Obie strony osiągnęły dziś porozumienie w tej sprawie. Na Ukrainę pojadą unijni i rosyjscy obserwatorzy, którzy będą sprawdzać, jak Kijów czuwa nad przesyłem błękitnego paliwa.

O tym, że Unia dogadała się z Moskwą w sprawie przywrócenia dostaw gazu ziemnego do państw UE, poinformował wczoraj wieczorem premier Czech Mirek Topolanek, a dziś potwierdził to szef rosyjskiego gabinetu Władimir Putin. Porozumienie udało się zawrzeć w wyniku rozmowy telefonicznej sprawującego w tym półroczu przewodnictwo w Unii Topolanka z Putinem. Gaz - według szacunków Komisji Europejskiej - dotrze do Europy po trzech dniach od odkręcenia kurków.

Co przewiduje porozumienie? Unia Europejska wyśle na Ukrainę misję obserwacyjną. W skład misji wejdą także rosyjscy eksperci, co do końca było kością niezgody między Kijowem a Moskwą. Ukraina nie chciała się na to zgodzić, obawiając się obecności powiązanych z Gazpromem ekspertów we własnych obiektach energetycznych. W piątek doszło do przełomu. "Jesteśmy gotowi do wspólnego monitoringu" - ogłosił doradca prezydenta Wiktora Juszczenki ds. energetycznych Bohdan Sokołowski.

Specjaliści zostaną wysłani do położonych na granicy rosyjsko-ukraińskiej stacjach pomiarowych, gdzie można jasno stwierdzić, jaka jest objętość gazu docierającego na Ukrainę. Gazprom obiecał, że odkręci kurek, gdy tylko misja pojawi się na stacjach.

Wznowienie dostaw dla Europy nie oznacza, że Kijów i Moskwa osiągnęli pełne porozumienie. Nadal nie wiadomo, po jakiej cenie Gazprom będzie w tym roku sprzedawał gaz ukraińskiemu Naftohazowi. Ukraińcy nie chcą słyszeć o 418 czy nawet 450 dolarach, proponowanych przez Rosjan. Kijów w ubiegłym roku płacił 178,5 dolara. "To będzie dla nas oznaczało bankructwo" - mówią. Rosjanie z kolei nie zamierzają się zgodzić na podniesienie opłat za tranzyt gazu na Zachód. Negocjacje trwają. Porozumienie jednak jest zapewne tylko kwestią czasu. Obu stronom coraz bardziej na nim zależy. Ukraina jest już zmuszona korzystać z własnych rezerw. Niektóre zakłady przemysłowe na wschodzie i południu kraju są częściowo pozbawione dostaw gazu. Konflikt powoli zaczyna też uderzać w ludność cywilną. W krymskim Sewastopolu nie grzeją kaloryfery.

Z kolei Rosjanie tracą na kryzysie gazowym 150 mln dol. dziennie, co w sytuacji ostrego kryzysu finansowego i dla Rosji, i dla Gazpromu jest sumą niebagatelną. "Maleją nam wpływy z eksportu, więc te pieniądze są dla nas niezbędne" - mówił w wywiadzie dla radia Echo Moskwy były wiceminister energetyki Władimir Miłow.









Reklama