Interwencja Moskwy w Syrii, która formalnie rozpoczęła się 30 września ubiegłego roku, to pierwszy przypadek, w którym Rosja sięgnęła po siły zbrojne, by użyć ich poza obszarem dawnego Związku Sowieckiego. Po inwazji na Gruzję z 2008 r. i agresji przeciwko Ukrainie pomoc prezydentowi Baszarowi al-Asadowi jest kolejnym symbolem szybko rosnących aspiracji Władimira Putina na arenie międzynarodowej. Cele, jakie stawiała przed sobą Moskwa, były jednak złożone.

Rozgrywka geopolityczna

Gdy na początku swojej prezydentury Putin zamknął pamiętające jeszcze czasy sowieckie bazy na Kubie i w Wietnamie, przez miejscowych jastrzębi był ostro krytykowany za zbytnią ugodowość wobec Zachodu. Przez 15 lat rosyjski przywódca sam doszedł do wniosku, że to był błąd, i znów poczynił starania, by stare placówki ponownie otworzyć. Rosyjski punkt zabezpieczenia techniczno-materiałowego w syryjskim Tartusie wpisywał się w tę logikę. Jeszcze w 2012 r. stacjonowało tu raptem czterech pracowników. Dziś jest to główna baza rosyjskiej floty na zapleczu operacji przeciw syryjskiej opozycji (zarówno tej umiarkowanej, jak i radykalnej).
Rosjanie od stuleci dążyli do wyjścia na Morze Śródziemne. Kontrolowane przez Turcję wąskie cieśniny Bosfor i Dardanele faktycznie zamykały Flotę Czarnomorską na tym niewielkim w skali globalnej akwenie, przez co Turcy w sytuacji zagrożenia mogli je po prostu zamknąć. Aleksander Suworow na początku XIX w., car Mikołaj II podczas I wojny światowej i Putin obecnie mają podobny cel: wyjście z Morza Czarnego. Różnica polega na tym, że zamiast odbierać natowskiej Turcji Stambuł Rosja tworzy sobie wiernego sojusznika w Damaszku i zmusza Zachód do włączenia jej do koncertu mocarstw, decydującego o przyszłym ładzie na roponośnym Bliskim Wschodzie.
Reklama
Jednocześnie zaś sprzymierza się z syryjskimi Kurdami. Niedawno w Moskwie powstało oficjalne przedstawicielstwo Rożawy, kurdyjskiej samozwańczej autonomii, wrogiej i Państwu Islamskiemu, i Turcji. Podkreślanie zagrożenia terrorystycznego, zwłaszcza w pierwszej fazie operacji, miało też nakłonić Zachód do odnowienia przymierza zawartego po atakach Al-Kaidy z 11 września 2001 r. Pomóc mogła w tym też eskalacja kryzysu migracyjnego, naturalna po wzmożeniu działań wojennych w Syrii, która doprowadziła do politycznych sporów wewnątrz UE. Wbrew teoriom spiskowym nie był to główny cel rosyjskiej interwencji. Bardziej jej kolejna zaleta.
Reklama
Stawką była wolna ręka w sprawach ukraińskich. Im Europa jest bardziej skłócona i skłonna do sojuszu antyterrorystycznego - na wzór koalicji antyhitlerowskiej, czyli abstrahującego od różnic ideologicznych - tym łatwiej nakłonić ją do porzucenia Kijowa i zmuszenie go do ustępstw. Takich jak zgoda na federalizację Ukrainy albo nadanie separatystycznym niby-państwom Zagłębia Donieckiego prawa weta, np. w dziedzinie polityki zagranicznej. Zachodnie naciski na władze w Kijowie faktycznie wzrosły, ale nie na tyle, by Moskwie udało się przeforsować pokój na jej warunkach.

Podbicie cen ropy

Historia podpowiada, że konflikty zbrojne i niepokoje o stabilność podbijają ceny ropy naftowej. Rekordową cenę 147 dol. baryłka osiągnęła 11 lipca 2008 r., dwa dni po tym, jak Iran przetestował rakiety balistyczne Szahab-3. Wcześniejsza o niemal dwie dekady wojna w Zatoce Perskiej doprowadziła do prawie trzykrotnego wzrostu cen między czerwcem a październikiem 1990 r., z 15 do 42 dolarów za baryłkę. Wycenę czarnego złota podbiła także arabska wiosna. Kiedy pod koniec 2010 r. na ulicę wyszli Tunezyjczycy, ropa kosztowała 90 dol. Cztery miesiące później, wraz z rozpoczęciem nalotów NATO na Libię w kwietniu 2011 r., jej cena wzrosła do 126 dol.
Rosja, której budżet jest uzależniony od wpływów ze sprzedaży surowców, mogła mieć więc nadzieję, że nieoczekiwane włączenie się w syryjski konflikt zastopuje spadkowy trend i podbije ceny czarnego złota. Ten efekt udało się Moskwie osiągnąć, ale na bardzo krótko. Kiedy rozpoczęły się naloty w Syrii, baryłka ropy typu Brent kosztowała 52 dol. Tydzień później jej cena wzrosła do 56 dol., ale potem jednak znów zaczęła spadać i do dziś nie osiągnęła ponownie tego poziomu. Tymczasem budżet na bieżący rok konstruowano przy założeniu, że cena baryłki będzie oscylować wokół 50 dol., a od początku roku jest to raczej 30 dol.
Z tego względu Moskwie nie uda się utrzymać wydatków na pierwotnie planowanym poziomie 15,8 bln rubli (830 mld zł). W połowie stycznia Ministerstwo Finansów było zmuszone ogłosić plan cięć w administracji i inwestycjach w wysokości 700 mld rubli (37 mld zł), a to i tak przy konieczności sięgnięcia po pieniądze z funduszu rezerwowego, który stopnieje w tym roku do 1 bln rubli (50 mld zł). Rosja jest jednak w stanie przetrwać nawet relatywnie długotrwały spadek cen ropy. Dług publiczny oscyluje wokół 15,6 proc. PKB (Rosja może się więc zadłużać), rezerwy walutowe należą do największych na świecie i wynoszą ok. 300 mld dol., a oprócz tego Moskwa może jeszcze sięgnąć po środki ukryte w Funduszu Dobrobytu Narodowego.

Wielkie ćwiczenia wojskowe

Pomimo problemów budżetowych wydatki na armię i obronność stanowią w tym roku 32 proc. federalnego budżetu, co przekłada się na 3,14 bln rubli (165 mld zł). To oznacza, że realizowany od wielu lat program modernizacji armii nie wytraci impetu. Interwencja w Syrii dała okazję nie tylko do przetestowania wielu nowych zabawek na wyposażeniu Moskwy, ale także pochwalenia się nimi przed innymi potęgami militarnymi świata.
Bez wątpienia najważniejszy był chrzest bojowy rakiet manewrujących Kalibr, a także wyrzutni pionowego startu wykorzystywanych do ich wystrzeliwania. Te inteligentne pociski o zasięgu ok. 2,5 tys. km są odpalane ze statków i okrętów podwodnych. Na Syrię spadło dotychczas kilkanaście sztuk, z których część została odpalona z Morza Kaspijskiego (z jednej z fregat klasy Giepard, a także nowoczesnych korwet klasy Bujan), a część z „Rostowa-na-Donu”, nowoczesnego okrętu podwodnego typu Warszawianka, wysłanego na czas konfliktu na Morze Śródziemne.
Oprócz rakiet Kalibr Rosjanie wykorzystują w Syrii także pociski manewrujące starego typu Ch-55 odpalane z bombowców strategicznych Tu-95 i Tu-160. W konflikcie wykorzystywane są także bombowce taktyczne Tu-22M3. Każda z tych maszyn jest niezwykle cenna, a oprócz tego droga w eksploatacji, więc nad Syrię latają z terytorium Rosji. Według Gustava Gressela z European Council of Foreign Relations miesięcznie Rosjanie przy użyciu maszyn niestacjonujących w Syrii wykonują w Syrii ok. 100–150 nalotów. W ten sposób Moskwa szkoli pilotów i sprawdza przydatność starych konstrukcji w nowych warunkach, ale też ćwiczy manewr tankowania w powietrzu (taka konieczność zachodzi w przypadku nowoczesnych myśliwców Su-34 latających z terytorium Rosji).
Konflikt w Syrii daje również możliwość rosyjskiemu lotnictwu przetestowania inteligentnego uzbrojenia, a konkretnie pocisków kierowanych za pomocą Głonass. System ten, tak jak jego amerykański odpowiednik GPS, umożliwia znaczne obniżenie kosztów produkcji inteligentnych bomb (umieszczenie w pocisku nadajnika jest tańsze niż np. kamer wideo). Rosyjskie lotnictwo w większości używa jednak w Syrii tradycyjnych bomb, co wskazywałoby na to, że produkcja sprytnego uzbrojenia nie idzie jeszcze pełną parą. Tuż po zestrzeleniu przez Turcję rosyjskiego myśliwca Su-24 Moskwa zdecydowała się umieścić w Syrii jedną baterię przeciwlotniczego systemu S-400.
Innymi słowy, Rosjanie w Syrii kontynuują program dostosowywania swoich sił zbrojnych do nowoczesnego pola walki, zarówno w wymiarze technicznym, jak i organizacyjnym. Proces ten został zapoczątkowany po agresji na Gruzję organizacją ćwiczeń wojskowych na wielką skalę, w tym dwukrotnych manewrów Zapad, przeprowadzanych w pobliżu polskich granic. W ten proces wpisał się również konflikt w Zagłębiu Donieckim, gdzie w walkach po raz pierwszy wzięła udział nowa wersja średniego czołgu T-72B3. Ćwiczono tam również współpracę między artylerią a wojskami pancernymi. W przeciwieństwie do Syrii nie było za to możliwości użycia lotnictwa i marynarki. Najnowsza interwencja wymaga zaś doskonałej logistyki, chociażby przez wzgląd na konieczność dokonywania regularnych przeglądów samolotów biorących udział w misji, dostarczania części zamiennych i paliwa. Jeśli się weźmie pod uwagę, że w miarę upływu czasu częstotliwość rosyjskich nalotów nie spadła, lotnictwo zdało ten test.

Sondażowy profit

Propagandowe wzmożenie wokół odzyskania Krymu i interwencji na Ukrainie w obronie "russkiego miru" przed "faszystami z Kijowa" sprawiło, że słupki popularności Władimira Putina poszybowały do niewidzianych nigdy poziomów, aż w czerwcu 2015 r. osiągnęły nawet 89 proc. To o niemal 30 pkt więcej niż w latach 2012-2013, gdy władze na poważnie obawiały się masowych wystąpień społecznych. I choć poparcie dla Putina pozostaje na poziomie powyżej 80 proc., odsetek ludzi, którzy są zadowoleni z sytuacji w kraju, znów zaczął maleć. Wpłynęły na to problemy finansowe Rosji - spadek PKB, realnej płacy i inflacja - wywołane tanią ropą i - w mniejszym stopniu - sankcjami. "Mała, zwycięska wojna" to jeden z instrumentów utrzymywania konsolidacji Rosjan wokół przywództwa prezydenta. Na razie instrument udowadnia swoją skuteczność, mimo pogarszających się ogólnych nastrojów w styczniu Putina popierało 82 proc. Rosjan.

Długa i żmudna walka o pokój

Próby pokojowego zakończenia wojny w Syrii trwają tak długo jak sama wojna. ONZ w tym czasie zdążyła powołać do rozwiązania konfliktu trzech specjalnych wysłanników sekretarza generalnego.
Pierwszym był Kofi Annan, mianowany pod koniec lutego 2012 r. Były sekretarz generalny błyskawicznie przedstawił sześciopunktowy plan pokojowy i aktywnie działał na rzecz zabezpieczenia poparcia dla niego światowych mocarstw (spotkanie Annana z szefami dyplomacji USA, Rosji i Chin w czerwcu 2012 r. nazywane jest Genewą 1). Wydawało się, że jest bliski sukcesu: przekonał walczące strony do zawieszenia broni, które jednak nie trwało długo. Zniechęcony Annan zrezygnował z funkcji w sierpniu 2012 r., mówiąc, że jego plan upadł jeszcze w Nowym Jorku, wskazując na niską skłonność do współpracy między członkami Rady Bezpieczeństwa.
Jego następcą został Algierczyk Al-Achdar al-Ibrahimi, wcześniej specjalny wysłannik m.in. w Afganistanie i Iraku, który postawił sobie za cel zaangażowanie w proces pokojowy jak największej liczby krajów. Genewa 2 odbyła się w lutym 2014 r. i nie przyniosła spodziewanych rezultatów, w związku z czym Ibrahimi złożył urząd. Zastąpił go Staffan de Mistura. Włoski dyplomata najpierw próbował wynegocjować pokój od dołu (zamiast narzucać go odgórnymi ustaleniami konferencji mocarstw). Pomimo porażki de Mistura nie chciał ryzykować kolejnej wielkiej konferencji pokojowej.
W związku z tym utworzono Międzynarodową Grupę Wsparcia dla Syrii (ISSG). Rozmowy toczą się tu przy dwóch stolikach. Przy pierwszym zasiadają przedstawiciele państw i organizacji zaangażowanych w Syrii. Przy drugim – opozycja i rząd Syrii. W mediacji przy drugim stoliku pomaga grono dyplomatów z doświadczeniem, m.in. były premier Norwegii Jan Egeland, weteran procesu pokojowego między Palestyńczykami i Izraelem. Podstawową zaletą modelu ISSG jest to, że do spotkań dochodzi znacznie częściej. Informacja o zawieszeniu broni – choć najważniejsze było porozumienie między Waszyngtonem a Moskwą – oficjalnie została wydana właśnie przez ISSG.