W Iranie znów wrze. Podobnie jak trzy dekady temu zapalnikiem, który spowodował wybuch społecznego niezadowolenia, okazały się trudności gospodarcze. Podwyżki cen oraz wysokie bezrobocie sprawiły, że zwykli ludzie wyszli na ulice wielkich miast. Jednak teokratyczny reżim sprawnie poradził sobie z buntem, tłumiąc opór i zabijając ponad 20 osób. Brutalne działania nie rozwiążą jednak problemów kraju, w którym demonstranci po raz pierwszy skandowali na ulicach imię niegdyś powszechnie znienawidzonego szacha. Dziś reżim jest nadal wystarczająco silny, by przetrwać, ale czas płynie.
Najwyższy Przywódca Islamskiej Republiki Ali Chamenei niepodzielnie dzierży wszystkie nici władzy, lecz w tym roku będzie obchodził 80. urodziny. Wybrany w wyborach powszechnych prezydent Hasan Rouhani musi respektować zwierzchnictwo duchownego, lecz jednocześnie dąży do głębokich reform i otwarcia kraju na świat.
Na skomplikowanej szachownicy politycznej są wspierający go zwolennicy liberalizacji oraz ultrakonserwatyści, skupieni wokół byłego prezydenta, piekielnie ambitnego Mahmuda Ahmadineżada. Wielkie znaczenie ma też rozdwojenie sił zbrojnych państwa. W teorii zadaniem 300-tysięcznej armii jest obrona granic, natomiast elitarny 200-tysięczny Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej ma, zgodnie z nazwą, bronić istniejącego porządku. Obie formacje nieustannie konkurują ze sobą i w razie sporu w łonie reżimu wcale nie muszą stanąć po jednej stronie barykady.
Reklama
Optymizmem nie napawa też to, że Iran otaczają potężni wrogowie. Jego wewnętrznej destabilizacji pragną Arabia Saudyjska, Izrael, a także ich główny sojusznik –prezydent Donald Trump. Krajowi Persów los najwyraźniej niesie niespokojne czasy, choć być może nie tylko jemu. Po tym jak ostatni raz rewolucja zawitała do Teheranu, jej efekty zachodni świat odczuwa do dziś. Okazała się bowiem w dziejach islamu wyjątkowo ważnym punktem zwrotnym.
Reklama

To była słaba osoba

„Pod koniec XX wieku twierdzenie, że religia może stanowić wielką siłę polityczną, było nie do pomyślenia” – zauważa w książce „Dziedzictwo popiołów. Historia CIA” amerykański dziennikarz Tim Weiner. „Zaledwie kilka osób w CIA uważało, że wiekowy duchowny (Chomeini – red.) zdoła przejąć władzę i ogłosić Iran republiką islamską” – uzupełnia.
„Błędnie uznaliśmy, że sekularyzacja to linearny, nieuchronny proces” – bije się w piersi francuski politolog Gilles Kepel w monografii „Zemsta Boga” poświęconej powrotowi religii do polityki. Trudno to sobie obecnie wyobrazić, ale zaledwie trzy dekady temu nikt na poważnie nie taktował islamu. W całej Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie rządziły świeckie reżimy, zapatrzone w zachodnie lub sowieckie wzorce. Nawet w Arabii Saudyjskiej większe znaczenie miało utrzymanie władzy absolutnej króla oraz zachowanie feudalnych porządków niż eksport religijnego fundamentalizmu. Rządzące elity parły do laicyzacji podporządkowanych im społeczeństw, bo w niej upatrywały recepty na doścignięcie nowoczesnego świata. Tak jak to udawało się Turcji za czasów rewolucyjnych przemian, zafundowanych przez Mustafę Kemala Atatürka.