Zemsta dzięki oszustwu – pisze wielkimi literami na pierwszej stronie dziennik "Magyar Hirlap". Politycy proimigracyjni zemścili się dzięki oszustwu – wtóruje mu inny prorządowy dziennik "Magyar Idoek".

Obie gazety wyjaśniają, że do przyjęcia rezolucji, uchwalonej w środę w PE, potrzebna była większość dwóch trzecich głosów, którą uzyskano tylko dlatego, że do ostatecznego wyniku nie wliczono głosów wstrzymujących się, bo gdyby nie to, dokument nie zostałby przyjęty.

Reklama

"Magyar Idoek" pisze, że "węgierski gabinet nie zostawi tak tej sprawy". Dziennik powołuje się na opinię europosłów węgierskich partii rządzących, że w sensie prawnym przyjęcie rezolucji ws. praworządności na Węgrzech jest nieważne oraz na wypowiedź europosła Jozsefa Szajera, że "rezolucja w rzeczywistości nie została przyjęta".

Publicysta Zsolt Bayer porównuje rezolucję PE z białą księgą z 1957 r., w której węgierscy komuniści wymienili "grzechy kontrrewolucji z 1956 r.". Nie ma żadnej różnicy między tymi i tamtymi łajdakami. I ci, i tamci są przekonani, że ich zadaniem jest stworzenie słusznego i odpowiedniego społeczeństwa, nowego człowieka, który stworzy nowy wspaniały świat – pisze Bayer.

Reklama

Jak dodaje, za pół roku "będziemy mogli sprzątnąć z instytucji unijnych wszystkich tych podłych łajdaków, przywrócić demokrację i w sojuszu z naszymi przyjaciółmi utworzyć w następnym Parlamencie Europejskim największą frakcję. Frakcję ludzi normalnych".

"Magyar Idoek" ocenia, że wraz ze środowym głosowaniem rozpoczęła się kampania przed wiosennymi wyborami do Parlamentu Europejskiego, w której – jak ocenia szef ośrodka analitycznego Nezoepont, Agoston Samuel Mraz – "kluczową kwestią będzie to, czy utrzyma się proimigracyjna większość elity europejskiej".

Reklama

Zdaniem Mraza wpływ na wynik głosowania miało "antywęgierskie stanowisko przywódców Europejskiej Partii Ludowej" (EPL).

Zmiana poglądów przez (szefa EPL) Manfreda Webera dowiodła, że prawdziwym przedmiotem sporu nie są liczne absurdalne twierdzenia w rezolucji, tylko że Węgry ukarano z powodu ostrzejszej kontroli (założonego przez amerykańskiego finansistę George’a Sorosa) Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego i proimigracyjnych organizacji finansowanych z zagranicy. Szef frakcji EPL oczekiwałby bowiem od węgierskiego rządu zwrotu o 180 proc. nie w kwestiach wymienionych przez (autorkę projektu rezolucji Judith) Sargentini, lecz tylko w tych dwóch sprawach – ocenia Mraz.

Na końcu procedury na podstawie art. 7 par. 1 można formułować tylko zalecenia, a karać naszej ojczyzny nie można - podkreślił, argumentując tym opinię, że przyjęcie rezolucji nie jest dla Węgier niebezpieczne.

Prasa podejmuje też wątek ewentualności wykluczenia rządzących na Węgrzech partii z EPL. Szef prorządowego Centrum na rzecz Praw Człowieka Miklos Szantho ocenia, że dla Fideszu właśnie to jest największym zagrożeniem. Przypominając, że za przyjęciem rezolucji głosowało także wielu europosłów z EPL, wyraża przekonanie, że "akcja ta służy w istocie interesom (prezydenta Francji) Emmanuela Macrona, który dla celów planowanego własnego paneuropejskiego ruchu politycznego chce rozbić (Europejską) Partię Ludową".

Zdaniem również cytowanego przez "Magyar Idoek" szefa niezależnego Instytutu Republikon Gabora Horna na fakt poparcia rezolucji przez znaczną część europosłów EPL miało wpływ to, że węgierski "premier Viktor Orban bardzo źle wypadł we wtorek w swoim siedmiominutowym wystąpieniu". Gdyby uczynił jakikolwiek gest w kierunku tych, którzy przygotowali rezolucję, (...) byłoby inaczej – ocenia.

Analityk wyraził przy tym opinię, że środowe głosowanie ma znaczenie raczej polityczne niż prawne, gdyż "procedura ta jest długim procesem, a czasu jest mało, bo zostało tylko dziewięć miesięcy kadencji parlamentu", a poza tym "polski rząd już zapowiedział, że jeśli sprawa trafi przed radę premierów, to skorzysta z weta i nie zostawi węgierskiego gabinetu samemu sobie".

Horn dodaje, że procedura ta nie służy ani Węgrom, ani UE, gdyż niestosowany nigdy wcześniej proces rodzi tyle pytań prawnych, że "może to poważnie nadszarpnąć spójność Unii".

Z kolei zdaniem komentatora "Magyar Hirlap" Sandora Faggyasa stawką środowego głosowania było to, "ilu i których europosłów EPL przegłosuje tę rojącą się od absurdalnych kłamstw i fałszywych zarzutów partaninę", czyli "czarno na białym wyjdzie na jaw, w jakim stanie jest największa europejska rodzina partyjna i jaki jest wewnętrzny stosunek sił".

Faggyas konkluduje, że "(Europejska) Partia Ludowa jest w kłopocie i jej obecni przywódcy wciąż nie dostrzegają, że dołączając się do mściwej kampanii lewicy przeciw rządowi Orbana, naciskając na Fidesz i ewentualnie go wykluczając, sami się osłabiają i obniżają swoje szanse w majowych wyborach do PE".

Jego zdaniem zwiększa to szanse na zwycięstwo proimigracyjnych lewicowych sił "multikulti" i powstanie "europejskich stanów zjednoczonych pod przywództwem Macrona, finansowanych przez Niemców"; a wtedy Europę zaleje imigracja i chaos - dodaje Faggyas.

Natomiast lewicowy dziennik "Nepszava", nawiązując do większości 2/3 koalicji rządzącej w węgierskim parlamencie, tytułuje swój tekst na temat rezolucji: "Dwie trzecie nie zawsze przynoszą szczęście".

Gazeta ocenia, że po przegranej bitwie o rezolucję Orban może się szykować do następnej: o to, czy zostanie wykluczony z EPL. "Chwieje się fotel Fideszu w jego partyjnej rodzinie" – pisze w gazecie Janos Karpati, zwracając uwagę, że frakcja EPL "nie wybroniła węgierskiej partii członkowskiej".

O tym, że przechylił się języczek u wagi, świadczyło też stanowisko szefa frakcji Manfreda Webera i szefa austriackiej reprezentacji w EPL Othmara Karasa: skoro przekonująca większość uważa, że trzeba wszcząć procedurę przeciwko węgierskiemu rządowi, to jest uzasadnione, by zostało także zawieszone członkostwo Fideszu w (Europejskiej) Partii Ludowej – czytamy.

Karpati konkluduje, że "wszystko wskazuje na to, iż dla Orbana +już odjechał pociąg (Europejskiej) Partii Ludowej+ i nie może on liczyć na to, że dzięki jego polityce EPL obwoła go wodzem jako +prawdziwego następcę Helmuta Kohla+", a więc że przypuszczalnie członkowie EPL "nie chcą stanąć do walki w wyborach do Parlamentu (Europejskiego) w maju przyszłego roku pod orbanowskim sztandarem".