W trzecim kwartale 2015 r. PKB Finlandii skurczył się o 0,6 proc. i chociaż prognozy mówią, że cały rok gospodarka zakończy na plusie (według MFW wzrost PKB wyniesie 0,4 proc., a według Ministerstwa Finansów 0,2 proc.), to coraz mniej osób w Helsinkach wierzy, że trzyletnia passa faktycznie zostanie przełamana.
Kraj nie jest co prawda w tak głębokim kryzysie jak w latach 90., niemniej wskaźniki ekonomiczne nie wyglądają zachęcająco. Według prognoz bezrobocie utrzyma się powyżej 9 proc. i będzie najwyższe od 2003 r. Kuleje eksport, tradycyjna siła napędowa gospodarki: między styczniem a wrześniem kraj sprzedał za granicę towary o wartości 4 proc. niższej niż w analogicznym okresie 2014 r. Deficyt budżetowy w 2014 r. przekroczył po raz pierwszy od 1996 r. wartość 3 proc., a w tym roku dług publiczny ma przeskoczyć barierę 60 proc. Wzrostu gospodarczego nie rozruszały ani bardzo niskie koszty pożyczania przez rząd w Helsinkach pieniądza na międzynarodowych rynkach, ani utrzymujące się na niskim poziomie ceny ropy.
Jak to się stało, że kraj zaliczany przez Światowe Forum Ekonomiczne do grona 10 najbardziej innowacyjnych gospodarek, z doskonale wykształconą siłą roboczą, popadł w takie tarapaty? Zdaniem ekonomistów przyczynił się do tego niefortunny zbieg kilku okoliczności. Globalny kryzys finansowy, a następnie kryzys zadłużeniowy w Europie uderzyły w fiński eksport. Na to nałożyły się problemy Nokii i sektora papierniczego. Do tego doszła jeszcze słaba kondycja gospodarcza Rosji i embargo na produkty żywieniowe z Unii Europejskiej.
Reklama
Fiński eksport wciąż nie wrócił do poziomu sprzed kryzysu. Największym rynkiem dla fińskich towarów są Niemcy; w 2014 r. eksport do tego kraju wzrósł o 24 proc. Niemniej jednak według fińskiego urzędu statystycznego tylko z fińskiego eksportu do Rosji wyparowało 3 mld euro; jeszcze w 2008 r. kraj eksportował do Rosji towary o wartości 7,6 mld euro; w ubiegłym roku było to 4,6 mld euro. Na słabej sytuacji w Rosji cierpią branża spożywcza, telekomunikacyjna, chemiczna i przemysł elektromaszynowy.
Reklama
Nie do przecenienia jest też wyrwa, jaką pozostawiła w fińskiej gospodarce Nokia. Według Instytutu Badań nad Fińską Gospodarką (ETLA) w szczytowym okresie firma odpowiadała za 4 proc. produktu krajowego brutto, a jej wydatki na badania i rozwój stanowiły 30 proc. ogólnych krajowych wydatków na ten cel. Telekomunikacyjny gigant odpowiadał za jedną piątą eksportu, zaś w 2003 r. firma odprowadziła do budżetu 23 proc. wartości podatku CIT. Dzisiaj firma jest cieniem swojej dawnej wielkości i koncentruje się na produkcji sprzętu telekomunikacyjnego dla firm. Zwolnieni z niej inżynierowie oczywiście zostali zagospodarowani - swoje centra badawcze w kraju otworzyły przedsiębiorstwa z branży elektronicznej ale nie udało im się wytworzyć wartości takiej, jaką zapewniała fińskiej gospodarce Nokia.
Zdaniem premiera kraju Juhy Sipili winna tej sytuacji jest niska konkurencyjność gospodarki. Rząd wskazuje, że po kryzysie koszty pracy rosły w Finlandii znacznie szybciej niż w innych krajach, przede wszystkim tych, których gospodarki trzeba było ratować bailoutami. W Finlandii podwyżki płac są bowiem negocjowane między związkami zawodowymi reprezentującymi wszystkich pracowników, więc jeśli uposażenia są zwiększane, korzystają na tym wszyscy.
Sipilä podaje przykład Szwecji, której w ciągu ostatnich lat udało się uelastycznić rynek pracy i zmniejszyć proporcję wydatków budżetowych w relacji do PKB. W Szwecji wynosiła ona w ubiegłym roku 52 proc. W Finlandii - 58 proc. Rząd w Helsinkach wskazuje również, że w Szwecji wskaźnik zatrudnienia jest znacznie wyższy niż w Finlandii - odpowiednio 74,9 i 68,7 proc. przy średniej unijnej rzędu 64,9 proc. (w Polsce zaś ten wskaźnik przyjmuje wartość 61,7 proc.).
W przeciwieństwie do Szwecji Finlandia jest jednak członkiem strefy euro, nie może więc wykorzystać do poprawy konkurencyjności notowań swojej waluty. Jedynym rozwiązaniem jest więc wewnętrzna dewaluacja, czyli w praktyce obniżenie kosztów produkcji. Najprostszą drogą do tego jest zwiększenie produktywności, m.in. poprzez zmniejszenie wynagrodzeń. - Wewnętrzna dewaluacja praktycznie nigdy nie działa. Nie ma mechanizmu, dzięki któremu cięcia w pensjach bezpośrednio wspierają eksport - grzmiał podczas wrześniowej wizyty w Helsinkach laureat ekonomicznej Nagrody Nobla Joseph Stiglitz.
Rząd zamierza osiągnąć swój cel dwojako. Wydatki publiczne do 2020 r. mają być zmniejszone o 10 mld euro m.in. poprzez reformę systemu opieki zdrowotnej. Wyższa produktywność ma być osiągnięta przez obniżkę płac. Łatwo jednak nie będzie, biorąc pod uwagę, że w trakcie rozmów o reformie zdrowia prawie rozpadła się rządząca koalicja (niezgoda dotyczyła tego, w jakim stopniu nowy system ma zostać scentralizowany). Premier, który wywodzi się z biznesu, do wyborów szedł z hasłem, że będzie zarządzał krajem jak przedsiębiorstwem. Zaproponował więc np. obniżenie stawek za nadgodziny w sektorze publicznym. To spowodowało, że Finowie ogłosili w połowie września strajk generalny. Ostatnim razem Finowie widzieli coś takiego w 1992 r., kiedy na ulice wyszło 300 tys. ludzi.