Zanim policja uwolniła wszystkich zagranicznych gości z hotelu Taj Mahal, rozegrało się w nim prawdziwe piekło. Mimo zapewnień służb bezpieczeństwa o tym, że najważniejsi są zakładnicy - od samego początku widać było, że wojsko i komandosi działają na oślep. Podobnie jak w rosyjskim Biesłanie, nie oddzielono terenu walk tak, by terroryści nie mogli zbiec do innych budynków. W czasie gdy na dachach rozlokowywali się snajperzy, a komandosi szykowali się do kolejnych faz szturmu, straż pożarna jakby nigdy nic gasiła pożar ostatniego piętra i pomagała w ewakuacji gości.

Reklama

Równolegle antyterroryści - piętro po piętrze - przeczesywali budynek. Słychać było strzały i wybuchy granatów. Nad budynkiem unosiły się kłęby czarnego dymu. Tych, których udało się wyciągnąć z pokoi, przez piwnicę ewakuowano do stojących na zewnątrz autobusów. Gdy terroryści zorientowali się, o co chodzi, zaczęli po prostu strzelać z okien do odjeżdżających pojazdów.

Przed 10.00 rano polskiego czasu (15.00 czasu lokalnego) szef policji stanu Maharashtra A.N. Roy poinformował, że uwolniono wszystkich zakładników przetrzymywanych w Taj Mahal. "Sytuacja jest już pod kontrolą. Nasi goście są bezpieczni" - potwierdzał w czwartek w rozmowie z DZIENNIKIEM jeden z menedżerów hotelu, Daniel. Chwilę po rozmowie pojawiły się doniesienia o kolejnych strzałach.

Opowieści uwolnionych ludzi mroziły krew w żyłach. "Mówili nam, że idziemy do najbezpieczniejszego miejsca w hotelu. Po kilku godzinach obok byli już terroryści. Nie weszli do nas, ale do pokoju obok. Któryś z tamtych zakładników chciał wyjść do toalety. Zastrzelili go" - relacjonował w rozmowie z TVN24 Polak Marek Grabowski. "Słyszeliśmy przez ścianę głosy zabijanych ludzi. Tego się nie da opisać" - opowiadał. "Biegłam po schodach, mijając ciała" - relacjonowała australijska aktorka Brooke Satchwell.

Reklama

Lekarz ze szpitala, do którego zwożono rannych z obydwu zaatakowanych hoteli, mówi nam, że wielu pacjentów było w kompletnym szoku. "Przychodzili do mnie i opowiadali o tym, co sie stało. Relacjonowali, jak stali na linii strzału między terrorystami a policją. Jak uciekali przed pożarem, o tym, że jeden z terrorystów paradował z plecakiem wypełnionym granatami i amunicją" - opowiada Samsudin Khan z St George Hospital w Bombaju. Wielu ludzi wstrząśniętych tym, co się stało, relacjonowało, jak jeden z terrorystów zaczął strzelać na oślep przy hotelowym basenie. Chwilę potem ziemia była usłana zakrwawionymi ciałami turystów.

W tym samym czasie, gdy odbijano Taj Mahal, trwał kolejny szturm - po drugiej stronie półwyspu, na którym leży Bombaj - w hotelu Oberoi. Jak podaje Agencja Reutera, 10-12 zamachowców na ostatnich piętrach przetrzymywało w nim nawet 200 gości. Właśnie w Oberoi przed terrorystami ukrywał się jeden z Polaków, którzy znaleźli się w centrum wydarzeń. On jak i wielu zagranicznych gości po prostu barykadowali się w swoich pokojach i przez judasz śledzili rozwój wydarzeń. Wielu wywieszało za oknami prześcieradła z wypisanym "pomóżcie nam".

Część z nich uwolniono po wczorajszym szturmie policji. Jednak i w jego trakcie trudno było mówić o profesjonalizmie. Komandosom zależało po prostu na zajęciu budynku. Reszta się nie liczyła. Po tym, jak udało im się wedrzeć do budynku, na wyższych piętrach wybuchł pożar, który utudnił całą operację.

Reklama

"To było straszne. To jest ogromny hotel, jak studnia. Każdy odgłos, każdy strzał jest zwielokrotniony. Nagle wyskakuje paru facetów i strzela na oślep do ludzi, którzy siedzieli przy stolikach. (…) Strzelali, jakby to były jakieś kozły ofiarne albo na jakimś stosie ofiarnym tych ludzi składali" - mówił w rozmowie z TVN24 Polak, który przeżył dramat w Oberoi. "Przepędzali ludzi na 18. piętro, a później zaczęli ich rozstrzeliwać, bo coraz bardziej dochodziło do nich to, że będą wystrzelani jak kaczki przez służby specjalne" - dodawał. Opowieści innych były równie wstrząsające. "Byłem w restauracji w Oberoi i widziałem serie karabinowe i śmierć, której nie chcę już nigdy oglądać" - mówił uwolniony Hiszpan. Inni dodawali, że chodzili w kałużach krwi między stertami trupów, a terroryści bez mrugnięcia okiem rozstrzeliwali zakładników, gdy tylko uznawali, że są im już niepotrzebni.

Równolegle do operacji w Taj Mahal i Oberoi indyjskie siły specjalne otaczyły w Bombaju siedzibę żydowskiej organizacji Chabad-Lubawicz. Terrorystom udało się wczoraj zająć jej biuro, a jako zakładników wziąć rabina Gabriela Holtzberga i jego rodzinę. "Niech rząd z nami rozmawia" - mówił jeden z terrorystów, któremu udało się dodzwonić do indyjskiej telewizji. "Czy obchodzi was to, jak armia zabija muzułmanów w Kaszmirze?" - dodawał. Według Reutersa terrorysta posługiwał się językiem urdu z wyraźnym kaszmirskim akcentem - co dowodzi, że za atakami mogą stać islamscy fundamentaliści.

Wczoraj cała turystyczna dzielnica Bombaju Colaba wyglądała jak wymarłe miasto. Niczym widma przedzierały się tylko sylwetki żołnierzy. Oblegana zazwyczaj restauracja Cafe Leopold, którą w środę zaatakowali terroryści, była zamknięta. Podobnie było przed Gateway of India, skąd na wyspę Elefantę co chwilę zazwyczaj odpływają dziesiątki statków turystycznych. Zamiast sprzedawców wszelkiej tandety, nagabujących do rozmowy hindusów i fakirów grających dla kobry na fujarce była policja i karetki pogotowia.

Od środy w zamach i walkach zginęło co najmniej 125 osób. Siedmiu z nich to zagraniczni turyści. Głównym celem byli Amerykanie i Brytyjczycy. Do zamachów przyznała się niezna wcześniej organizacja Mudżahedini Dekanu. Fundamentaliści ostrzegli, że atak na Bombaj to dopiero początek.