Daliśmy im bezmyślnie 33 mld dol. w ciągu ostatnich 15 lat. W zamian Pakistan nie dał nam nic poza kłamstwami i obłudą, traktując naszych przywódców niczym głupców – zatweetował pierwszego dnia stycznia Donald Trump. Za to zapewniał bezpieczną przystań terrorystom, na których polujemy. Koniec z tym! – dorzucił prezydent USA.
Waszyngton już wcześniej narzekał na niejasne układy między talibami i innymi radykałami a pakistańską armią, a w szczególności jej służbami wywiadowczymi ISI. W odróżnieniu od poprzedników Trump postanowił uderzyć pięścią w stół. Zapowiedział wstrzymanie wsparcia finansowego dla pakistańskiej armii, wartego ok. 2 mld dol. rocznie. Już trzy dni po gniewnym poście podtrzymano decyzję o zamrożeniu 255 mln dol., jakie przeznaczył na pomoc dla Islamabadu Departament Stanu.
Na reakcję Pakistańczyków nie trzeba było długo czekać. W Karaczi oraz Lahaur demonstranci spalili amerykańskie flagi i portrety Trumpa. Gabinet premiera Shahida Abbasiego wydał pełne oburzenia oświadczenie, podkreślając, że Islamabad nie chroni ekstremistów, a w antyterrorystycznej kampanii, jaką od 2001 r. prowadzą w regionie Amerykanie, zginęły tysiące pakistańskich żołnierzy. A szef dyplomacji oświadczył, że USA „to przyjaciel, który zawsze zdradza”. W ostatni weekend Abbasi postanowił odpowiedzieć ostrzej: na jego polecenie minister obrony Khurram Dastgir Khan ogłosił, że wstrzymuje wymianę informacji wywiadowczej z Amerykanami. Eksperci przewidują, że za tym może pójść kolejne obostrzenie – zamknięcie wiodących przez Pakistan szlaków, którymi USA dostarczają zaopatrzenie dla swoich żołnierzy w Afganistanie. Islamabad zrobił to już w 2011 r., w rewanżu za to, że pracujący dla CIA najemnik zastrzelił dwóch agentów ISI – blokada trwała wówczas prawie półtora roku.
Reklama