W trzecim kwartale tego roku Rumunia zadziwiła wszystkich. Gospodarka urosła 8,8 proc., najwięcej w Europie. Skąd taki wynik?
W całej Europie jest dobra koniunktura. Rumunię bardzo mocno dotknął globalny kryzys, więc kraj wchodził w lepszy okres z bardzo niskiego poziomu. Znalazł się w głębokiej recesji w latach 2008–2009, i jeszcze w 2010 gospodarka się kurczyła. Kiedy w 2013 i 2014 r. wzrost zaczął się odradzać, jedna z gazet finansowych zainicjowała akcję "Ruch Pięciu". Chodziło o to, że Rumunia potrzebuje wzrostu na poziomie 5 proc., żeby w sposób zauważalny nadrabiać dystans do bogatszych krajów. Nie tyle nawet do Europy Zachodniej, ale choćby do krajów regionu, przede wszystkim Polski. Oczywiście ten pogląd jest nadal aktualny i będzie taki jeszcze przez wiele lat. W tym kontekście ważne jest to, że ten kilkuletni wzrost wydaje się mieć dość solidne podstawy. Chociaż wystrzał na 8,8 proc. potwierdza też zagrożenia.
W Rumunii najszybciej w Unii rośnie płaca minimalna, płace rosną jeszcze szybciej niż w Polsce. Rumuni muszą być z tego zadowoleni?
Temat zarobków jest tam bardzo żywy. Pensje w wielu branżach są na poziomie 20 proc. średniej unijnej. Rumuni porównują swoje dochody z dochodami ludzi, którzy wyjechali pracować za granicę, czy w ogóle z UE, w tym także z krajami naszego regionu. Tak samo jak Polska, Rumunia jest gospodarką niskich płac. W niektórych zawodach to się zmienia dość dynamicznie, na przykład w informatyce. Jednocześnie Rumuni są bardzo dobrze wykształceni. Kraj staje się istotnym w regionie centrum usług outsourcingowych. Nie w takim samym stopniu jak Polska, ale rąk do pracy w sektorze informatycznym brakuje.
Reklama
Więc są zadowoleni czy nie?
Reklama
Generalnie tak. Widzą niedostatki infrastruktury czy jakości usług, ale to ich nie wpędza w depresję. Wciąż pokutuje – bo tak to nazywam – powiedzenie "to jest Rumunia", co wyraża opinię, że nie może być inaczej, niż jest. Jest w tym zdrowa autoironia, ale niestety zarazem coś w rodzaju zgody na bieżącą rzeczywistość. Zaryzykowałbym twierdzenie, że Polacy mają więcej społecznej energii wywołującej zmianę. I to się przekłada też na stan przedsiębiorczości – jej duch tam jest, ale nie tak powszechny i zdeterminowany jak w Polsce.
W grudniu zeszłego roku były wybory, powstał nowy rząd. Ale po niecałych 6 miesiącach parlament przegłosował wotum nieufności dla premiera Sorina Grindeanu. Gospodarcza koniunktura świetna, a rząd odwołany. Dlaczego?
Wybory wygrała partia PSD. Odpowiednik naszego SLD z czasów sprzed afery Rywina. Mogli nawet stworzyć rząd samodzielnie, ale dobrali sobie koalicjanta. Najpotężniejszym człowiekiem w PSD jest Liviu Dragnea, ale ponieważ ma problemy z wymiarem sprawiedliwości, nie mógł zostać premierem. Desygnował na to stanowisko Sorina Grindeanu. Potem doszło do tarć w obozie władzy. Na użytek publiczny Dragnea podniósł argument, że Grindeanu zbyt wolno realizował program wyborczy PSD. Rządząca partia miała pomysł utworzenia funduszu suwerennego i na inne działania prorozwojowe. Miała być reaktywowana prywatyzacja, czy raczej coś zbliżonego do prywatyzacji, bo to była i ma nadal być sprzedaż niewielkich pakietów akcji w spółkach należących do państwa. W końcu doszło do zmiany premiera i rządu, zresztą w dość osobliwy sposób, bo poprzez przegłosowanie wotum nieufności złożonego przez koalicję, która wcześniej desygnowała premiera i udzielała odwołanemu rządowi poparcia.
Nim doszło do zmiany rządu, przez Rumunię przetoczyły się masowe protesty.
Rząd PSD zaczął zmieniać regulacje związane z odpowiedzialnością prawną urzędników i polityków, stwarzając pewne możliwości liberalizacji w tej dziedzinie. Ja akurat widziałem sporo przesady w społecznej czy publicystycznej reakcji na zmiany, czy raczej próby zmian. Ale z pewnością dowodziła ona wielkiej społecznej wrażliwości na te kwestie, co uważam za jednoznacznie pozytywne zjawisko. Mam na myśli przynajmniej mieszkańców wielkich miast, Bukaresztu i kilku innych, gdzie mobilizowały się dziesiątki czy nawet setki tysięcy demonstrantów. Społeczność, przynajmniej ta wielkomiejska, uznała już dawno, że wykorzenienie korupcji to warunek i demokracji, i wolności, i po prostu lepszego życia. A to, że w ostatnich latach Rumunia na serio wzięła się za walkę z korupcją, także uważam za jeden z czynników dzisiejszego szybkiego wzrostu.
"Powiedz, jak to jest z tą korupcją" – to była jedna z często powtarzających się kwestii na spotkaniach z inwestorami międzynarodowymi. Zawsze przedstawiałem Rumunię w dobrym świetle, bo naprawdę korupcja przestała tam być systemem sprawowania władzy.
Rząd ostatecznie wycofał się z kontrowersyjnych zmian w prawie, premier się zmienił, ale Rumuni w dalszym ciągu wychodzą na ulice...
Teraz bulwersują ich zmiany w składkach na ubezpieczenie społeczne. Łączne obciążenia mają się nawet zmniejszyć, ale ma się też zmienić rozkład pomiędzy pracownika i pracodawcę: na pracowników ma przypadać większa część składek niż do tej pory. Pracownicy obawiają się, że pracodawcy nie zechcą podnieść płac brutto, by zrekompensować im tę zwiększoną składkę. Pracodawcy z kolei argumentują, że takie zmiany prowadzą do pogorszenia efektywności biznesu, jego konkurencyjności a także do spadku inwestycji, w tym zagranicznych.
Jak zmienił się ten kraj w czasie pana czteroletniego pobytu?
Bardzo dużo pieniędzy poszło na inwestycje budowlane. Jak twierdził jeden z moich rumuńskich kolegów, dzielnica biznesowa na północy Bukaresztu wyglądała w pewnym momencie jak doki w Londynie, gdy były przebudowywane na dzielnicę biznesu. Trochę w tym przesady, ale rzeczywiście powierzchni biurowej i mieszkaniowej przybywa w szybkim tempie. Tak jest nie tylko w Bukareszcie, ale także w innych miastach. Wyjątkowość Rumunii polega także na jej zróżnicowaniu. Miasta wyglądają intrygująco, są barwne, często urzekają historią, wielokulturowością. W Bukareszcie PKB na głowę mieszkańca jest podobny jak w Warszawie.
Poziom życia też jest porównywalny w tych dwóch miastach?
Od Rumunów, którzy jeździli do Warszawy, słyszałem komentarze, że Warszawa jest wyśmienicie zorganizowana – jak "duże porządne niemieckie miasto". Bukareszt jest bardziej żywiołowy, ruchliwy i prawie nie śpi w nocy, inaczej niż Warszawa. Infrastruktura usług miejskich jest pod każdym względem lepsza w Warszawie, może z wyjątkiem metra, które w Bukareszcie jest nieco zaniedbane, bo jest o wiele starsze niż warszawskie, ale dużo bardziej rozbudowane.
Jak jest poza miastami?
Między miastami i rumuńską wsią istnieje przepaść. Ona wynika częściowo także z tego, że Rumunia nie potrafiła wykorzystać w takim stopniu jak my pieniędzy z Unii. Przede wszystkim z powodu braku dobrze przygotowanych projektów. Pewne znaczenie, paradoksalnie, miała też tutaj walka z korupcją. Urzędnicy bali się podejmowania decyzji finansowych.
Rumuni są euroentuzjastami. Zapowiedzieli, że w 2022 r. wejdą do strefy euro.
Obecnie mówi się raczej o 2025 r. Ale rzeczywiście jest różnica w porównaniu z Polską. U nas, jak wiemy, panuje przekonanie, i to w najbardziej przyjaznej przyjęciu wspólnej waluty wersji, że nie ma się co spieszyć. Rumuni są bardzo prozachodni i proamerykańscy. Chcą być dobrym członkiem unijnego klubu. Dlatego w Rumunii spory między Warszawą a Brukselą budzą zdziwienie. Euro jest dla nich celem, choć oczywiście celem wywołującym debatę, podczas której padają różne głosy. Myślę jednak, że im bardziej będzie rozciągnięty w czasie proces dochodzenia do wspólnej waluty, tym większe zagrożenie, że coś się wykolei. Na razie jednak w przestrzeni publicznej nie słyszałem zdecydowanych argumentów przeciw euro, które by na przykład podnosiły kwestię możliwego wzrostu cen, co znamy z niektórych krajów naszego regionu.
Rumunia porównuje się do Polski?
Tak. Mimo tych bardzo optymistycznych liczb opisujących gospodarkę Rumuni zdają sobie sprawę, w jakim są miejscu. Jesteśmy dla nich przykładem gospodarczego sukcesu, udanej transformacji, wysokiej jakości produktów.
W Rumunii wydarzenia zachodzące w naszym kraju są relacjonowane. Kiedy Orbán zlikwidował węgierskie OFE, przeszło to bez większego echa. Kiedy myśmy zaczęli rozmontowywać nasz system, to w Rumunii też zaczęto myśleć, że może coś z tym konceptem jest nie tak. Ale od czasów afery taśmowej opinia o Polsce zaczyna się pogarszać. Rumuni zaczęli się zastanawiać, dlaczego u nas zrobiło się tak niespokojnie.
Dalej jesteśmy dla nich wzorem?
Niezupełnie. W 2016 r. największe rumuńskie OFE wstrzymały się z inwestycjami w akcje polskich spółek, dochodząc do wniosku, że za bardzo wzrosło ryzyko polityczne. Choć sądzę, że teraz stopniowo odbudowujemy reputację. W ciągu kilku najbliższych lat polscy przedsiębiorcy mają dużą szansę, żeby zaistnieć na tamtejszym rynku. To jest dobry moment.
Rumunia stawia na konsumpcję
Rumunia jest liderem pod względem tempa wzrostu gospodarczego w UE. W III kw. 2018 r. produkt krajowy brutto był wyższy niż rok wcześniej o 8,8 proc. Podobnie jak w Polsce rozwój gospodarczy napędza konsumpcja, głównie za sprawą szybko rosnących płac. Z danych Eurostatu za III kw. br. wynika, że godzinowe koszty pracy wzrosły w ciągu roku o 18,2 proc. Także pod tym względem Rumunia jest liderem. (W Polsce był w tym czasie wzrost o 8,3 proc. Wskaźnik ten obejmuje nie tylko wynagrodzenia, ale i transfery socjalne, oraz skutki programu „Rodzina 500 plus”). W styczniu płace w Rumunii znów wzrosną. Pracownicy sektora publicznego otrzymają 25 proc. podwyżki. Specjalnie wyróżnieni zostali lekarze i nauczyciele, których wynagrodzenia pójdą w górę jeszcze bardziej. Od Nowego Roku zmniejsza się stawka liniowego PIT z 16 do 10 proc. W ten sposób rumuński rząd stara się zniechęcić obywateli do emigracji i poszukiwania lepszej pracy za granicą.
Według prognoz Komisji Europejskiej taka polityka zaowocuje wzrostem deficytu finansów publicznych z 3 proc. do 3,9 proc. PKB w przyszłym roku.