W nocy z 13 na 14 kwietnia 1993 r. kuwejckie służby specjalne zatrzymały 17 osób. Razem z nimi agenci zarekwirowali toyotę landcruiser wypełnioną 90 kg ładunku wybuchowego. Władze naftowego państewka udaremniły w ten sposób zamach na b. prezydenta USA Georga Busha seniora, który był wówczas obecny z wizytą w ich kraju. Dowody wskazywały, że inspiratorem operacji był iracki wywiad i były na tyle przekonujące, że ówczesny lokator Białego Domu – Bill Clinton – zdecydował się dać Saddamowi nauczkę.

Reklama

Ponad dwa miesiące później, w nocy z 26 na 27 czerwca znajdujący się na Morzu Czerwonym niszczyciel USS Peterson i stacjonujący w Zatoce Perskiej krążownik USS Chancellorville odpaliły łącznie 23 pociski Tomahawk. Spadły one na kwaterę główną irackiego wywiadu w Bagdadzie, niszcząc trzy budynki. – Nie mogliśmy pozwolić, żeby takie działania przeciw naszemu krajowi pozostały bez odpowiedzi. Bezpieczeństwo Ameryki zależy od jasności przekazu: nie zadzierajcie z nami – powiedział Clinton w wystąpieniu telewizyjnym.

Tym samym Irakijczycy po raz kolejny poznali, jak destrukcyjną i precyzyjną bronią są rakiety Tomahawk. Po raz pierwszy zetknęli się z nimi dwa lata wcześniej podczas operacji Pustynna Burza. Amerykanie wykorzystali je wtedy w początkowej fazie kampanii, by uzyskać przewagę w powietrzu. W przeciągu kilku godzin od rozpoczęcia operacji Pustynna Burza tomahawki niszczyły instalacje radarowe, centra dowodzenia, elektrownie, wyrzutnie rakiet ziemia-powietrze, a także pałac prezydencki w Bagdadzie. W tej roli – pierwszego uderzenia niszczącego kluczowe cele – występowały już potem w każdym konflikcie.

Użycie po raz pierwszy na taką skalę sterowanych własnym radarem pocisków Tomahawk było jednym z powodów, dla których wojnę w Zatoce Perskiej nazwano pierwszą wojną komputerową. Łącznie marynarka wojenna USA odpaliła w tym konflikcie 307 rakiet, z których 282 osiągnęło cel.

Reklama

Co może tomahawk?

Ważący 1,3 tony pocisk (półtora jeśli ma podczepiony dopalacz) jest w stanie pokonać maksymalnie 1600 kilometrów, co robi z maksymalną prędkością 880 km/h. Tuż po starcie rakieta rozwija składane skrzydła o rozpiętości 2,67 m, aby mieć w trakcie lotu większą nośność. Głowica o okrągłej masie 1000 funtów (niewiele ponad 450 kg) zapewnia natychmiastową anihilację celu nawet jeśli detonacja nastąpi ponad nim. Wyprodukowana rakieta ma okres „przydatności do spożycia” 30 lat, musi jedynie po 15 przejść „badania” i certyfikację.

Pierwsze wersje rakiety, które trafiły do służby (wersja Block II) były typowymi pociskami typu „wystrzel i zapomnij” (z ang. fire and forget). Oznaczało to, że cel rakiety trzeba było wprowadzić przed jej wystrzeleniem, a kiedy już znalazła się w powietrzu, nie było możliwości zmiany toru lotu. Późniejsze modyfikacje wprowadziły m.in. moduł GPS i poprawiony radar (wersja Block III).

Reklama

Najnowsza wersja rakiety (Block IV), wprowadzona do służby w 2004 r. po odpaleniu pozostaje cały czas „w kontakcie” z ośrodkiem dowodzenia. Dzięki satelitarnemu łączu może być przeprogramowana w trakcie lotu. Zamontowana kamera umożliwia podgląd lotu rakiety, a dodatkowo naprowadzanie jest wzbogacone przez moduł rozpoznawania terenu.

A to nie koniec usprawnień; we współpracy z U.S. Navy inżynierowie z Raytheona cały czas majstrują przy rakiecie wzbogacając ją w nowe możliwości. Dzisiaj cel rakiecie mogą wskazywać wojska znajdujące się na lądzie lub piloci myśliwców. Dodatkowo Tomahawk może działać jak wsparcie powietrzne: po odpaleniu krążyć nad celem, czekając na sygnał do uderzenia i lokalizację celu od sił znajdujących się na ziemi. Przez ten czas rakieta stała się również na tyle dokładna, że może służyć nie tylko do niszczenia celów lądowych, ale też pojedynczych statków.

Amerykanie oparli na tomahawkach swoją możliwość wsparcia sił lądowych z morza. Rakiety i odpowiedni system do ich odpalania zainstalowane są na wszystkich 62 niszczycielach rakietowych klasy Arleigh Burke; znajdują się także na wszystkich 22 będących w służbie czynnej krążownikach rakietowych klasy Ticonderoga (kilka jednostek tego typu pozbawionych możliwości odpalania tomahawków już przeszło na emeryturę), a także ich następcach, a właściwie jednym następcy – krążowniku rakietowym klasy Zumwalt.

Ponadto tomahawkami są w stanie razić znienacka także okręty podwodne U.S. Navy, przede wszystkim przedstawiciele trzech klas łodzi z napędem atomowym: Los Angeles (22 jednostki), Seawolf (3 jednostki) oraz Virginia (11 jednostek). Do wystrzeliwania tych rakiet zostały także zaadaptowane wyrzutnie pocisków balistycznych na jedenastu okrętach klasy Ohio, podnosząc w ten sposób znacznie ich wszechstronność bojową.

Ta powszechność sprawiła, że rakiety uczestniczyły w większości konfliktów, w które zaangażowani byli Amerykanie przez ostatnich 30 lat. Tomahawki raziły cele w serbskiej części Bośni w 1995 r.; w Serbii podczas wojny w Kosowie w 1999 r.; na początku operacji w Afganistanie w 2001 r.; rekordową ich ilość wystrzelono podczas inwazji na Irak w 2003 r.; w 2011 r. pomagały obalić reżym Kadafiego; w ub. r. użyto ich przeciw dżihadystom w Państwa Islamskiego. W ramach akcji odwetowej użyto ich jeszcze w 1998 r. po tym jak Al-Kaida zdetonowała bomby pod ambasadami USA w Nairobi i Dar-es-Salaam. 75 rakiet wystrzelono na cele należące do organizacji w Afganistanie i Sudanie.

Polska też by chciała

Gdyby Kongres zgodził się na sprzedaż tomahawków do Polski, stalibyśmy się zaledwie drugim zagranicznym użytkownikiem pocisków oprócz Wielkiej Brytanii. Brytyjczycy podpisali pierwszą umowę z Amerykanami w tej sprawie już w 1995 r. Pierwszą partię 65 pocisków otrzymali trzy lata później.

W Royal Navy tomahawki pełnią taką samą rolę, jaką miałyby spełniać w polskich siłach zbrojnych: jako podstawową broń do rażenia celów lądowych zainstalowaną na okrętach podwodnych. W przypadku Brytyjczyków są to okręty z napędem atomowym starszej klasy Trafalgar (obecnie na służbie są cztery jednostki; łącznie było ich sześć) i nowszej Astute (po morzach pływają już dwa takie okręty; w budowie są dalsze cztery, a planowana jest jeszcze jedna). W naszym przypadku tomahawki byłyby zainstalowane na łodziach podwodnych z napędem dieslowskim, które kupilibyśmy od Niemców.

O możliwość zakupu tomahawków zapytało Amerykanów Ministerstwo Obrony Narodowej - CZYTAJ WIĘCEJ NA TEN TEMAT >>>. Informacje "Dziennika Gazety Prawnej" potwierdził dziś szef MON, Tomasz Siemoniak - CZYTAJ WIĘCEJ >>>.