Atak na sunnickich bojowników w Syrii rozpoczął się od wystrzelenia amerykańskich pocisków manewrujących Tomahawk. Później do akcji wkroczyły myśliwce bombardujące oraz uzbrojone drony Predator i Reaper. W operacji brały udział samoloty z krajów arabskich - Arabii Saudyjskiej, Jordanii i Zjednoczonych Emiratow Arabskich. Według Pentagonu zaatakowano przede wszystkim cele w rejonie miasta ar-Rakka, które jest nieformalną stolicą Państwa Islamskiego. Bomby spadły też na pozycje Islamistów przy granicy w Iraku. Na liście celów były ośrodki dowodzenia, składy broni i koszary dżihadystów.

Reklama

Ataki na Syrię nie są zaskoczeniem. Zapowiedział je niespełna 2 tygodnie temu prezydent Barack Obama. Nie spodziewano się jednak, że do bombardowań dojdzie tak szybko.

Dla Waszyngtonu niezwykle ważny jest udział w operacji państw arabskich. Dzięki temu przeciwnicy Stanów Zjednoczonych nie mogą powiedzieć, że jest to kolejna wojna Amerykanów z muzułmanami.