Podstawą każdej religii jest życie jako świętość. To odróżnia ją od sekty. Nieautentyczna jest religia, która zbawienia człowieka nie umieszcza jako celu. Zarówno w świecie doczesnym, jak i po nim (...). Bez wątpienia sercem medytacji i modlitwy jest osiągniecie stanu wyższego. Na Wschodzie akcent jest położony na wyższy stan myśli. W innych miejscach - na stan duszy i jej zjednoczenie z Najwyższym.

Reklama

Radovan Karadżić vel Dragan David Dabić, 2008 r.

***

Miasto pali się jak kadzidło
W dymie dudni nasza świadomość
Puste garnitury przesuwają się po mieście
Czerwień to kamień, który umiera, wbudowany w dom. Plaga!
Spokój. Armia zbrojnych topoli
Maszeruje pod górę, wewnątrz siebie
Napastnicy atakują z powietrza nasze dusze
teraz jesteś człowiekiem, chwilę później latającą kreaturą






Reklama

Radovan Karadżić, wiersz "Sarajewo", połowa lat 90. XX wieku

***

Pod koniec udawał bioenergoterapeutę i znawcę ludzkiej duszy. Wyglądał jak dalekowschodni guru wyrozumiały dla ludzkich słabości. Do tego popijał wino w swojej ulubionej belgradzkiej karczmie Dom Wariatów. I może nawet zapomniał, że jest domorosłym poetą Radovanem Karadżiciem - człowiekiem, który posłał na śmierć kilkadziesiąt tysięcy ludzi.

Ale to recydywa. Bo wcześniej, gdy jako lider serbskich separatystów zdobywał miano kata Bośni, pewnie nie pamiętał siebie z lat jeszcze wcześniejszych, gdy był psychiatrą i zasłynął z wystawiania lewych zwolnień dla kryminalistów i pracowników, którzy chcieli przejść na emeryturę. Bo jednego Radovana Karadżicia nie ma. Jest raczej gogolowski cwaniak Cziczikow, który przejdzie do historii jako ten, który potrafił oszukać wszystkich. Zachód, dawnych towarzyszy broni, Serbów, a nawet własną żonę. Oszukiwał, ale w swojej grze przeszarżował. Poczuł się zbyt pewnie. W końcu wpadł.

Reklama

21.30, poniedziałek, 21 lipca. Przystanek autobusów podmiejskich, jakich setki w zalanej socjalistycznymi blokowiskami dzielnicy Nowy Belgrad. Pod obskurną wiatą stoi 63-letni mężczyzna. Czeka na autobus, który zawiezie go do Batajnicy - osiedla położonego w zabytkowej dzielnicy Zemun. Zamiast na Zemun Karadżić - ukrywający się pod nazwiskiem Dragana Davida Dabicia - trafia do nieoznakowanego samochodu serbskich służb specjalnych BIA, a potem za kratki. W ciągu zaledwie kilku minut kończy się historia jednego z największych zbrodniarzy w powojennych dziejach Europy. Człowiek, który jeszcze do niedawna spokojnie spacerował po Belgradzie i udzielał wykładów na temat zbawienia duszy, za kilka dni trafi do Hagi. Serbia zamknie jeden z ostatnich kompromitujących etapów w swojej naznaczonej krwią historii najnowszej.

Psychiatra w Domu Wariatów

"Gdy Dragan do nas przychodził, zawsze siadał naprzeciwko portretu Radovana Karadżicia. Wtedy nie zwracałem na to uwagi. Dziś rozumiem, o co chodziło" - przekonuje w rozmowie z DZIENNIKIEM właściciel karczmy Ludjaczka kuća (Dom Wariatów), ubrany w czarną skórzaną kurtkę i lekko podpity 54-letni Tomasz Kovijanić. Na ścianach w podrzędnej restauracyjce - kilka bloków od konspiracyjnego mieszkania Karadżicia - pełno zdjęć bohaterów "Wielkiej Serbii", których albo ściga, albo dopadł trybunał ONZ w Hadze. Obok siebie wiszą: generał Ratko Mladić, Vojislav Szeszelj i Slobodan Miloszević. Z głośników sączy się nacjonalistyczna muzyka. Panowie pod czterdziestkę popijają piwo Lav. "Przychodzili tu wszyscy dobrzy ludzie, dobrzy Serbowie z dzielnicy. Dragan, oj przepraszam Radovan - uwielbiał wieczory, na których przy gęślach deklamowano poezję serbską. Uwielbiał pieśni o Radovanie Karadżiciu i tę o bitwie na Kosowym Polu" - mówi Kovijanić, który tak jak Karadżić pochodzi z Czarnogóry, a jego rodzina mieszkała zaledwie kilka domów od rodziny Radovana. Zapytany, czy choć przez chwilę rozpoznał w oczach Dragana prawdziwego Karadżicia, zaprzecza. "Wyglądał raczej jak święty. Emanował dziwną duchowością, widać było, że to nieprzeciętny intelektualista" - zapewnia. W końcu właściciela Domu Wariatów zaczyna ponosić fantazja: "Raz przypominał Proroka, którego przyciągnęły do nas ludowe pieśni" - wyznaje.

Podobnie o Karadżiciu mówią jego sąsiedzi, którzy przez wiele lat nie wiedzieli, z kim naprawdę mają do czynienia. Gdy nie pił wina Bikaver w Domu Wariatów i nie udzielał porad na temat zdrowego życia i medytacji, Karadżić mieszkał nieniepokojony przez nikogo w skromnym dwupokojowym mieszkaniu na trzecim piętrze w bloku z wielkiej płyty przy ulicy Jurija Gagarina 267 numer 19 na Nowym Belgradzie, który z wyglądu przypomina warszawskie Bródno. Pół godziny jazdy tramwajem linii L7 z centrum. Oficjalnie właścicielem M-3 był niejaki pan Maksimović. Właśnie na to nazwisko listonosz zostawiał w skrzynce pocztowej listy. Na bloku do czwartkowego popołudnia widniało jeszcze wielkie graffiti: "ulica Radovana Karadżicia". Wieczorem ktoś je zamalował. Przed klatką schodową został tylko podpity bezzębny 60-latek, który wymachując rękoma, krzyczał, że "odebrano mu bohatera, oczy i uszy narodu".

Karadżić co rano robił zakupy w tym samym warzywniaku. Kupował tylko zdrową żywność, bo tak nakazywała jego nowa filozofia życia inspirowana Dalekim Wschodem i złotymi myślami hinduskich mistrzów medytacji. Co kilka dni można go było zobaczyć, jak taszczy ze sobą pięciolitrową butlę wody mineralnej, a pod ręką gazety: zawsze "Politikę" i "Kurijer" oraz magazyny o zdrowym stylu życia. Czasami doktorowi medycyny alternatywnej towarzyszyła tajemnicza asystentka, 53-letnia Mila Czaczić. Mimo że miał żonę, o Mili mówił jako o największej i jedynej prawdziwej miłości swojego życia. Nikomu nie przyszło nawet do głowy, że miły pan o aparycji wykładowcy uniwersyteckiego jest człowiekiem odpowiedzialnym za masakrę w Srebrenicy i terroryzowanie Sarajewa w połowie lat 90.

"Żył tu dwa lata. I zawsze mówił mi <dzień dobry>. Pytał, jak się czuję, zawsze otwierał mi drzwi. Miał bardzo artystyczny image. Ten wielki kapelusz, do tego broda, wielkie okulary" - mówi z zachwytem DZIENNIKOWI sąsiadka Karadżicia, która przedstawia się jako pani Popović. "Przyciągał uwagę. Był jak dobry duch, ale na tyle dziwny, by zachowywać do niego dystans" - dodaje. Pani Popović przekonuje, że nawet przez myśl jej nie przeszło, że Dabić to pokazywany regularnie w telewizji Karadżić. "W czasie wojny miał oficerską posturę. Teraz był taki jakiś nieporadny, niezgrabny" - mówi.

M-3 Karadżicia nie było żadnym tajnym mieszkaniem służb specjalnych. Wynajęto je w zwykłej belgradzkiej agencji nieruchomości. Poszukiwany do niedawna przez Hagę zbrodniarz musiał nawet za nie sam płacić. I to wcale niemało - dwieście euro miesięcznie.

Brodaty 63-latek nie próbował się jakoś specjalnie ukrywać. Jego sąsiedzi mówią, że zawsze miał gości. A jak wychodził, to w towarzystwie albo dużej grupy mężczyzn, albo młodych kobiet. W okolicy zyskał nawet specyficzny pseudonim. Ludzie nazywali go Gandalfem z "Władcy Pierścieni".

Tolerancyjny terapeuta, specjalista od depresji

Karadżić przez ostatnie kilka lat pisywał do niszowego magazynu jako znany w Belgradzie bioterapeuta i zarabiał na wykładach o zdrowym życiu. Był regularnym publicystą magazynu "Zdrav Żivot" ("Zdrowe Życie"). Zjawiał się nawet w liczącej trzy obskurne pokoje redakcji pisma niedaleko belgradzkiego centrum sportowego.

O Radovanie opowiada redaktor naczelny "Zdrowego Życia", około 40-letni, szczupły Goran Kojić. Jest szczęśliwy, że o opinie pytają go dziennikarze z całego świata. Jak przyznaje, ostatnio jego pismo ma kłopoty finansowe, a Dragan-Radovan zapewnił mu darmową reklamę. Momentami nawet grymasi, gdy widzi dziesiątki ekip telewizyjnych - w tym arabską Al-Dżazirę - które chcą z nim rozmawiać.

"Nie dało się go nie zauważyć" - mówi o Karadżiciu. "Nawet wizytówkę miał ekscentryczną. Nazwisko Dragan David Dabić było zapisane nie przez D, tylko przez symbol Delty" - opowiada w rozmowie z DZIENNIKIEM. "Pytałem, o czym chce pisać. Odpowiedział, że o wyciszeniu i medytacji. Nie chcę go chwalić, ale powiem, że doskonale pisał, a jeszcze lepiej przemawiał" - mówi.

Zapytany, na ile szczere były patetyczne artykuły osoby oskarżanej o zlecenie mordu na tysiącach ludzi, odpowiada: "Zastanawiam się nad tym. Pytam go więc, może przeczyta: Dragan, bo dla mnie zawsze pozostaniesz Draganem, czy byłeś szczery w swoich pięknych słowach o miłości, spokoju, ciszy, Bogu, wybaczaniu? Może uległeś jakiejś wewnętrznej przemianie? Może po prostu doskonale udawałeś?" - pyta retorycznie Goran. "Dopiero teraz dostrzegam, że się maskował. Dla niepoznaki depilował sobie nawet brwi" - dodaje.

"Nie wierzyłam, że Dragan Dabić to Radovan Karadżić, dopóki nie potwierdził tego sam Luka Karadżic, jego brat" - rzuca stojąca obok atrakcyjna 30-letnia dziennikarka magazynu, która pojawia się na zdjęciach z wykładów o zdrowym trybie życia w towarzystwie Karadżicia. Nie chce powiedzieć, jak się nazywa, ale chętnie komentuje. "Nadal nie mogę uwierzyć, że Karadżić i Dabić to jedna i ta sama osoba" - dodaje i wręcza kilka numerów pisma, w którym pisał Karadżić.

Zażenowany brat kata Bośni - Luka

Gdy brat Karadżicia - Luka dowiedział się, jak żył Radovan w ukryciu, był lekko zdziwiony. Żeby nie powiedzieć - zażenowany. Spodziewał się raczej scenariusza rodem z filmu szpiegowskiego, gdzie roi się od tajnych agentów ochraniających i tropiących byłego przywódcę bośniackich Serbów. Luka stara się jednak trzymać fason. "Wszyscy kłamią, mówiąc o Radovanie" - tłumaczy w rozmowie z DZIENNIKIEM. Zapytany, czy jest szansa, że Radovana da się uratować przed Hagą i będzie go można sądzić w Belgradzie, odpowiada: "Nawet jeśli odmówimy, to śmigłowcami wylądują w Belgradzie Amerykanie i sami go zabiorą. Jego los jest przesądzony. Trafi do Hagi" - mówi zdenerwowany. Widać jednak, że mimo zdenerwowania upaja się całą sytuacją. Całe życie w cieniu brata, teraz ma swoje pięć minut. Pozbawiony charyzmy Luka na chwilę jest w centrum zainteresowania. Każdy pyta go o opinię, chce dowiedzieć się więcej o bracie. Luka jest teraz najważniejszą osobą w państwie. Ważniejszą niż brat, prezydent, premier.

Kłopot w tym, że w obecnej sytuacji trudno traktować opowieści Luki do końca poważnie. Jeszcze niedawno zapewniał, że jego brata nie da się wziąć żywcem. Że od dawna jest przemyślany plan, w którym bałkański zbrodniarz wybiera śmierć, a nie sąd przed haskim trybunałem. Luka uczestniczył w budowaniu legendy o ukrywającym się w czarnogórskich monastyrach w przebraniu mnicha pustelniku, o doborowej gwardii, która miała go chronić za wszelką cenę. Ludziach przeznaczonych na śmierć "za Serbię i Radovana". Rzeczywistość okazała się bardziej prozaiczna i przewrotna. Przez ostatnie lata Radovan ukrywał się pod nazwiskiem nieżyjącego Dragana Dabicia, którego - jak zaświadcza w rozmowie z serbską telewizją rodzina - zabiła w Sarajewie kula snajpera służącego w... oddziałach dowodzonych przez Karadżicia.

Urodzony w czarnogórskiej Petnjicy Radovan Karadżić, absolwent Uniwersytetu Medycznego w Sarajewie, były prezydent Republiki Serbskiej w Bośni, autor projektu czystek etnicznych w Bośni i psychiatra po specjalizacjach w Danii i USA w leczeniu depresji i fobii lada dzień trafi przed oblicze trybunału haskiego. Jak zapowiada w rozmowie z DZIENNIKEIM jego adwokat Svetovar Vujaczić, Radovan będzie bronił się sam. Nikt nie ma złudzeń, że przez następne miesiące będziemy świadkami cyrku podobnego do procesu Slobodana Miloszevicia. Karadżić vel Dabić pewnie ujawni swoje prawdziwe oblicze. Może coś wtrąci o przemianie duchowej i wierze w osiąganie wyższych stanów ducha poprzez medytację. Okrasi to tyradą o Wielkiej Serbii, międzynarodowych spiskach, gwarancjach bezpieczeństwa udzielanych przez największe mocarstwa i zdradach dokonywanych przez zachodnich polityków. A może, jak jeden z liderów serbskich separatystów z Chorwacji, któregoś dnia powiesi się w celi. Może dosięgła go sprawiedliwość. A może... Karadżić-więzień będzie dla niego po prostu kolejną życiową rolą. I odgrywając ją, zapomni o wszystkich poprzednich.