Sankcja nie jest może szczególnie dotkliwa, ale liczy się gest. Bo inne państwa na razie nic nie zrobiły, żeby birmańska junta przestała mordować własnych obywateli.

Departament Stanu USA ostrzegł, że lista może być poszerzona o osoby, które "ponoszą odpowiedzialność za obecne ataki na niewinnych cywilów oraz za inne pogwałcenia praw człowieka".

Sekretarz stanu Condoleezza Rice wezwała Radę Bezpieczeństwa ONZ była "bardziej stanowcza" wobec junty wojskowej w Birmie. "Biorąc pod uwagę to co się dzieje na ulicach Rangunu, wyraziłam życzenie aby Rada Bezpieczeństwa działała bardziej zdecydowanie" - powiedziała dziennikarzom pani Rice po spotkaniu z przedstawicielami pozostałych czterech stałych członków Rady - Chin, Rosji, Francji i Wielkiej Brytanii.

Rada Bezpieczeństwa zebrała się, w związku z wydarzeniami w Birmie, na nadzwyczajnym posiedzeniu już w środę, ale nie była w stanie uchwalić rezolucji potępiającej represje. Poparła jedynie postulat, żeby do Birmy pojechał specjalny wysłannik.



Reklama

W Birmie od półtora tygodnia trwają protesty przeciwko pogorszeniu się warunków życia po sierpniowych drastycznych podwyżkach cen paliw. Demonstranci, wśród nich mnisi buddyjscy, domagają się też powrotu demokracji w kraju rządzonym od 45 lat przez wojskowych. Według władz zginęło 13 osób, ale birmańska opozycja uważa, że zabitych jest około 200.