Faktyczne zdobycie przez Trumpa prezydenckiej nominacji Republikanów – bo pozostał on jedynym kandydatem – postawiło wielu polityków tej partii przed trudnym wyborem. Czy należy go poprzeć mimo wszystko, nie głosować wcale, czy też wybierając mniejsze zło opowiedzieć się za Hillary Clinton?

Reklama

Sukcesy Trumpa od początku budziły głębokie przerażenie republikańskiego establishmentu i ma to odzwierciedlenie także w tym, że jak dotąd niewielu ich polityków udzieliło mu poparcia. A dokładnie trzech spośród 54 republikańskich senatorów i 14 z 254 republikańskich członków Izby Reprezentantów, przy czym nie są to żadne czołowe nazwiska. Nieco lepiej wygląda sprawa z gubernatorami stanowymi, bo na 31 wywodzących się z Partii Republikańskiej Trumpa poparło sześciu, choć trzech z nich początkowo wybrało kogo innego. Ale wśród tych sześciu są tak znane postaci jak Chris Christie z New Jersey, Scott Walker z Wisconsin i Rick Scott z Florydy.

Zwłaszcza decyzja Christiego, który sam się ubiegał o prezydencką nominację, była zaskoczeniem, bo jako pierwszy z czołowych polityków republikańskich przełamał bojkot Trumpa. Do tego dochodzi jeszcze kilku byłych członków Kongresu, kilku byłych gubernatorów (m.in. Sarah Palin z Alaski i Bobby Jindal z Luizjany), kilku emerytowanych generałów, kilkudziesięciu obecnych i byłych członków legislatur stanowych i ze 30 obecnych lub byłych burmistrzów (wśród których jedyną znaną osobą jest były burmistrz Nowego Jorku Rudy Giuliani). I jeśli chodzi o amerykańską politykę, to już praktycznie wszyscy. No, chyba że do polityki wliczać osoby znajdujące się na dalekim jej marginesie jak np. były lider Ku-Klux-Klanu David Duke (w tym przypadku sztab Trumpa oświadczył, że nie chce takiego poparcia).

Trumpa poparła natomiast spora grupa znanych polityków zagranicznych – w większości z kręgów prawicowo-populistycznych. Są w niej m.in. założyciel i były lider francuskiego Frontu Narodowego Jean-Marie Le Pen, szef Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) Nigel Farage, przywódca holenderskiej Partii na rzecz Wolności Geert Wilders, szef nacjonalistycznej Serbskiej Partii Radykalnej Vojislav Szeszlj, przywódca włoskiej Ligi Północnej Matteo Salvini, politycy Interesu Flamandzkiego, Brytyjskiej Partii Narodowej czy greckiego neonazistowskiego Złotego Świtu. Najbardziej zaskakującą postacią w tym gronie jest jednak Mark Latham, były przewodniczący Australijskiej Partii Pracy, czyli ugrupowania socjaldemokratycznego i jednej z dwóch głównych partii w tym kraju.

Reklama

Mimo że Trump jest przedsiębiorcą i miliarderem to świat biznesu też na razie się nie garnie z deklarowaniem, że chce na niego głosować. Uczyniło tak dotychczas ze 30-40 biznesmenów, przy czym tacy, którzy są powszechnie znani poza USA, prowadzą bardzo znane firmy czy znajdują się w czołówce rankingu najbogatszych ludzi świata, są mniejszością. Do tej grupy należą np. znany inwestor giełdowy Carl Icahn, działający w sektorze naftowym i gazowym Harold Hamm, właściciel wielu hoteli i kasyn w Las Vegas Steve Wynn, szef amerykańskich wyścigów samochodowych NASCAR Brian France czy szef Formuły 1 Bernie Ecclestone, choć ten ostatni ma obywatelstwo brytyjskie.

Jeśli chodzi o poparcie tytułów prasowych, co w Ameryce jest przyjętym zwyczajem, to Trump na razie nie ma się czym pochwalić. Miliardera w roli prezydenta USA chcą widzieć jak na razie niezbyt opiniotwórczy tygodnik „New York Observer” (co zresztą zrozumiałe, skoro jego właścicielem jest zięć Trumpa Jared Kushner), tabloidowy dziennik „New York Post” oraz brukowy tygodnik „National Enquirer”. Do tego dochodzi jeszcze kilkadziesiąt ludzi mediów – dziennikarzy, publicystów, komentatorów, prezenterów telewizyjnych i radiowych, choć nie są oni szczególnie znani poza USA, a jeśli już, to z dość osobliwych powodów jak Alex E. Jones, czołowy badacz teorii spiskowych czy Daryush „Roosh V” Valizadeh, mizoginistyczny blogger i autor poradników jak podrywać kobiety.

Reklama

W szeroko pojętym świecie show-businessu najwięcej jest osób, które deklarują swoją niechęć do Trumpa, ale też najwięcej sław go popierających. Jeśli chodzi o sport, to dominują oczywiście przedstawiciele takich dyscyplin jak futbol amerykański, baseball, MMA czy wyścigi NASCAR, których nazwiska nie są szerzej znane poza USA, ale wśród wyborców Trumpa są m.in. były bokserski mistrz świata Mike Tyson, była gwiazda amerykańskiego wrestlingu Hulk Hogan czy słynny przed laty koszykarz Dennis Rodman (choć tego ostatniego z racji przyjaźni z dyktatorem Korei Północnej trudno w ogóle traktować poważnie). Najbardziej znani muzycy popierający Trumpa to Jesse Hughes (wokalista Eagles of Death Metal), Loretta Lynn, Wayne Newton, Ted Nugent, Kid Rock i Kenny Rogers, a więc nie są to wyłącznie wykonawcy country, z którym to gatunkiem utożsamia się spora część jego wyborców. Spośród aktorów i reżyserów trzeba wymienić przede wszystkim Kirstie Alley, Stephena Baldwina, Clinta Eastwooda, Sylvestra Stallone’a, Jean-Claude’a Van Damme’a oraz Jona Voigta. Zdecydowanie mniej znany od wymienionych – przynajmniej w szerokich kręgach – jest niejaki Dick Chibbles, aktor filmów porno, ale jego poparcie też zauważyła amerykańska prasa, gdyż swego czasu w pornograficznej komedii zagrał on… Donalda Trumpa. Na liście osób, które udzieliły poparcia miliarderowi są m.in. także dwie byłe modelki Ivana Trump i Melania Trump, czyli jego pierwsza i trzecia (obecna żona).

Wreszcie dwie osoby, które trudno zaliczyć do którejkolwiek z powyższych kategorii, a które mają obok rodziny Trumpa najbardziej osobisty interes w tym, by to on został nowym prezydentem, a nie Hillary Clinton. Pierwsza to Paula Jones, która w 1999 oskarżyła Billa Clintona – wówczas prezydenta kraju - że kilka lat wcześniej jako gubernator Arkansas molestował ją seksualnie, zaś druga to Juanita Broaddrick, która na fali tej samej sprawy oskarżyła go, że w 1978 r. Teraz obydwie ogłosiły, że będą głosować na Trumpa, a to – i przypomnienie tamtych spraw – może być nawet cenniejsze dla losów kampanii niż poparcie ze strony jakiegoś senatora czy sportowca.