W systemie demokratycznym wolność jest czymś tak naturalnym jak powietrze, którym oddychamy: nie przywiązujemy do niej zbytniej uwagi. Jednak Polacy, którzy mają w pamięci czasy sowieckie, lepiej niż inni są w stanie zrozumieć, co znaczy być Chińczykiem i na co dzień żyć w systemie komunistycznym. Dla wszystkich, którzy są albo za młodzi, albo już zdążyli zapomnieć, wyobrażenie sobie życia w komunizmie jest ćwiczeniem czysto teoretycznym: ucisk można zrozumieć jedynie od wewnątrz.

Obserwator mało obeznany z prawdziwą twarzą Chin, na przykład turysta, biznesmen, kibic przybywający na igrzyska olimpijskie czy polityk w trakcie oficjalnej wizyty, nie dostrzega prawie nic, co zdradzałoby bezpośrednio istnienie systemu kontroli narzuconego przez partię. Pod tym względem sytuacja bardzo się zmieniła w stosunku do lat 80., nie mówiąc już o epoce Mao Zedonga i jego bezpośrednich następców. W tamtych czasach wszechobecna propaganda, plakaty, slogany, obozy pracy i wspólne ćwiczenia na każdym kroku przypominały, że trzeba się nie tylko zachowywać, ale i myśleć tak jak nakazuje partia. O życiu prywatnym wolnym od wpływu państwa nie było nawet mowy.

Dzisiaj partia już nie wnika w życie prywatne Chińczyków, w ich romanse ani nawet w ich myśli. Nie ma znaczenia, czy ktoś kocha partię, czy jej nienawidzi, byle głośno nie mówił o swojej niechęci i przede wszystkim nie tworzył żadnego ruchu oporu wobec niej. Zakaz organizacji jest podstawą represji w dzisiejszych Chinach: dozwolone jest wszystko lub prawie wszystko, poza próbami tworzenia jakiejś instytucjonalnej alternatywy dla partii. W praktyce bez zezwolenia KPCh nie wolno urządzać - nawet w prywatnych domach - żadnych spotkań o charakterze kulturalnym, związkowym, politycznym czy religijnym. Zasada "nic przeciw partii i nic poza partią" mówi m.in., że każdy może wyznawać jedną z dozwolonych religii (islam, buddyzm, taoizm, katolicyzm, protestantyzm).

Jednak pod warunkiem że uczestniczy w ceremoniach organizowanych w oficjalnych świątyniach, kościołach lub meczetach oraz prowadzonych przez księży czy imamów wykształconych i uznanych przez organizacje religijne partii. KPCh boi się nie tyle religii samej w sobie, ile zbiorowej więzi, która się tworzy pomiędzy wyznawcami tego samego kultu. Członkowie buddyjskiego ruchu Falun Gong zostali ostatnio rozproszeni lub uwięzieni nie ze względu na treść swoich wierzeń, tylko dlatego że byli organizacją pozapartyjną.

Prawo do surfowania w internecie, z którego korzystają przede wszystkim młodzi Chińczycy, obwarowane jest podobnymi sankcjami. Próba wejścia na strony krytykowane przez reżim budzi podejrzenia i grozi wydaleniem z uniwersytetu, utratą pracy czy nawet kilkoma dniami w więzieniu. Stworzenie bloga, czy też pisanie na blogu wrogim partii, jest traktowane jako działalność wywrotowa. Dzięki nowoczesnej technologii chińscy cenzorzy mogą wyłapać w e-mailu, SMS-ie czy rozmowie telefonicznej wszystkie podejrzane słowa - takie jak: demokracja, Tajwan czy Dalajlama - i namierzyć ich autora.

Tak właśnie skazano w 2008 r. na trzy i pół roku więzienia za działalność wywrotową Hu Jia. W rzeczywistości był on moderatorem bloga, na którym spotykali się demokratyczni opozycjoniści. Pojedynczy adwokaci, którzy ośmielają się bronić tego typu dysydentów, często trafiają do więzienia razem ze swoim klientem. Z nie mniejszą surowością karane są inne przejawy działalności wywrotowej, takie jak korupcja lub handel narkotykami. Corocznie KPCh przyznaje się do około 10 tysięcy egzekucji, przy czym w większości przypadków nie znamy powodu.

Karanie organizatorów pozapartyjnych kultów religijnych z reguły nie leży w gestii trybunału, lecz lokalnej policji, która bez żadnego procesu wysyła przywódców na trzy lata do centrów reedukacji. W obozach takich, do których zagraniczni obserwatorzy nie mają dostępu, duchownych resocjalizuje się wespół z prostytutkami, narkomanami i drobnymi przestępcami. Tym niemniej wiadomo, że niektórzy tybetańscy i muzułmańscy przywódcy zostali skazani na śmierć za terroryzm lub separatyzm.

To, czy dany czyn zostanie uznany za wykroczenie, za które decyzją policji trafia się na reedukację, czy za przestępstwo karane więzieniem albo nawet śmiercią, zależy od widzimisię partii. Choć w każdym przypadku - czy to grzywny, czy kary śmierci - kary nakładane są zgodnie z zapisami w kodeksach karnych, to ponad przepisami jest zawsze partia. Optymistyczni obserwatorzy Chin często tego nie rozumieją. Cieszą się z postępu w dziedzinie poszanowania prawa w Chinach, z publikacji zbiorów przepisów, ale nie wiedzą - lub udają, że nie wiedzą - iż w Chinach partia nie podlega prawu. To prawo podlega partii.

Przytoczmy tu konkretny przykład - słynną sprawę Chena Guangchenga. Chen, niewidomy chłop samouk, rozpoczął koło roku 2000 studiowanie prawa chińskiego, aby chronić kobiety ze swojego regionu przed aktami przemocy ze strony wydziału planowania rodziny. Urzędnicy tej instytucji porywają kobiety w zaawansowanej ciąży i zmuszają je do aborcji w celu obniżenia statystyk demograficznych. Robią to całkiem bezkarnie, mimo że chińskie prawo dotyczące planowania rodziny zabrania przemocy, dopuszczając wyłącznie perswazję oraz zachęty finansowe. Chen wybrał jedyną legalną drogę przeciwstawienia się urzędnikom państwowym, czyli petycję. Razem z żoną i kilkoma adwokatami udał się w 2006 roku do Pekinu, żeby złożyć pozew w ministerstwie planowania rodziny. Cała grupa została oskarżona o zakłócenie ruchu samochodowego, a Chena skazano za to na siedem lat więzienia.

Przypadek Chena pokazuje również, że to właśnie prawo o planowaniu rodziny jest dla Chińczyków dużo trudniejsze do zniesienia niż wszystkie inne zakazy ciążące na ich życiu codziennym, takie jak: dostęp do internetu, wolność wyznania czy krytyka partii. To właśnie na politykę jednego dziecka Chińczycy skarżą się najbardziej, a biedni cierpią z tego powodu bardziej niż bogaci, gdyż wystarczy zapłacić grzywnę lub dać łapówkę urzędnikom partyjnym, aby mieć tyle dzieci, ile dusza zapragnie.

Pieniądze i status społeczny - zajmowanie wysokiego stanowiska w partii lub w wojsku - pozwalają bowiem obejść wiele zakazów i nakazów. Na przykład dzieci przywódców, które kupują sobie wstęp na uniwersytet czy wchodzą na zakazane strony, nie ponoszą za to żadnej odpowiedzialności. Partia chroni je, bo są jej częścią.

Dla wszystkich pozostałych, czy to pokornych, czy zuchwałych, życie codzienne jest jak chodzenie po linie. Jak w każdym reżimie totalitarnym, każdy uczy się przyswajania zakazów i wymykania się partii, praktykując tę niezwykle trudną sztukę przetrwania w reżymie komunistycznym, którą jest autocenzura. W zetknięciu z cudzoziemcami Chińczycy milczą przed wszystkim ze strachu przed ich niedyskrecją, ale też z powodu dumy narodowej: nie lubią dzielić się swoim nieszczęściem z nie-Chińczykami.





















Reklama