Co wiadomo o jako przeszłości? Jak w ogóle trafił do KGB? Na czym polegała jego praca? – o tym wszystkim pisze w książce "W głębokiej konspiracji. Tajne życie i labirynt lojalności szpiega KGB w Ameryce".

Reklama

Dzieciństwo

Jack Barsky, a właściwie Albrecht her Dittrich urodził się cztery lata po samobójstwie Hitlera we wschodnich Niemczech. Wczesne dzieciństwo spędził, razem z rodzicami, w trzypokojowym mieszkaniu w budynku szkoły. Pochodził z biednej nauczycielskiej rodziny, ale jak pisze o sobie, "przez lata nosiliśmy jedwabną bieliznę zrobioną z resztek spadochronu, który ojciec znalazł w lesie".

Reklama

W domu rodzinnym nauczył się – co okaże się potem kluczowe – "niezwracania uwagi na ból i tłumienia emocji – cech dających niezależność konieczną do zastania zakonspirowanym szpiegiem". Przykład? Kiedy jako 9-latek wrócił z kolonii z raną stopy ("krew lała się strumieniem"), matka natychmiast wysłała go do lekarza oddalonego o 20 minut drogi. Samego. Na piechotę. – Tak jest. Założę ci mniejszy bandaż, żeby noga mieściła się w sandał – ucięła dalszą dyskusję.

Barsky skwituje już po latach: Wcześnie nauczyłem się nie szukać u innych pomocy ani pociechy. W efekcie był nie tylko samodzielny, samotny, zamknięty w sobie – "z natury raczej aspołeczny", ale nierzadko też arogancki. A przede wszystkim od zawsze marzył by stać się kimś wyjątkowym ("Podążę nieznaną drogą – być może jak jeden ze szpiegów bohaterów, o których tyle się słyszało. Jako 26-latek byłem przekonany, że jestem przeznaczony do czegoś bardzo ważnego i wymagającego odwagi").

Reklama

Wyróżniała go przy tym ponadprzeciętna spostrzegawczość i bardzo dobra pamięć, a także wzrost – był najwyższym studentem w miasteczku uniwersyteckim. To też pozostało nie bez znaczenia – kiedy zapisał się do drużyny koszykówki, zaczął się uczyć pracy zespołowej, współpracy i solidarności. Czułem, że komuś na mnie zależy, że mnie doceniają nawet wtedy, gdy nie grałem najlepiej. Ta praca zespołowa i koleżeństwo były więzami, których nigdy przedtem nie znałem, i dzięki nim zacząłem cenić przynależność do czegoś większego niż ja sam – napisze kilka lat później.

A że miał dobre wyniki w nauce (stypendium Karola Marksa dla najzdolniejszych i najbardziej aktywnych studentów w kraju), do tego udzielał się na uczelni – i to w różnych organizacjach, to szybko został zauważony przez jednego z agentów. Był 1970 rok, a Barsky był wtedy studentem IV roku.

Werbunek

Pierwsze spotkanie odbyło się w pokoju Barsky’ego, kolejne już w restauracjach, samochodach i prywatnych mieszkaniach. Były krótkie, ograniczone zaledwie do kilkudziesięciu minut. Pierwsze pytania bardzo ogólne, w tym np. jak widzisz swoje przyszłość zawodową, lubisz podróże, jakie miejsca chciałbyś odwiedzić.

Potem padały bardziej konkretne, a na końcu proste zadania: zdobycie informacji o kolegach, przygotowanie raportów o sytuacji politycznej na uczelni czy np. wyżej postawionych osobach. Celem było zbadanie zdolności operacyjnych. Zapoznawał (agent – przypis red.) mnie z podstawami szpiegowskiej roboty, takimi jak protokoły konspiracji, operacje w terenie i tajne techniki dochodzeniowe. I zawsze, co do zasady, rozmowy kończyły niezobowiązujące rozmowy o pogodzie, zdrowiu czy np. kuchni.

Pierwsze poważne zadanie? Zdobycie informacji o "pewnej osobie w Niemczech Zachodnich". Jak? Poprzez zmyślenie historii o studencie socjologii, który pisze prace o relacjach rodzinnych. W tym celu Barsky puka od drzwi do drzwi i przeprowadza krótką ankietę. - Zechce Pani poświęcić kilka minut i odpowiedzieć na kilka prostych pytań? Ankieta jest anonimowa, w moich notatkach nie pojawi się żadne nazwisko – wystarczyło jeszcze tylko dodać na koniec.

Zasady

Pierś rozpierała mi ogromna duma, że oto jestem kandydatem do tajnej pracy na rzecz przyszłości KGB – napisze po jednym ze spotkań Barsky. Po innym z kolei: Propozycja wstąpienia do elitarnej armii nie zdarza się dwa razy. Z czasem przyjmie pseudonim Dieter i będzie wykonywał coraz bardziej skomplikowane zadania, w tym np. wyjazd do Berlina Zachodniego ("udowodniłem sobie i prowadzącym, że jestem wstanie wstrzymać psychologiczną presję związaną z pobytem po drugiej stronie").

Barskiego obowiązywało przy tym kilka reguł. Po pierwsze miał zniknąć. Po drugie, nigdy więcej nie kontaktować się z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi i kolegami. Po trzecie: "zaprzyjaźnić z nieprzyjaciółmi i udawać, że jest jednym z nich". Po czwarte, "komunikacja z centralą będzie zawsze pośrednia i długotrwała i wiele decyzji będziesz musiał podejmować na gorąco, bez możliwości zasięgnięcia rady".

dziennik.pl

Szkolenia

Kiedy Barsky został już oficjalnie agentem, czekała go kolejna tura szkoleń. W tym z alfabetu Morse’a (co najmniej sto cyfr na minutę), kryptografii (kodowanie, tworzenie algorytmów, szyfrowanie podwójne) i znajomości rodzajów krótkofalówek (odbieranie informacji od KGB), a także postaw fotografii, a dokładnie mikrofotografii. Powstałe w ten sposób zdjęcie można było potem schować pod znaczkiem pocztowym albo "przykleić od środka do koperty" – fotografia miała zaledwie milimetr kwadratowy.

Barsky poznał też ukryte pismo, czyli atrament sympatyczny. "Tworzenie sekretnej wiadomości zaczynało się od pisania listu do zmyślonego przyjaciela. Był to tzw. tekst otwarty. Kartkę papieru kładło się potem na czystej szybie lub lustrze i nakrywało kartką specjalnego papieru, na której umieszczało się zwykły papier. Tajemna wiadomość powstawała na tej ostatniej kartce, przy użyciu ołówka numer 2, którego nie dociskało się zbyt mocno, żeby na kartce na samym dole nie pozostały wyraźnie odciski".

Ale na tym nie koniec – były też zajęcia z samoobrony (głównie taekwondo), odwracania uwagi podczas podrzucania tajnych informacji (reguła rzutu oka), a także np. znajomości polityki zagranicznej.

Do tego dochodziły: namierzanie obserwatorów i ich gubienie – z reguły poprzez kilkugodzinną podróż ("najskuteczniejszy był szereg krótkich przejazdów komunikacją publiczną"), planowanie spotkań konspiracyjnych, także tych z wykorzystaniem tzw. martwej skrzynki. To niepozorny pojemnik, czyli kosz na śmieci, puszka, wydrążony pień drzewa, do którego wkładało się a to pieniądze, a to np. fałszywe paszporty.

Zwykle nosiłem zwiniętą w rulon gazetę "US News&World Report", trzymaną na brązowej dyplomatce. Niebezpieczeństwo sygnalizowałem, niosąc gazetę i torbę w osobnych rękach. Mój partner zawsze zaczynał rozmowę od hasła: "Przepraszam, czy szuka Pan Suzan Green?", na co odpowiadałem: "Tak, a Pan pewnie ma na imię Dawid".

Obowiązkowo były także poznanie ideologii komunistycznej (w tym przeczytanie biografii Lenina) i konstytucji poszczególnych krajów, nauka języka (lub języków) oraz rozwijanie kompetencji miękkich (cel: łatwe i szybkie poznawanie coraz to nowych ludzi). Wśród obowiązków znalazły się także: chodzenie do kina, teatru, opery, muzeów ("KGB zwracało za wszystkie bilety").

Szkolenia odbywały się kolejno w Niemczech (Berlin), Rosji (Moskwa) i USA.

Barsky został rozpracowany 18 maja 1997 roku, dokładnie w swoje 48. urodziny. Doprowadziło do tego, jak podaje, największe śledztwo kontrwywiadu w USA.
Dla KGB przestał pracować dziewięć lat wcześniej – po cichej dezercji, kiedy podał, że jest nosicielem wirusa HIV, którego w Rosji śmiertelnie się wówczas bano.

Barsky nadal mieszka w Stanach Zjednoczonych (poszedł na pełną współpracę), gdzie ukończył administrację biznesu i pracował jako programista. W 2014 roku dostał nawet obywatelstwo – "były komunista i agent KGB naprawdę realizował amerykański sen", napisze o sobie na koniec.