"Chciałbym spotkać się z Barackiem Obamą jak najszybciej po jego inauguracji 20 stycznia" - mówił rosyjski przywódca podczas sobotniego spotkania z ekspertami Council of Foreign Relations w Waszyngtonie. Zasugerował też, że odbudowę wzajemnego zaufania chętnie rozpocznie od rozmowy o tarczy antyrakietowej.

Reklama

System, którego elementy Amerykanie chcą umieścić w Polsce i Czechach, a w którym Kreml widzi dla siebie bezpośrednie zagrożenie, wciąż pozostaje bowiem najbardziej drażliwą kwestią w relacjach Rosji i USA. Tarcza stawała się wielokrotnie pretekstem do gróźb Moskwy pod adresem Zachodu, jednak w sobotę rosyjski prezydent był łagodny jak baranek. "Rosja jest gotowa rozmawiać z USA o istniejących systemach obrony przeciwrakietowej" - powiedział. "Mamy szansę rozwiązać ten problem albo przez stworzenie globalnego systemu antyrakietowego, albo - jako minimum - przez znalezienie rozwiązania, które odpowiadałoby Federacji Rosyjskiej" - dodał.

To zasadniczy zwrot w rosyjskiej retoryce skierowanej do nowego amerykańskiego przywódcy. Jeszcze 5 listopada, w dzień po wygranych przez demokratę wyborach prezydenckich w USA, Miedwiediew zapowiedział, że jeśli Amerykanie będą kontynuować rozbudowę tarczy, Kreml umieści w obwodzie kaliningradzkim rakiety krótkiego zasięgu Iskander. W sobotę Miedwiediew łagodził tamte deklaracje. "Nie uczynimy niczego, zanim Ameryka nie wykona pierwszego kroku" - powiedział.

Te wyraźne zmiany tonu rosyjskiego lidera to zdaniem ekspertów przejaw wykorzystania przez Rosję strategii kija i marchewki do zablokowania tarczy. "To przemyślana gra polityczna" - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM James O’Halloran z ośrodka analitycznego Jane’s. Kreml najpierw straszy, potem wyciąga rękę. "Pokazuje Obamie, że kontynuacja projektu może mieć poważne konsekwencje dla USA i światowego bezpieczeństwa" - dodaje ekspert. Obama nie obędzie się bowiem bez współpracy Moskwy przy realizacji innych kluczowych celów swojej polityki zagranicznej, takich jak choćby powstrzymanie irańskiego programu atomowego.

Reklama

Dodatkową presję na Amerykanów Kreml próbuje wywrzeć także za pośrednictwem Unii Europejskiej. Groźba dotycząca iskanderów została poważnie potraktowana w państwach Europy Zachodniej, a ich liderzy są coraz bardziej skłonni do krytyki pod adresem tarczy antyrakietowej. - System ten nie przyczyni się do poprawy europejskiego bezpieczeństwa - tymi słowami w piątek podczas szczytu Unia - Rosja zaskoczył świat francuski lider Nicolas Sarkozy.

Zaproponował jednocześnie, by Rosja wzięła udział w rozmowach o nowej architekturze bezpieczeństwa w Europie, czego Kreml dotąd bezskutecznie się domagał. Choć już w weekend łagodził swoje deklaracje, zapewniając, że "każdy kraj może decydować, czy chce mieć tarczę", ich wydźwięk jest w uszach Rosjan jednoznaczny. "Europa coraz bardziej boi się, że może paść ofiarą amerykańsko-rosyjskiej licytacji rakietowej, a Kreml umiejętnie podsyca atmosferę, uświadamiając liderom Unii, jak niebezpieczne może być dla niej zaostrzenie na linii Moskwa - Waszyngton" - mówi DZIENNIKOWI rosyjska politolog Tatiana Stanowa.

Na razie nie wiadomo, jaki skutek odniosą najnowsze zabiegi Kremla w Waszyngtonie. Barack Obama nie zajął jak dotąd jednoznacznego stanowiska w sprawie tarczy. Zapowiedział jedynie, że zamierza dokładnie zbadać jej techniczne możliwości i zasadność projektu. Z drugiej strony niektórzy eksperci przekonują, że strategiczna decyzja została już podjęta i wcześniej czy później tarcza powstanie. "Pomimo reprezentowanej na zewnątrz pewności siebie na Kremlu wciąż panuje sceptycyzm, czy rzeczywiście uda się skłonić USA do zmiany planów" - mówi Stanowa. "Władze wychodzą jednak z założenia, że warto zrobić wszystko, by przynajmniej odsunąć ten projekt w czasie" - dodaje.