Iwan Uzun ma trzy paszporty. Naddniestrzański, bo tu się urodziłem. Rosyjski, bo skoro dawali, to dlaczego miałem nie wziąć. I mołdawski, bo Mołdawia zmusiła mnie do jego przyjęcia - opowiada DGP. Z Uzunem, przedstawicielem lokalnych elit, docentem Naddniestrzańskiego Uniwersytetu Państwowego i byłym doradcą premiera, spotkaliśmy się w Tyraspolu.
Naddniestrze, które oddzieliło się od Mołdawii z pomocą Rosji, po krótkiej wojnie w 1992 r., to laboratorium, w którym wykuto model dla innych parapaństw. Jeśli Rosjanom nie uda się zmusić Ukrainy do legalizacji Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych, tak mogą wyglądać DRL i ŁRL za kilka lat, gdy konflikt zostanie zamrożony. Moskwa specjalnie się z tym nie kryje. W DRL przez pewien czas funkcję wicepremiera ds. bezpieki sprawował Władimir Antiufiejew, który wcześniej przez 20 lat dowodził naddniestrzańskim KGB. DRL to kopiuj-wklej Naddniestrza z 1992 r. - mówi nam mołdawski analityk Igor Munteanu.
W Naddniestrzu mieszka 500 tys. ludzi. Większość z nich ma w kieszeni kilka paszportów, a trzy - jak w przypadku Uzuna - nie są wcale rekordem. Niektórzy mają również obywatelstwo ukraińskie, a są i dumni posiadacze paszportu rumuńskiego, z unijnymi gwiazdkami na okładce. W regionie wyrosło całe pokolenie, które nie zna innych warunków, jak życie w nieuznanym państwie. Pojawiły się zalążki naddniestrzańskiej tożsamości, łączącej miejscowych Rosjan, Mołdawian i Ukraińców, stanowiących porównywalne pod względem wielkości grupy ludności.
Trzeba mieć przynajmniej dwa paszporty, żeby wyjechać w świat. Do tego kombinować z numerami rejestracyjnymi; jak mówią Naddniestrzanie, Rumunia nie chce wpuszczać do siebie aut na miejscowych blachach, ale już Polska nie ma nic przeciwko. Można się przyzwyczaić. W Rosji dyplomy naszych szkół można łatwo nostryfikować. Są w Naddniestrzu filie uczelni ukraińskich i rosyjskich, które wydają absolwentom dokumenty tych państw. Jeśli ktoś chce robić karierę w Mołdawii, uczy się w Kiszyniowie. W Mołdawii da się zrobić duplikat naddniestrzańskiego dyplomu, ale to żmudna procedura - tłumaczy Iwan Uzun.
Reklama
Kiszyniów po cichu pogodził się z utratą Naddniestrza, a i w Tyraspolu zaakceptowali sąsiada. Sztandarowy przykład to Sheriff Tyraspol, klub piłkarski sponsorowany przez koncern, który kontroluje znaczną część naddniestrzańskiej gospodarki i polityki. Sheriff gra w mołdawskiej lidze, przyjmuje u siebie zespoły z Mołdawii właściwej, reprezentuje ten kraj w europejskich pucharach, a dzięki pieniądzom sponsora tytularnego na 16 tytułów mistrza Mołdawii w obecnym stuleciu zdobył aż 14. Czarna dziura, nieuznawane państwo przytulone do Mołdawii i Ukrainy, to znakomite źródło zarobku. Urzędnicy z obu państw zgodnie współpracują, ściągając korupcyjny podatek ze schematów umożliwiających wzajemny handel. Nieuznawane państwo to też znakomita przykrywka dla nielegalnych interesów. Przez ponad dwie dekady z handlu z Naddniestrzem żył największy ukraiński bazar, pododeski 7 Kiłometr. Z Tyraspola do Odessy jest zaledwie 100 km. Korupcyjno-przemytniczy komponent konserwuje status quo jak mało co.
Reklama
Z kolei duże zachodnie firmy szukają nad Dniestrem outsourcingu, by korzystać z taniej siły roboczej. Dla Armaniego szyją tu garnitury, pracując na materiale przysłanym z Włoch. Gotowy wyrób, zgodnie z porozumieniem Kiszyniowa i Tyraspola, dostaje mołdawskie certyfikaty i jest legalnie wysyłany z powrotem do Italii. Drogie ubrania szyją te same firmy, które na własnych wzorach produkują marnej jakości różowe szlafroki wystawiane w lokalnych witrynach. Sami mieszkańcy żyją z handlu z Mołdawią albo Ukrainą, służą w budżetówce lub w strukturach mundurowych, ewentualnie pracują w zakładach pozostałych po upadku ZSRR.
Dla tutejszych elit - jak w czasach komunizmu - wielki przemysł to synonim rozwoju. Sierp i młot widnieje nie tylko na monetach i godle republiki. Iwan Uzun tłumaczył nam z pełną powagą, że chciałby uniknąć losu... Estonii, która po wyzwoleniu zdezindustrializowała się, zamykając nierentowne molochy. Dla Tyraspola przykład powielokroć bogatszego dziś, m.in. dzięki rozwojowi sektora usług i integracji z Zachodem, Tallinna odstrasza, a nie zachęca. Dla porównania: PKB na mieszkańca w Estonii jest niemal 20-krotnie wyższy niż w Naddniestrzu, a średnia pensja – pięciokrotnie wyższa.
Ukraina przez lata patrzyła na Tyraspol z przychylną neutralnością. Po wybuchu wojny z Rosją jej władze zaczęły traktować parapaństwo jako potencjalne zagrożenie dla ukraińskości Odessy. Przemyt zaczął być ograniczany, choć nasze mołdawskie źródła twierdzą, że i teraz można się w tej sprawie „dogadać”. Drzwi przymknięto, ale nie do końca. Odkąd do władzy doszedł Petro Poroszenko, Ukraina przestała przynajmniej działać wbrew interesom Mołdawii. Wcześniej zdarzało jej się wspierać separatystów - mówi DGP mołdawski polityk Oazu Nantoi.
Nantoi przekonuje, że w 2014 r. naddniestrzańska armia była gotowa wspólnie z Rosjanami pójść na Odessę. W takiej sytuacji Ukraina, pozbawiona najważniejszego portu i trzeciego co do wielkości po Kijowie i Charkowie miasta w kraju, znalazłaby się na granicy rozpadu. W Naddniestrzu od początku lat 90. stacjonuje rosyjska 14. armia. Dzięki jej żołnierzom, dowodzonym przez gen. Aleksandra Lebieda, separatystom udało się obronić samodzielność. Lebied, poważny kontrkandydat Borysa Jelcyna w wyborach w 1996 r., dziś ma pomnik w centrum Benderów. To tutaj rozstrzygnął wojnę.
Pozostała w regionie w charakterze sił pokojowych 14. armia liczy tysiąc żołnierzy. I co taki tysiąc może komuś zrobić? - pyta retorycznie Iwan Uzun. Nie zgadza się z nim Igor Munteanu, jeden z najlepszych mołdawskich specjalistów od konfliktu w Naddniestrzu. 14. armia była zawsze armią kadrową. Oni w ciągu 24 godzin są w stanie przeprowadzić mobilizację „ochotników” i rozrosnąć się do 15 tys. żołnierzy. Ten oddział niemal co tydzień przeprowadza jakieś ćwiczenia. Mają lotnictwo, czołgi. A samo Naddniestrze w formacjach wojskowych i milicyjnych ma pod bronią 15 tys. osób. To większa siła niż ta, którą dysponuje Mołdawia. Realne zagrożenie i dla nas, i dla Ukrainy - twierdzi.
Na razie naddniestrzańskie wojsko zagraża głównie billboardowi przy wjeździe na most w Benderach. Stoi tu wypucowany wóz bojowy. Jego działko celuje w reklamę klubu nocnego ze zdjęciem półnagiej blondynki. Na Ukrainie i w Mołdawii żywe są jednak obawy, że Rosja anektuje Naddniestrze albo utworzy kolejną forpocztę Noworosji, która docelowo miałaby się połączyć mostem przez Odessę i Krym z Donieckiem. Według sondażu rosyjskiego WCIOM 86 proc. mieszkańców chciałoby zjednoczenia z Rosją. Iwan Uzun zachowuje sceptycyzm. To niemożliwe. Postawimy rosyjską flagę i co, umrzemy w chwale? Znajdujemy się między Mołdawią i Ukrainą. Trzeba tę realność uznać. Optymalny wariant to międzynarodowe uznanie naszej niepodległości - dowodzi.
Uznania nikt nie bierze pod uwagę. Zamiast tego UE przez fakty dokonane legalizuje współpracę z naddniestrzańskimi przedsiębiorcami. Nasi rozmówcy mówili, że biznes po stronie separatystów jest zainteresowany otwarciem. Munteanu przekonywał, że 40 proc. tamtejszych towarów idzie do Mołdawii, a kolejne 40 proc. – do UE. Problem jednak w tym, że resorty siłowe są obsadzone przez ludzi kontrolowanych przez Kreml. W ich rachubach ekonomia ma znaczenie drugo-, jeśli nie trzeciorzędne. Podstawowym kryterium oceny sytuacji jest bezpieczeństwo. Trzeba to jakoś uregulować. Biznes jest płochliwy i boi się terminu „zamrożony konflikt”. I Mołdawia, i Naddniestrze potrzebują inwestycji. Nie da się cały czas żyć z grantów - mówi Tatiana Lariuşin, ekonomistka z ośrodka IDIS w Kiszyniowie.

Na razie Naddniestrze ma swoich pograniczników, walutę i flagę. Wbrew temu, co mówiło nam kilku Mołdawian, są tu bankomaty, działają kantory i Wi-Fi. A gdy zabraknie miejscowych rubli, można spróbować płacić mołdawskimi lejami (na dworcu się udało). Za dekadę w tym samym punkcie mogą znaleźć się DRL i ŁRL. Politycznie zdominowane przez Rosję, mimo podejrzliwości, będą się żywić handlem ze zmierzającą w stronę Zachodu resztą kraju. W ten sposób projekt Noworosja zakończy się szarą codziennością. Żmudnym wymyślaniem sposobów na zasypywanie podziałów, których nikt nie chce do końca zasypać.