Dzisiejsza kolacja może nie smakować irlandzkiemu premierowi Brianowi Cowenowi. To właśnie podczas niej prezydenci i premierzy pozostałych 26 państw będą chcieli, aby wytłumaczył, dlaczego w jego kraju większość wyborców głosowała przeciw reformom uzgodnionym w Lizbonie. I jak wyobraża sobie rozwiązanie tego problemu.

Reklama

Cowen jednak nie będzie miał zbyt wiele do przekazania. "Znaleźliśmy się w nieznanej wcześniej sytuacji. Przywódcom Unii powiem, że Irlandczycy wyrazili swoje stanowisko i trzeba je uszanować. Będę przekonywał, że nie ma prostego wyjścia, a możliwości przełamania kryzysu trzeba opracować w spokojny, rozważny sposób" - zapowiadał irlandzki premier przed odlotem z Dublina.

Partnerom Irlandii zależy jednak na czasie. Jean-Pierre Jouyet, minister ds. europejskich Francji, która już 1 lipca przejmuje przewodnictwo w Unii, ostrzegł, że opóźnienie unijnych reform nie może być większe niż pół roku. "Powrócimy do sprawy wejścia w życie traktatu możliwie blisko terminu wyborów do Parlamentu Europejskiego" - oświadczył wczoraj Francuz. Pierwotnie zakładano, że traktat lizboński zacznie obowiązywać 1 stycznia przyszłego roku. Głosowanie do europarlamentu zaplanowano natomiast na 4 czerwca 2009 r.

Skąd taki pośpiech? "Po Francuzach przewodnictwo w Unii z nowym rokiem przejmują Czesi. Nikt w Brukseli nie chce, aby to oni decydowali, co ma się stać z traktatem lizbońskim. Przecież prezydent Vaclav Klaus już oświadczył, że dla niego ten dokument jest martwy, a jego ratyfikacja w czeskim parlamencie niemożliwa" - mówi DZIENNIKOWI Paweł Świeboda, prezes instytutu Demos Europa.

Reklama

Zdaniem unijnych dyplomatów, przywódcy UE zobowiążą Irlandczyków do tego, by przedstawili scenariusz wyjścia z kryzysu podczas grudniowego szczytu w Brukseli, który zwieńczy francuskie przewodnictwo. Jeśli wówczas zostanie określony program przełamania impasu, czeski rząd będzie miał związane ręce i pozostanie mu tylko wypełnić nakreślone przez Paryż zalecenia.

Francja i Niemcy będą dziś przekonywać pozostałe kraje Unii, aby do tego czasu zakończyły proces ratyfikacji traktatu. To ułatwiłoby Nicolasowi Sarkozy'emu wymuszenie na irlandzkim premierze przeprowadzenia ponownego referendum.

Wcale nie jest jednak powiedziane, że powtórzone głosowanie w Irlandii zakończyłoby się sukcesem. Dlatego premier Słowenii Janez Jansza, który przewodzi szczytowi, ujawnił wczoraj, że jedną z rozważanych koncepcji jest przyjęcie przez Unię specjalnego protokołu do traktatu lizbońskiego gwarantującego zachowanie przez Irlandię neutralności, prawa weta w sprawie utrzymania niskich podatków, a także wyłącznych kompetencji w sprawie kwestii obyczajowych takich jak zakaz aborcji.

Reklama

Także Francuzi i Niemcy, którzy chcieli wymusić na Irlandczykach ustępstwa groźbą wykluczenia ich z Unii, coraz bardziej zdają sobie sprawę, że taka strategia jest nieskuteczna. "Wszyscy jesteśmy Irlandczykami. To problem europejski, a nie irlandzki" - oświadczył wczoraj szef francuskiej dyplomacji Bernard Kouchner.

p

ZBIGNIEW PARAFIANOWICZ, ARTUR CIECHANOWICZ: Czy na brukselskim szczycie unijnych przywódców w czwartek, pierwszym po odrzuceniu Lizbony przez Irlandczyków, pojawi się strategia wyjścia z kryzysu, w którym znalazła się Unia?

Hans-Gert Poettering*: Musimy działać cierpliwie i z determinacją. Teraz czekamy na ocenę sytuacji, której dokona irlandzki premier Brian Cowen. Właśnie na zaplanowanym na czwartek posiedzeniu Rady Europejskiej szef irlandzkiego rządu ma zgłosić propozycje dalszego działania. Niezależnie jednak od nich Parlament Europejski jest za tym, by proces ratyfikacji traktatu lizbońskiego kontynuować.

Właściwie dlaczego dalej ratyfikować traktat? Przecież po irlandzkim "nie" jest on martwy.

Proszę zrozumieć jedno: traktat został odrzucony przez Irlandczyków i oczywiście musimy szanować ich wybór. Z drugiej jednak strony Dublin musi też respektować decyzję 18 państw, które do tej pory przyjęły Lizbonę. Właśnie dlatego proces ratyfikacji powinien trwać.

Czy w takich okolicznościach możliwe jest przyjęcie tylko części zapisów traktatu lizbońskiego, np. tych dotyczących wspólnej polityki zagranicznej czy reformujących system podejmowania decyzji w Unii? Czy na szczycie taki scenariusz może być rozpatrywany?

Tak jak już mówiłem, zanim podejmiemy jakiekolwiek decyzje, chcemy najpierw wysłuchać propozycji Irlandii. Właśnie na tej podstawie ustalimy dalszy plan działań. W podobnych sytuacjach zawsze działaliśmy według takiego scenariusza.

A jeśli na brukselskim szczycie okaże się, że Dublin nie ma żadnych propozycji? Czy wówczas możliwe jest zepchnięcie Irlandii poza nawias Europy, przyjęcie traktatu lizbońskiego przez 26 państw i w rzeczywistości - nazwijmy to umownie - wykluczenie Irlandii z Unii?

"Nie" w referendum wcale nie znaczy, że Irlandczycy nie chcą Unii. Referendum nie oznacza, że musimy zaraz wykluczać Irlandię. Irlandczycy nadal pozostają częścią Wspólnoty. Znajdziemy jakieś wyjście. Dziś najważniejsze jest, żeby nie narzucać im niczego na siłę, lecz zaczekać na ich propozycje i ocenę sytuacji. Oni najlepiej wiedzą, jak wyjść z kryzysu. Oczekujemy od premiera Cowena propozycji.

Wierzy pan, że Dublin je ma?

To jest pytanie do premiera Cowena. To jego obowiązek, żeby wystąpić z propozycjami. Nie będę wykonywał cudzej pracy i nie mam zamiaru podpowiadać Irlandczykom, co mają teraz zrobić.

Problem w tym, że premier Cowen, na którego liczy cała Unia, mówi w tej chwili dokładnie odwrotnie niż pan. Czyli że to Unia powinna coś zaproponować, bo on nie ma na to pomysłu.

Prawdę mówiąc, nikt nie wie, co teraz zrobić. Będę rozmawiał z Brianem Cowenem i mam nadzieję, że jeśli nawet nie znajdziemy rozwiązania w najbliższych dniach, to przy odrobinie dobrej woli uda się nam je wypracować przed wyborami do europarlamentu w 2009 roku. Do tego czasu powinniśmy znaleźć wyjście z kryzysu.

Jaką rolę na szczycie brukselskim i w rozwiązywaniu kryzysu może odegrać kraj taki jak Polska? Czy warto budować sojusz zwolenników Lizbony w Europie?

Oczywiście! I jestem pewien, że premier Donald Tusk będzie należał do obozu tych, którzy walczą o traktat.

Dlaczego właściwie Europa walczy o Lizbonę? Czy nie może funkcjonować w oparciu o traktat nicejski? Przecież po odrzuceniu eurokonstytucji przez Francuzów i Holendrów w 2005 r. Stary Kontynent zupełnie dobrze sobie radził z Niceą. Dlaczego dalsze obowiązywanie Nicei odbiera się jako dramat i porażkę ideii integracji europejskiej?

To proste. Lizbona daje nam więcej demokracji, lepsze możliwości działania i więcej przejrzystości. Unia z Lizboną będzie sprawniej działać. I dlatego jej bronimy.

* Hans Gert Poettering - niemiecki polityk chadecki, eurodeputowany, od stycznia 2007 r. przewodniczący Parlamentu Europejskiego, a wcześniej od 1999 r. szef frakcji Europejska Partia Ludowa - Europejscy Demokraci. Jest jednym z zaledwie 14 członków Parlamentu Europejskiego, którzy zasiadają w nim od pierwszych bezpośrednich wyborów w 1979 r.