W pierwszych 100 dniach mojej prezydentury będziemy świadkami największych inwestycji w miejsca pracy od drugiej wojny światowej - oświadczyła Clinton, przemawiając w środę do swoich zwolenników w Des Moines w stanie Iowa.

W jej ocenie neoliberalna teoria skapywania, głosząca, że wzbogacenie się najzamożniejszych grup społecznych przyczyni się do ogólnej poprawy dobrobytu społeczeństwa np. przez inwestycje i wzrost zatrudnienia, nie sprawdziła się.

Reklama

Zapowiedziała inwestycje w projekty infrastrukturalne, w tym mosty, ulice, tunele i lotniska, oraz utworzenie milionów miejsc pracy dla klasy średniej. Mam takie staroświeckie przekonanie, że to amerykańska klasa średnia napędza amerykańską gospodarkę - podkreśliła.

Clinton ponowiła też deklarację podwyższenia płacy minimalnej do 15 dolarów za godzinę oraz zapowiedziała wspieranie małych przedsiębiorstw. W ramach jej planu gospodarczego młodzi ludzi chcący po studiach założyć własną firmę byliby przez trzy lata zwolnieni ze spłaty kredytu studenckiego. Kandydatka Demokratów zapewniła, że chce być prezydentem działającym na rzecz małych firm w przeciwieństwie do kandydata Republikanów Donalda Trumpa.

Reklama

Clinton zarzuciła Partii Republikańskiej, że poprzez politykę obniżania podatków działa na korzyść bogaczy kosztem klasy średniej. Tym samym pośrednio zaatakowała Trumpa, który w niedawnym wystąpieniu zapowiedział znaczące obniżki podatków.

Jako ważny element swojego programu kandydatka Demokratów wskazała rządowe inwestycje w źródła energii odnawialnej. Środki te miałyby zostać przeznaczone na modernizację krajowej sieci energetycznej, co pozwoliłoby na dystrybucję energii wiatrowej i słonecznej w całym kraju. Postulat ten został entuzjastycznie przyjęty przez słuchaczy w Iowa - stanie, który jest liderem w USA w dziedzinie pozyskiwania energii wiatrowej.

Reklama

Swoim wystąpieniem w Des Moines Clinton zabiega o poparcie wyborców zatrudnionych w przemyśle; o ich głosy walczy także Trump - zauważa niemiecki dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung".

Firma analityczna Moody's Analytics w opublikowanej niedawno analizie oszacowała, że realizacja programu gospodarczego Clinton doprowadziłaby do stworzenia ok. 10,4 mln miejsc pracy w ciągu czterech lat, a wzrost gospodarczy wyniósłby 2,7 proc. PKB rocznie. Z kolei realizacja gospodarczych obietnic Trumpa spowodowałaby wzrost liczby bezrobotnych o 3,5 mln i spadek cen nieruchomości - podkreślają autorzy analizy, omawianej przez "FAZ".

Według Moody's prognoza bazuje na modelu wykorzystywanym przez amerykański bank centralny, Fed. Zdaniem ośrodka szczególne impulsy rozwojowe w programie Clinton to: jej polityka imigracyjna, która pozwoliłaby na napływ wykwalifikowanych pracowników; program inwestycji rządowych, który zwiększyłby wydajność w gospodarce; jej propozycje w ramach polityki socjalnej - płatny urlop wychowawczy i dalsze wypłacanie wynagrodzenia w razie choroby, które ułatwiałyby ludziom utrzymanie się na rynku pracy.

Krytycznie analitycy Moody's wypowiadają się za to o planie podniesienia płacy minimalnej do 15 dolarów za godzinę; ich zdaniem mogłoby to doprowadzić do likwidacji 650 tys. miejsc pracy. Były prezydencki doradca i ekonomista Larry Summer negatywnie ocenił też wysuwaną przez Clinton propozycję znaczącego podniesienia opodatkowania najbogatszych; jego zdaniem Demokratka zapomina, że amerykańska gospodarka rośnie zbyt wolno, by zapewnić realizację obietnic składanych przez polityków.

W kampanii wyborczej Clinton została zmuszona do przesunięcia na lewo swoich postulatów pod wpływem wewnątrzpartyjnego rywala Bernie Sandersa - przypomina agencja dpa.

Wybory prezydenckie w USA odbędą się 8 listopada.