W konflikcie między Moskwą a Kijowem firma należąca do Gazpromu i ukraińskiego oligarchy Dmytro Firtasza wyczuła szansę na przywrócenie sytuacji sprzed października 2008 roku. To właśnie za pośrednictwem zarejestrowanej w Szwajcarii spółki na Ukrainę trafiało wówczas 100 proc. importowanego z Rosji gazu. Dzięki staraniom premier Julii Tymoszenko umowy z RosUkrEnergo zostały zerwane, a ukraiński Naftohaz zaczął kupować surowiec bezpośrednio od Gazpromu.

Reklama

Od nowego roku jednak przedsiębiorstwo, które według ukraińskiej premier jest kontrolowane przez ukraińskich mafiozów związanych z Rosją, prowadzi usiłuje powrócić do gry. Wczoraj w specjalnym liście RosUkrEnergo zwróciło się do władz w Bernie, by włączyły się one w proces przywracania dostaw gazu do Europy przez Ukrainę. Wcześniej Hans Baumgarten, członek zarządu firmy oskarżył Kijów o kradzież surowca należącego do Rosji. "Jedyny cel zerwania kontraktów z nami był prosty: Ukraina chciała bezkarnie wykorzystywać surowiec należący do Gazpromu i RosUkrEnergo, który znajduje się w podziemnych magazynach na jej terytorium" - mówił wczoraj dziennikarzom. Kijów interpretuje aktywność spółki jednoznacznie. "Rząd Ukrainy pod żadnym warunkiem nie zgodzi się na wprowadzenie pośredników w handlu gazem z Rosją i powrotu do nieprzejrzystych, korupcyjnych układów, które otaczały RosUkrEnergo(...)" - czytamy w oświadczeniu resortu energetyki.

Gdyby Tymoszenko się jednak ugięła, oznaczałoby to, zdaniem ekspertów, katastrofę dla Ukrainy. "W 2006 roku Gazprom zmusił Kijów do zaakceptowania pośredników, którzy w ciągu kilkunastu miesięcy doprowadzili Naftohaz na skraj bankructwa. I właśnie o to chodziło i nadal chodzi Rosjanom" - mówi DZIENNIKOWI Mychajło Honczar, były członek zarządu Naftohazu. "Jeśli Naftohaz zbankrutuje, Gazprom bez większych trudności kupi sieci przesyłowe nad Dnieprem i Ukraina straci jeden z najskuteczniejszych środków nacisku na Kreml" - ocenia.

Zdaniem Ałły Jeriomienko, publicystki kijowskiego tygodnika "Dzerkało Tyżnia", Rosja postępuje w tej chwili według identycznego scenariusza jak w roku 2006 i chce zapędzić Ukrainę w kozi róg, stawiając wobec dwóch możliwości: kupowanie gazu za cenę europejską, czyli 450 dolarów za tysiąc metrów sześciennych, przy niezmienionych stawkach za tranzyt, albo znalezienie tańszego dostawcy, którym automatycznie będzie nie kto inny tylko RosUkrEnergo. Oba rozwiązania są dla Kijowa nie do przyjęcia. W pierwszym przypadku Naftohaz w ciągu roku zbankrutuje. W drugim upadłość ogłosiłby najwyżej po dwóch latach. W obu przypadkach schedę po nim przejęliby związani z Kremlem oligarchowie wywodzący się z sowieckiego kompleksu paliwowego.

Reklama