Żebraliśmy przez całe dnie. Po kilku dniach Cyganie stwierdzili, że za mało zarabiam i przed pracą powinienem wypić. I zaczęli kupować mi alkohol. Od razu zaczęło mi iść lepiej. Mój zarobek skoczył z 20–30 euro do 80–90 euro, czasem nawet 120 dziennie. Po wypiciu byłem bardziej natarczywy, odważniej wyciągałem ręce do ludzi. Co piłem? Piwo, wino, koniak. Wódkę też – wspomina Constantin, który czekając na wyjazd do Rumunii, w czasie naszej rozmowy przebywał w bezpiecznym miejscu w Warszawie, które dla ofiar współczesnego niewolnictwa prowadzi fundacja La Strada.

Reklama
Generalnie w żadnym mieście nie siedzieliśmy zbyt długo. Trzy miesiące najdłużej. Tak długo, jak pogoda była ładna, spaliśmy na dworze. Gdy padało lub robiło się chłodniej, szukaliśmy pokoi do wynajęcia, pustostanów czy ruder. Co robiliśmy wieczorami? Były imprezy. Cały czas. Ogniska, alkohol, tańce. No i każdy się chwalił, ile zarobił, przerzucaliśmy się liczbami. Opowiadaliśmy też sobie, co się wydarzyło w ciągu dnia – mówi żebrak.