Mimo drugiego dnia prawosławnych świąt Bożego Narodzenia i trzaskającego 25-stopniowego mrozu przed domem kultury w 200-tysięcznym mieście Błagowieszczeńsk zebrał się 100-osobowy tłumek ludzi z transparentami i flagami. To kierowcy, którzy nie chcą jeździć rosyjskim złomem i od dawna protestują przeciwko planowanemu przez rząd podniesieniu ceł na auta sprowadzane z zagranicy. Do takich demonstracji ludzie się już przyzwyczaili. Ciekawie zrobiło się, gdy na wiecową trybunę wyszła studentka tutejszej szkoły pedagogicznej.

Reklama

"Proponuję, by do naszej petycji dołożyć jeden postulat polityczny" - wypaliła nagle młoda dziewczyna. "Powinniśmy zażądać od prezydenta Miedwiediewa, by zdymisjonował rząd i premiera Putina."

Zebrani na chwilę osłupieli, a następnie odpowiedzieli gromkim: Hurra!

Błagowieszczeńsk to miasto zapomniane przez Boga i ludzi, położone na dalekowschodnich kresach Rosji, gdzieś hen, pod chińską granicą. Gdzie tu związek z wielką wojną o gaz, która rozgrywa się w eleganckich gabinetach Moskwy, Kijowa czy na brukselskich salonach?

Reklama

Wojna potrzebna od zaraz

Pamiętacie film Barry’ego Levinsona "Fakty i akty" ("Wag the dog")? Tuż przed wyborami ubiegający się o reelekcję prezydent USA zostaje przyłapany na romansie z nieletnią dziewczyną. To katastrofa, ale fachowcy od PR wymyślają, że gdyby tak Ameryka nagle znalazła się w stanie wojny, wszystko mogłoby się odmienić. Opinia publiczna ogarnięta patriotycznymi uczuciami przestałaby zwracać uwagę na błahostki, ludzie skonsolidowaliby się wokół urzędującego prezydenta, przeciwnicy musieliby zaprzestać krytyki. A więc idźmy na wojnę!

Nic nie wiadomo o romansach premiera Władimira Putina ani prezydenta Dmitrija Miedwiediewa. Ich kłopoty mają inne podłoże.

Reklama

Po latach prosperity rosyjska gospodarka znalazła się w potężnych kłopotach. Ceny surowców energetycznych, z których żyje Rosja, lecą na łeb na szyję. Przemysł zwalnia, przedsiębiorstwa zaczynają wyrzucać ludzi na bruk. Ci, którzy do niedawna przynosili pieniądze na Kreml, dziś sami ustawiają się w kolejce do państwowej pomocy; rząd stworzył nawet listę blisko 300 firm, które państwo będzie wspomagać w razie kłopotów. Gotówki coraz mniej, a na ratowanie sytuacji potrzebne są miliardy: dodatkowych 5 mld dol. rząd przeznaczył na pomoc w zwalczaniu bezrobocia, 7 mld dol. na restrukturyzację kredytów hipotecznych - po to, by banki nie mogły wyrzucać ludzi na bruk.

Mimo to kremlowscy PR-owcy od jesieni ostrzegają, że ludzie mimo wszystko mogą zechcieć wyjść na ulicę. Wyjdą? Groźba jakichś masowych rewolucyjnych wystąpień jest znikoma. Problem w tym, że Władimir Putin i jego otoczenie od zawsze bali się takiej możliwości jak ognia i robili wszystko, by wszelkie większe ruchy opozycyjne zdusić w zarodku. Udawało się doskonale, gdy kasa była pełna.

A jak będzie, gdy kasa opustoszeje? Może jakaś szybka, zwycięska wojenka?

Gazprom, miecz imperium

Rosyjskie imperium żyje z ropy i gazu. Są jak krew krążąca w organizmie olbrzyma. Serce układu bije przy ulicy Namiotkina 16, w wielkim kompleksie wieżowców otoczonych armią ochroniarzy koncernu Gazprom. Gazprom to nie tylko serce, ale i miecz imperium. Miecz najskuteczniejszy zimą, gdy temperatura spada poniżej zera, gdy gaz potrzebny jest do ogrzewania mieszkań. Doświadczyli tego niepokorni Gruzini, wcześniej Ukraińcy, a nawet białoruski dyktator Aleksander Łukaszenka, który ośmielił się bronić swojego systemu gazociągów przed wykupieniem przez Gazprom. Okazało się, że kurek łatwo zakręcić. Baćka pomarzł kilka dni, pojechał do Moskwy i sprzedał wszystko co trzeba, po takiej cenie jak się należy.

Tak miało być i tym razem. Przeciwnik był oczywisty - Ukraina. Znienawidzona przez Kreml od czasów pomarańczowej rewolucji. W zeszłym roku Kijów podpadł jeszcze bardziej, bo dostaraczał broń i doradców wojskowych do Gruzji, z którą Rosja walczyła w sierpniu.

Upokorzenie Ukrainy miałoby doskonały efekt pedagogiczny: "Zobaczcie, dokąd prowadzą te wszystkie rewolucje i próby bratania się z Zachodem".

Władmir Putin z trudem ukrywa, szczególnie w czasie kryzysu gazowego, z jaką pogardą odnosi się do władz sąsiedniego państwa. Oto jego wypowiedź z piątkowej konferencji dla zachodnich mediów: "Władze Ukrainy nie są w stanie zorganizować normalnej, przejrzyście funkcjonującej gospodarki opartej na zasadach rynkowych, czym szkodzą swojemu społeczeństwu i prestiżowi państwa. Obserwujemy upadek polityczny wewnątrz Ukrainy i niestety możemy mówić o wysokim stopniu skorumpowania tamtejszych struktur władzy".

Rozkaz zakręcić

Przy okazji wojny z Kijowem Rosja chciała przedstawić Ukrainę na Zachodzie jako niepewne państwo tranzytowe. Czyli promować budowę niezależnego gazociągu po dnie Bałtyku. Dodatkowe cele to przejęcie dystrybucji gazu na wewnętrznym rynku Ukrainy, co pozwoliłoby dyrygować tamtejszą gospodarką, ale i polityką. Oczywiście Kreml liczył też na to, że uda mu się jeszcze bardziej skonfliktować ukraińskich liderów - Julię Tymoszenko i Wiktora Juszczenkę.

Zadłużenie za dostawy gazu, które zostało zresztą szybko spłacone, i konflikt w sprawie ceny były tu jedynie pretekstem.

Miało być lekko, łatwo i przyjemnie, tak jak w styczniu 2006 r. Rosjanie leczyli kaca po sylwestrowych zabawach. A Kreml zafundował im przedstawienie pt. "Silna Rosja": w telewizji na żywo pokazano transmisję z zakręcania gazowego kurka Ukraińcom.

Kijów uległ i szybko przystał na warunki Moskwy, która jasno dała do zrozumienia, o co jej chodzi: "Cena będzie nadal niska, ale gaz będziecie brać nie od nas, ale od firmy, która się nazywa RosUkrEnergo. A drugi warunek jest taki, że to RosUkrEnergo zawiąże spółkę z waszym państwowym Naftohazem i będą razem sprzedawały surowiec na ukraińskim rynku wewnętrznym".

Ukraińcy dali się złapać w tę pułapkę. Dla Kijowa ważny był argument niskiej ceny. Czy coś jeszcze? Łapówki? Biznesowe korzyści dla ludzi z ukraińskich władz? Można się tylko domyślać.

Zręcznym ruchem Rosjanie zrobili to, co zawsze robią przy międzynarodowych kontraktach na ropę czy gaz - wstawili dziwnego pośrednika, który oczywiście gra pod ich dyktando.

RosUkrEnergo to nietransparentna firma zarejestrowana w Szwajcarii. Połowę udziałów ma Gazprom, drugą dzielą między siebie dwaj biznesmeni z Ukrainy - Dmytro Firtasz i Iwan Fursin. Pirwszy ma 45 proc., drugi pozostałe 5. Kim są ci ludzie?

W 2006 r. "Wprost" zacytowało popularny na Ukrainie dowcip, który daje odpowiedź na to pytanie: Prawidłowa wymowa nazwiska Firtasz brzmi Mogilewicz.

Siemion Mogilewicz to słynny boss rosyjskiej mafii z Sołncewa, który teraz siedzi w areszcie. Zwykle świetnie poinformowany "Kommiersant" pisał: "Mogilewicz w styczniu 2006 r. uczestniczył w moskiewskich negocjacjach Gazpromu, Naftohazu i RosUkrEnergo, które zakończyły ówczesną wojnę gazową między Rosją i Ukrainą". Opowieści o powiązaniach Firtasza z grupą Mogilewicza pojawiały się też przy okazji zawiązania spółki Eural Trans Gas, która dostarczała gaz m.in do Polski. Firtasz, którego osobisty majątek szacowany jest na 1,6 mld dol., konsekwentnie zaprzeczał związkom z mafijnym bossem. Pytanie, po co Gazpromowi są potrzebni ludzie o takiej reputacji.

Julia Tymoszenko, premier Ukrainy, ma prostą odpowiedź. Taką, że RosUkrEnergo służy Rosjanom do korumpowania ukraińskiego establishmentu. "To struktura szarej strefy, która korumpowała najwyższych urzędników państwowych Ukrainy" - mówi szefowa rządu. Oskarża, że pieniądze od RosUkrEnergo biorą niebiescy z obozu Wiktora Janukowycza, ale też otoczenie prezydenta Juszczenki.

Obecność RosUkrEnergo w kontraktach między Rosją a Kijowem już kilka razy wprowadzała ogromne zamieszanie, które było na rękę Kremlowi. Tak było i tym razem. Bo to właśnie spór Kijowa z RosUkrEnergo był zapalnikiem wojny z Gazpromem i całą Rosją.

Nieoczekiwanie Moskwa przypomniała sobie o gazowym długu: Jesteście winni nam 2,5 mld dol. za gaz. Musicie oddać do tego i tego, bo inaczej odetniemy dostawy.

Ukraińcy byli zdziwieni: Po pierwsze nie 2,5 mld, tylko 1,2 mld. Po drugie nie wam, tylko szwajcarskiej spółce RosUkrEnergo. Po trzecie nie za gaz z Rosji, tylko Turkmenistanu i to z czasów, gdy premierem był Wiktor Janukowycz. Po czwarte dług spłacamy regularnie, ale to chyba nie jest sprawa Kremla.

"Nie wykluczam, że RosUkrEnergo wyprowadziła wszystkie pieniądze do szarej strefy i nie rozliczyła się z Rosją" - wypaliła ostatnio premier Tymoszenko.

Jednak w takie szczegóły nikt się nie chciał wdawać. Wszyscy zapamiętali scenę transmitowaną przez wszystkie kanały rosyjskiej telewizji, w której szef Gazpromu Aleksiej Miller rozmawia z premierem Putinem:

"Ukraińcy kradną nam gaz. Proponuję zakręcić kurek."

"Zakręcajcie i to jeszcze dzisiaj."

Przygotowany Kijów

Tym razem Moskwa nie doceniła przeciwnika. Okazało się, że Ukraińcy potrafią zręcznie się bronić i nie mają zamiaru ulegać Gazpromowi. Pokłóceni prezydent Wiktor Juszczenko i premier Julia Tymoszenko nie dali się rozegrać Rosji. Tuż przed odcięciem Ukrainy od rosyjskich dostaw wydali wspólne i to bardzo przemyślane oświadczenie.

Oznajmili, że wszelkie długi zostały spłacone, a Ukraina chce ciągle negocjować cenę gazu z Rosjanami. Zapewnili, że Kijów nie będzie robił żadnych przeszkód w tranzycie gazu na Zachód. A także, że na kryzysie nie ucierpi ani jedna ukraińska rodzina.

Rosjanie liczyli, że ukraińska elita - swoim zwyczajem - rzuci się sobie do gardeł, ale byli w błędzie.

I rzeczywiście, do tej pory żadna ukraińska rodzina nie ucierpiała. Okazało się, że Ukraińcy zrobili zapasy na wojnę z Gazpromem, które mogą wystarczyć nawet do wiosny.

Co ciekawsze, tym razem Kijów przygotował się nieźle do wojny propagandowej. W Brukseli stanowiska Ukrainy błyskotliwie bronił Borys Tarasiuk - w przeszłości dwukrotny minister spraw zagranicznych, świetny mówca i znawca europejskich salonów.

Szef Naftohazu Ołeh Dubyna niemal codziennie występował w mediach. Rzecznik firmy chętnie udzielał informacji. Na stronie internetowej Naftohazu pojawiały się znacznie aktualniejsze i lepiej zredagowane informacje niż u konkurencji, oprócz tego znaleźć można było wykresy, mapy i kalendaria. Ukraińcy robili co mogli, reagowali szybko i dowcipnie. Nie zapomnieli nawet złożyć życzeń świąteczno-noworocznych kolektywowi Gazpromu.

Gazprom z dnia na dzień tracił pole, a jego szefowie nerwy.

"Nikt tu na niego nie czeka. Dubyna stosuje tanie sztuczki" - tak Aleksander Miedwiediew, wiceszef rosyjskiego giganta, w brukowy sposób zaatakował szefa Naftohazu

Słaba ręka

Nie udało się osiągnąć błyskawicznego zwycięstwa. Przeciwnik okazał się twardszy, niż można się było spodziewać. Tak więc w środku gazowej wojny Rosjanie musieli jeszcze raz spojrzeć, jakie mają karty w ręku. I okazało się, że wcale nie są one najlepsze. Po pierwsze sytuacja Gazpromu jest zła, jak nigdy dotąd.

Można było blefować albo żyć mitem gazowego giganta, tak jak prezes Aleksiej Miller. Jeszcze jesienią prężył muskuły i mówił, że dla takiego giganta kryzys finansowy nie jest istotnym czynnikiem. Nie miał racji. Liczby nie kłamią. Od czerwca firma z pierwszej czwórki koncernów energetycznych świata spadła na 35. miejsce pod względem wartości rynkowej. Przez ostatnie pół roku ceny ropy, a te są podstawą do wyliczania cen gazu, zjechały o blisko 70 proc., do 44 dol. za baryłkę w ten piątek.

Prognozy Gazpromu, które w grudniu wyciekły do mediów, wyglądają fatalnie. Przy bardzo optymistycznym planie, że baryłka będzie po 50 dol., Gazprom ze sprzedaży gazu do Europy będzie miał 20 mld dol. mniej niż w 2008 r. I to przy założeniu, że sprzeda więcej gazu niż rok temu, na co na razie się nie zanosi, bo trasa tranzytowa przez Ukrainę ciągle jest zamknięta i surowiec na Zachód nie płynie. Jeśli nawet wszystko będzie szło po myśli menedżerów z Gazpromu, zyski kompanii spadną o jedną czwartą, do 26,5 mld dol. To ciągle suma imponująca. Staje się mniej imponująca, jeśli wspomnieć, że zadłużenie Gazpromu to 48 mld dol. Doszło do tego, że jesienią prezes Miller poprosił rosyjski rząd o wyasygnowanie miliarda dolarów na spłaty długów koncernu. Gazprom, który przez ostatnie lata wrzucał do rosyjskiego budżetu pieniądze workami, przyszedł żebrać o gotówkę. Czy w tej sytuacji Moskwa może pozwolić sobie na długotrwałą wojnę z Ukrainą? Raczej nie. Dla Gazpromu nie tylko wznowienie dostaw na Zachód jest ważne - przez Ukrainę idzie 65 proc. całego eksportu do Unii Europejskiej. W trudnej sytuacji Gazprom nie może sobie także pozwolić na stratę tak wielkiego odbiorcy, jakim jest Kijów. Ukraina zużywa 56 mld m sześc. rosyjskiego gazu! Cała Unia Europejska ledwie 145 mld.

Skoro nie udała się szybka wojna, Moskwa i Kijów skazane są na zwarcie szybkiego pokoju.