Gdy Rosjanie ogłaszali rozejm na Krymie, na Ukrainie zaczęły się nerwy. Istnieje obawa, że pojednawcze gesty to tylko przygrywka do jeszcze bardziej agresywnych działań. Moskwa zachęcona sukcesem plebiscytu na półwyspie może chcieć pójść dalej.
Wczoraj równolegle do głosowania trwała wojna na słowa. Premier Ukrainy Arsenij Jaceniuk zapewniał, że będzie ścigał separatystów w każdym zakątku świata. Prezydent Rosji Władimir Putin zapewniał, że wszystko, co ma miejsce na Krymie, jest zgodne z prawem międzynarodowym. Innego zdania jest reszta świata. Referendum jest nielegalne, a jego rezultaty nie zostaną uznane. Podołanie kryzysowi na Ukrainie musi się opierać na integralności, suwerenności i niepodległości Ukrainy – czytamy w oświadczeniu unijnych liderów Jose Barroso i Hermana Van Rompuya. Od Moskwy w kwestii ukraińskiej ostrożnie dystansują się nawet jej partnerzy z Unii Celnej – Białoruś i Kazachstan.
Krymscy wyborcy na karcie zobaczyli dwie możliwości wyboru. Pierwsza dotyczyła zjednoczenia z Rosją w charakterze podmiotu Federacji. Druga zaś – poparcia dla przywrócenia zakładającej znacznie szerszą autonomię krymskiej konstytucji z 1992 r. i statusu Krymu jako części Ukrainy. Sam wynik głosowania od początku był znany.
To niemożliwe, gdyby rzeczywiście tylu mieszkańców Krymu poszło do urn, obserwowalibyśmy kolejki przed lokalami. Niczego takiego nie widziałem – mówi DGP Ołeksandr Czernenko, szef Komitetu Wyborców Ukrainy, który odwiedził wczoraj wiele komisji w Ałuszcie, Bachczysaraju i Symferopolu. – Trudno mówić o nieprawidłowościach w procesie, który sam w sobie jest nielegalny. Ale można mówić o naruszeniu standardów – dodaje. W niektórych lokalach liczba osób dopisana od ręki do list wyborczych sięgała 200, Czernenko był także świadkiem głosowania przez obywatela Federacji Rosyjskiej.
Reklama
W kontekście wydarzeń, które mają miejsce na Ukrainie, zapytaliśmy Polaków, jak wyobrażają sobie pomoc dla wschodniego sąsiada. W przypadku konfliktu zbrojnego Ukrainy z Rosją większość respondentów opowiedziała się przeciwko militarnemu zaangażowaniu Polski. Co szósty Polak nie jest pewien, czy powinniśmy wysyłać wojsko na Wschód, a 12 proc. respondentów nie ma w tej kwestii zdania. Za jest 32 proc. Odsetek Polaków popierających zbrojne zaangażowanie budzi zdziwienie dr. Jarosława Flisa z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Reklama
To by oznaczało udział w poważnym konflikcie, a nie w interwencji w dalekim kraju – tłumaczy politolog. Trzy piąte rodaków deklaruje możliwość osobistego zaangażowania w poprawę sytuacji na Ukrainie. Oprócz otwarcia granic dla emigrantów i bojkotu konsumenckiego, które popiera jedna piąta, 19 proc. respondentów jest skłonne dokonać wpłaty na konto organizacji pozarządowej pomagającej wschodniemu sąsiadowi. 18 proc. byłoby gotowe manifestować swoje poparcie dla Ukrainy w internecie, a 17 proc. – na ulicy.
Poszczególne metody różnią się jednak popularnością w przypadku różnych grup społecznych. Internet i ulica to zdecydowanie domena młodych. Z kolei różnica w poparciu dla bojkotu konsumenckiego między respondentami z wykształceniem podstawowym a wyższym wynosi 11 pkt proc. Możliwość rezygnacji z produktów importowanych z Rosji deklaruje jedna czwarta respondentów.
Nasza solidarność z Ukrainą kończy się jednak tam, gdzie w grę zaczynają wchodzić pieniądze. Tylko co dwudziesty Polak przełknąłby podwyżkę podatków na rzecz finansowego wsparcia wschodniego sąsiada. Także pomimo relatywnie wysokiego poparcia dla zbrojnego zaangażowania Polski w przypadku konfrontacji militarnej nad Dnieprem respondenci nie chcieliby osobiście ryzykować. Taką gotowość wyraziło 7 proc.
Tylko 9 proc. Polaków nie popiera kierunku zmian na Ukrainie i w związku z tym nie byłoby skłonne osobiście się angażować w jakiekolwiek działania wspierające wschodniego sąsiada. Siedmiu na dziesięciu przyznało, że z reguły nie angażuje się w sprawy polityczne, przy czym odsetek ten był wyższy w przypadku respondentów w wieku 15–24 lat (80 proc.) niż w przypadku osób w wieku 60 lat i więcej (66 proc.). Co szósty ankietowany uznał, że pomoc Ukrainie może negatywnie wpłynąć na sytuację jego i bliskich mu osób.
Zdaniem dr. Rafała Chwedoruka niechęć Polaków do angażowania się po stronie Ukrainy ma również związek z obawą przed gospodarczymi konsekwencjami dla naszego kraju.
Coraz lepiej rozumiemy, że światowa gospodarka to system naczyń połączonych. Obawiamy się, że ewentualne sankcje na Rosję najpierw uderzyłyby w Niemcy, a potem w nas – podsumowuje politolog.
Wydaje się, że mimo ostrych słów Kijów pogodził się ze stratą Krymu