Gdy w ostatni wtorek Aung San Suu Kyi – legendarna liderka birmańskiej opozycji, a obecnie premier – weszła do budynku birmańskiego parlamentu, drogę zastąpił jej dziennikarz BBC. – Czy stała się pani apologetką czystek etnicznych? – zapytał. Ta nawet nie odwróciła w jego stronę głowy.
Kilka minut później Aung San Suu Kyi przedstawiła deputowanym – i światu – swoje polityczne credo. – Od dwóch tygodni nie są prowadzone żadne operacje „oczyszczające”. Głęboko współczuję wszystkim, którzy cierpią wskutek konfliktu, państwo chce znaleźć stabilne rozwiązanie dla wszystkich zamieszkujących je wspólnot – dowodziła. Ani słowa o przemocy wobec ludu Rohingya, o jaką świat oskarża birmańską armię. 400-tysięczna rzesza uchodźców, która runęła przez granicę do sąsiedniego Bangladeszu? Przecież większość Rohingya zdecydowała się pozostać w kraju, więc nie jest tak źle. A ci, którzy uciekli, będą mogli wrócić, o ile przejdą procedurę weryfikacyjną. A tak w ogóle, to rząd zapewnia mieszkańcom regionu usługi zdrowotne i edukacyjne oraz infrastrukturę.
Albo Aung San Suu Kyi jest kompletnie oderwana od realiów, albo z własnej woli przymyka oko na to, co wyprawia armia – komentował Jonah Fisher, ten sam reporter, który próbował wejść jej w drogę w birmańskim parlamencie we wtorek rano.
Reklama
Reklama
Wygląda na to, że czar Aung San Suu Kyi prysł. Co nie znaczy, że należy robić z niej zwolenniczkę czystek etnicznych. Najprawdopodobniej dokonała ona wyboru pomiędzy mniejszym a większym złem – przynajmniej we własnym mniemaniu.

Podzielić nie znaczy oddać

Odważnie stawiła czoła juncie, która rządziła jej krajem; występowała przeciw temu, jak strasznie traktowani są mieszkańcy jej ojczyzny; trzykrotnie umieszczona w areszcie domowym, w sumie spędziła w nim 15 lat; niestrudzenie próbowała stworzyć demokratyczny rząd i zagwarantować wolności swoim rodakom; stawała w obronie praw człowieka, co doceniono, nagradzając ją Pokojową Nagrodą Nobla – te frazy otwierają jej popularną minibiografię „Birmańska bojowniczka o wolność”. Ale bliźniacze zdania można znaleźć w książce „Lady i paw. Życie Aung San Suu Kyi” Petera Pophama czy „Birmańska wiosna. Aung San Suu Kyi i nowe starcie o duszę narodu” Reny Pederson. Na tej samej wizji oparł biograficzny film „The Lady” znany francuski reżyser Luc Besson.