W przeciągu miesiąca PKW ma podjąć decyzję dotyczącą kształtu karty do głosowania. Chodzi przede wszystkim o to, by nie powtórzyła się sytuacja z elekcji w 2014 roku. Wówczas na pierwszej, okładkowej stronie - wskutek losowania – znaleźli się kandydaci PSL, a kolejne komitety na dalszych kartkach. To, mogło zmylić część wyborców, czego efektem mógł być zaskakująco wysoki wynik ludowców oraz ogromna liczba głosów nieważnych - ponad 17 proc. w przypadku sejmików.

Reklama

Broszura, ale zmieniona

PKW kolejny raz skłania się ku wersji książeczkowej. Ale tym razem na pierwszej stronie ma się znaleźć informacja o sposobie głosowania i warunkach oddania ważnego głosu. Na drugiej - spis list komitetów wyborczych, a na kolejnych stronach - listy kandydatów.

Reklama

Na poparcie tego kierunku PKW ma badania. Spośród ponad 13 tys. osób biorących w nich udział niemal 71 proc. opowiedziała się za kartą zbroszurowaną. Za kartą wielkoformatową, czyli tzw. płachtą - jedynie niecałe 10 proc. Ponad 2,5 tys. ankietowanych nie miało w tej sprawie zdania lub przedstawiło własne propozycje.

Fundacja stawia zarzuty

Przedstawiciele Fundacji Batorego nie czują się jednak przekonani i zarzucają PKW wybiórcze podejście do badań. - Testowano jedynie dwa wzory kart: broszurę i jednostronnie zadrukowaną "płachtę" w formacie A0 (118,9 cmx 84,1 cm), czyli wielkości ściennej mapy. PKW nie uwzględniła propozycji ekspertów, aby uczestnicy konsultacji mogli wypróbować również karty w mniejszym formacie. W tej sytuacji nie dziwi fakt, iż większość osób za wygodniejszą uznała kartę w formie broszury - czytamy w oświadczeniu, pod którym podpisało się dziewięciu ekspertów, m.in. dr hab. Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego, dr Anna Materska-Sosnowska z Uniwersytetu Warszawskiego czy prof. Andrzej Rychard z Polskiej Akademii Nauk.

Fundacja opowiada się za innym rodzajem karty. W oparciu o dane z 2014 roku eksperci wyliczyli, że znacznie poręczniejszy format A2, czyli o wymiarach 42 cm x 59.4 cm, mógłby być zastosowany w minimum 95,6 proc. okręgów wyborczych.

Reklama

- W niewielkim procencie okręgów, głównie wielkomiejskich, gdzie jest wiele list i wielu kandydatów, można byłoby stosować poprawione, przyjaźniejsze dla wyborców i zaopatrzone w jasną instrukcję karty-broszury - dodają autorzy oświadczenia. We współpracy z grafikami zespół przygotował odpowiednie wzory i przekazał do PKW. Eksperci zapewniają też, że stosowanie różnych formatów kart w różnych okręgach wyborczych jest zgodne z przepisami. Takie rozwiązanie zastosowano już w wyborach samorządowych w 2010 roku (książeczka tylko w woj. mazowieckim).

PKW ripostuje

Na odpowiedź ze strony PKW długo nie trzeba było czekać. - Stwierdzenie zespołu ekspertów Fundacji im. Stefana Batorego [że testowano jedynie dwa wzory kart - red.] jest zadziwiające i krzywdzące, tym bardziej, że w niektórych spotkaniach organizowanych przez PKW uczestniczyli eksperci Fundacji - ocenia przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej sędzia Wojciech Hermeliński w piśmie skierowanym do Fundacji. Zapewnia, że oprócz broszur, w konsultacjach prezentowała także kilka formatów jednostronnie zadrukowanej kartki (A0, A1, A4 i A5).

W dalszej części odpowiedzi PKW punktuje Fundację. Przypomina np., że w wyborach w 2014 roku w jednym z okręgów wyborczych zarejestrowanych zostało 18 list kandydatów. - Powoduje to, że w rzeczywistości w tego rodzaju wyborach wykonanie karty do głosowania w formie jednej karty zadrukowanej jednostronnie nie jest możliwe lub powodowałoby znaczne trudności w posługiwaniu się taką kartą - przekonuje Państwowa Komisja Wyborcza.

Gdyby jednak przyjąć koncepcję postulowaną przez ekspertów Fundacji, by stosować różne formaty kart w zależności od potrzeb, skomplikowałoby to prace terytorialnych komisji wyborczych. Wszystko dlatego, że wiedzę na temat listy rzeczywistej liczby kandydatów w poszczególnych okręgach wyborczych będą miały dopiero 30-35 dni przed dniem wyborów (w 40. dniu upływa termin zgłaszania list). - Oznacza to, że dopiero na tym etapie mogłyby ustalić, jakiego rodzaju karty do głosowania będą stosowane w wyborach do poszczególnych rad w poszczególnych okręgach wyborczych - zauważa Wojciech Hermeliński. To także mogłoby utrudnić Państwowej Komisji Wyborczej przeprowadzenie ogólnopolskiej kampanii informacyjnej dotyczącej tego, jak oddać ważny głos w wyborach.

37 mln euro - łakomy kąsek

Obie instytucje popadły w konflikt w momencie, gdy każda z nich znajduje się pod narastającą presją z zewnątrz. Fundacja Batorego jest przedmiotem krytyki ze strony przedstawicieli PiS i środowisk konserwatywno-prawicowych (np. Ordo Iuris). Aktualnie trwa cichy konflikt o to, kto powinien zarządzać częścią z tzw. funduszy norweskich, która przeznaczona jest na rozwój społeczeństwa obywatelskiego. Mowa o 37 mln euro, za dystrybucję których dziś odpowiedzialna jest Fundacja Batorego. Rząd wolałby, by pieniądze te rozdzielał powstający Narodowy Instytut Wolności.

Z kolei Ordo Iuris atakuje Fundację za brak przejrzystych zasad rozdzielania tych pieniędzy. Zdaniem Fundacji Batorego, OI prowadzi kampanię mającą na celu zdyskredytowanie jej w sytuacji, gdy mówi się o przejęciu norweskich grantów przez Narodowy Instytut Wolności. - Warto zwrócić uwagę, że Ordo Iuris zainteresowało się programem dla organizacji pozarządowych dopiero po jego zakończeniu, w chwili, gdy rozpoczęły się rozmowy międzyrządowe na temat jego kolejnej edycji - wynika z oświadczenia Fundacji.

Polityczna presja na PKW

Z kolei PKW - stroniąca od politycznych konfliktów - mimowolnie jest w nie wpychana. Niedawno .Nowoczesna złożyła do niej wniosek o zbadanie kampanii sądowniczej prowadzonej przez Polską Fundację Narodową (PFN). PKW stwierdziło, że na ten moment jest bezsilna, ale zasugerowała, że do tematu kampanii może jeszcze wrócić przy okazji badania sprawozdań finansowych partii za 2017 rok. Jeśli wówczas wykaże, że PiS jest beneficjentem obecnie podejmowanych przez PFN działań, mogą pojawić się problemy z rozliczeniem sprawozdania, a nad partią zawisłoby widmo utraty części subwencji.

Niedawno PKW zajmowała się na posiedzeniu sprawą pism partii Razem, Platformy Obywatelskiej i .Nowoczesnej, które wniosły o zbadanie sprawozdania finansowego Prawa i Sprawiedliwości za 2015 rok. Chodzi o zbadanie, czy grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (do której PiS przynależy) miała wspierać kampanię wyborczą partii Kaczyńskiego dwa lata temu.

Co prawda PKW już w ubiegłym roku badała sprawozdanie finansowe PiS i nie dopatrzyła się w nim żadnych nieprawidłowości, które mogłyby skutkować jego odrzuceniem. Mimo to przewodniczący PKW Wojciech Hermeliński zapowiedział, że zwróci się do Europejskiego Trybunału Obrachunkowego i prezydium Parlamentu Europejskiego o informacje na temat finansów grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów.

PiS wymieni PKW?

Tymi działaniami PKW może narazić się partii rządzącej. Już spekuluje się o nadchodzących roszadach personalnych w tej instytucji. W grę teoretycznie wchodzi wymiana całego 9-osobowego składu sędziowskiego i ponad 50 komisarzy wyborczych (również przedstawiciele sądów okręgowych, apelacyjnych, administracyjnych czy Sądu Najwyższego). Są to pełnomocnicy PKW wyznaczeni na obszar stanowiący część jednego województwa. To oni, wspólnie z samorządami, powołują terytorialne komisje wyborcze, a do tego m.in. nadzorują przestrzeganie prawa wyborczego, rozpatrują skargi na działalność komisji wyborczych czy podają zbiorcze wyniki wyborów.

Sama PKW potwierdza, że takie zmiany teoretycznie są możliwe. - PKW i komisarze wyborczy nie są organami konstytucyjnymi, co oznacza, że ustawa zwykła może wprowadzać wszelkie zmiany dotyczące funkcjonowania tych organów - informuje nas biuro prasowe PKW.