Koreański parlament 9 grudnia ma debatować nad odsunięciem od władzy prezydent kraju Park Geun-hye. Na mocy konstytucji wniosek taki musi zostać przyjęty większością dwóch trzecich, czyli 200 głosów. To oznacza, że za odwołaniem pani prezydent będzie się musiało opowiedzieć kilkunastu posłów z Saenuri, jej macierzystej partii. Zdobycie wymaganej liczby głosów nie powinno jednak być trudne, biorąc pod uwagę, że sondaże dają Park 4-procentowe poparcie. Jeśli wniosek o impeachment przejdzie przez jednoizbowy parlament, będzie go musiał jeszcze zatwierdzić Sąd Konstytucyjny. Potrzeba do tego sześciu z dziewięciu zasiadających tam sędziów; na rozpatrzenie sprawy będą mieli pół roku.

Reklama
W interesie Korei jest, żeby skandal zakończył się jak najprędzej, nałożył się on bowiem na problemy gospodarcze, tworząc w ten sposób wybuchową mieszankę, która kilkukrotnie w ciągu ostatniego miesiąca wyprowadziła na ulice tłumy. W samym centrum zawirowań znajduje się Choi Soon-sil, powiernica prezydent Park, która wykorzystywała bliskie związki z głową państwa do wymuszania od największych koreańskich firm datków na rzecz dwóch prowadzonych przez siebie fundacji - K-sport i Mir.
Afera, która tak rozwścieczyła Koreańczyków, zaczęła się niewinnie. Dwa miesiące temu media doniosły, że Chung Yoo-ra - córka Choi studiująca na Ewha Womans University, prestiżowej, prywatnej uczelni dla kobiet w Seulu – otrzymuje doskonałe oceny, chociaż notorycznie nie pojawia się na zajęciach. Opisano nawet przypadek, w którym jeden z jej nauczycieli odrobił za leniwą studentkę pracę domową, a następnie ją ocenił. Żacy byli tak oburzeni sprawą – w Korei ciężka praca nad zdobyciem wykształcenia to świętość - że rozpoczęli strajk, w wyniku którego do dymisji podał się rektor uczelni.
Pod wpływem tej sprawy media zaczęły interesować się postacią pani Choi, która dotychczas żyła w cieniu. Okazało się, że jako osoba całkowicie prywatna - nie piastuje żadnej oficjalnej funkcji - uzyskała olbrzymi wpływ na sprawy państwowe. Choi regularnie spotykała się z członkami prezydenckiego gabinetu, brała udział w konsultacjach przy czołowych posunięciach kadrowych, uczestniczyła w prezydenckich briefingach, a nawet redagowała wystąpienia głowy państwa. Potem wyszło na jaw, że do przekazywania środków na rzecz jej fundacji koreański biznes zachęcały asystentki prezydent Park.
W Korei niejasne związki między biznesem a polityką to nic nowego, ale sprawa nabrała innego wymiaru w kontekście trapiących kraj problemów gospodarczych i napiętej sytuacji w regionie (Korea Północna przeprowadziła w tym roku dwie próby jądrowe oraz test rakiety balistycznej). Koreańczycy poczuli nagle, że przyszłość wcale nie jest taka pewna, jak mogło się wydawać w latach największej prosperity.
Reklama
Podstawowym źródłem bolączek Seulu jest kiepska kondycja światowej gospodarki, która od czasu kryzysu finansowego nie może ruszyć z miejsca. To oczywiście wpływa na eksport, z którego żyje cały kraj. Co prawda po spadku w 2009 r. sprzedaż koreańskich towarów odbiła, ale dynamika tego procesu w niczym nie przypomina chociażby ubiegłej dekady. Na domiar złego od stycznia ub.r. eksport zaczął spadać (chociaż ostatnio pojawiają się sygnały pozytywne – w ostatnich dwóch miesiącach wyniki były lepsze niż przed rokiem).
Kiepska kondycja globalnej gospodarki przełożyła się na branżę przewozów morskich; w wyniku tego kilka miesięcy temu wniosek o upadłość złożyła jedna z największych firm tego typu na świecie, czyli koreański Hanjin Shipping. Zastój we frachcie znalazł odzwierciedlenie w spadku liczby zamówień na nowe statki, co odbiło się na kondycji sektora stoczniowego. Branżę osłabiły dodatkowo niskie ceny ropy, które spowodowały wstrzymanie przez koncerny naftowe inwestycji w wydobycie czarnego złota na morzu (platformy wiertnicze buduje się w stoczniach, a następnie holuje na miejsce docelowe). Stoczniowcy ogłosili, że będą musieli zacząć zwolnienia.
Branża stoczniowa podtrzymywana jest na razie przez tanie kredyty z rządowym wsparciem, ale bolesnej restrukturyzacji nie da się uniknąć. To zresztą problem wielu koreańskich firm; prowadzone przez wąskie grono rodzin czebole są często słabo zarządzane, co rodzi niepotrzebne koszty. Od problemów nie jest też wolny okręt flagowy koreańskiej gospodarki, czyli Samsung. Firma poniosła niedawno straty z tytułu wycofania jednego z topowych modeli swoich telefonów, w którym wadliwe baterie groziły samozapłonem. Sytuacja była na tyle poważna, że na pokładach samolotów wielu linii lotniczych pasażerów ostrzegano, że ten konkretny model koreańskiego telefonu nie może być przełączony w tryb lotu, tylko musi zostać wyłączony. Firma prowadzi jednak zdywersyfikowany biznes i jako drugi co do ilości – po amerykańskim Intelu – producent czipów komputerowych z pewnością wyjdzie z ostatnich zawirowań obronną ręką.
W tej sytuacji trudno się dziwić, że Koreańczykom daleko do optymizmu. Jak wynika z badań, nastroje konsumentów pogarszają się systematycznie już od kilku lat. Ostatnio były najgorsze od kryzysowego 2009 r. Mogą się jeszcze pogorszyć. Agencja Bloomberg przytaczała niedawno dane o gwałtownie rosnącym zadłużeniu ludności. Już przy rekordowo niskich stopach procentowych spora część klientów banków na obsługę kredytów wydaje ponad 40 proc. dochodów. Co będzie, gdy stopy urosną? To przypomina sytuację z końca lat 90., gdy Korea była ratowana przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Wtedy powodem kryzysu było zadłużenie firm, teraz główną rolę może odegrać dług konsumentów - ocenił w wywiadzie z agencją parlamentarzysta opozycji Choi Woon Youl.
Ciekawych obserwacji dotyczących kondycji gospodarczej Korei Południowej dostarcza lektura "Nikkei Asian Review". Komentator tygodnika napisał niedawno, że kraj znajduje się w podobnej sytuacji jak Japonia ponad dwie dekady temu. Starzejąca się populacja i tańsza konkurencja z innych krajów podgryzają gospodarkę. Doświadczenia japońskie wskazują, że lekarstwem na to nie może być polityka monetarna, ale gruntowna reforma całej gospodarki.