Nazywają siebie specjalistami od "culture jammingu", czyli - jak podaje zaangażowana definicja - "zagłuszania fal kultury". Prościej: chodzi o to, że dwóch dżentelmenów z klasy średniej, Andy Bichlbaum i Mike Bonanno, regularnie podszywa się pod przedstawicieli wielkich korporacji czy poważnych urzędów i organizuje happeningi, aby "poprawić tożsamość" (tak sami to nazywają).

Reklama

Jak im się to udaje? "To nie jest aż takie trudne" - kokietuje w rozmowie z DZIENNIKIEM Mike Bonanno. Jego zdaniem rzeczywistość ułatwia Yesmenom zadanie. "W mediach tnie się koszty, czasami nawet o połowę. Dziennikarze muszą pisać po kilka tekstów dziennie. Naprawdę nie mają czasu wszystkiego dokładnie sprawdzić".

Film o duecie: "Yesmeni naprawiają świat", pokazywany był na warszawskim festiwalu Planete Doc Review, w stolicy pojawili się też sami bohaterowie. Organizatorzy chcieli pokonać Amerykanów ich własną bronią, zamierzali sprzedać im Pałac Kultury i Nauki. Kusili oficjalną atmosferą (długi czerwony dywan przed Pałacem), oprawą (zagrał zespół folklorystyczny), a nawet staropolską gościnnością (nie obyło się bez chleba i soli). Bez skutku. "Nam chodzi o poprawę świata, nie o wysublimowane artystyczne prowokacje" - tłumaczy Bonanno charakter działalności Yesmenów.

Piętnowanie kapitalizmu i szukanie dziur w neoliberalnym podejściu do rynku nie jest żadną nowością, ale panom z Yes Men nie można odmówić gracji. Ich satyra jest dość subtelna, a wizerunek na tyle przekonujący, że udaje im się nabrać BBC, burmistrza Nowego Orleanu i potężne zrzeszenia nafciarzy.

Reklama

Jedną z najbardziej spektakularnych akcji, które przeprowadzili Yesmeni, był występ na żywo w najbardziej prestiżowej na świecie telewizji informacyjnej. W 2004 r. widzowie BBC mieli okazję uczestniczyć w mistyfikacji, która pogrążyła giganta chemicznego rynku. 20 lat po katastrofalnym w skutkach wycieku trującego gazu z zakładów chemicznych Union Carbide w indyjskim mieście Bhopal do paryskiego studia BBC zaproszony został rzecznik firmy Dow Chemicals, która przejęła Union Carbide, Jude Finisterra. W oświadczeniu odczytanym przez Finisterrę firma wzięła pełną odpowiedzialność za tragedię, wskutek której zginęły tysiące osób, a dziesiątki tysięcy zostało inwalidami. Co więcej, zobowiązała się uruchomić fundusz i przeznaczyć 12 mld dol. na rzecz ofiar.

Później wszystko potoczyło się błyskawicznie. W najważniejszych serwisach natychmiast pojawiła się informacja, że chemiczny gigant zamiast przeznaczyć zyski na dywidendy, dzieli się nimi z ofiarami katastrofy w Bhopalu. Dopiero po trzech kwadransach firma Dow Chemicals wystosowała oświadczenie, że nic takiego nie nastąpi, a Jude Finnisterra jest oszustem. Reakcja spóźniona, bo przerażeni topieniem zysków w odszkodowania akcjonariusze pozbyli się papierów tej firmy i jej wartość spadła o... 2 mld dol.

"To prostsze, niżby się wydawało" - mówi DZIENNIKOWI skromnie Bonanno. "Założyliśmy z Andym stronę internetową udającą witrynę Dow Chemicals, czekaliśmy trochę, aż BBC samo nas zaprosiło" - dodaje. W innych przypadkach było podobnie. Na strony podszywające się pod oficjalne wirtualne wizytówki korporacji bądź tak poważnych organizacji jak WTO przychodzą zaproszenia od organizatorów konferencji. "Można też po prostu udawać firmę PR i obiecać, że zorganizuje się przyjazd jakiegoś VIP-a, chociażby z prezydenckiej administracji, ale do końca trzyma się jego tożsamość w tajemnicy, tłumacząc to powodami bezpieczeństwa lub czymś takim" - tłumaczy Andy Bichlbaum.

Reklama

W taki właśnie sposób działali, przygotowując się do konferencji z okazji pierwszej rocznicy tragedii huraganu "Katrina". W Nowym Orleanie Andy wystąpił jako Rene Oswin, wiceminister budownictwa. Oznajmił skonsternowanej gubernator Luizjany Kathleen Blanco i burmistrzowi Nowego Orleanu Rayowi Naginowi, że rząd w Waszyngtonie otworzy zamknięte po powodzi (chociaż we względnie dobrym stanie technicznym) osiedla z mieszkaniami komunalnymi, co pozwoli wrócić do domów tysiącom ludzi, od których świat po kataklizmie się odwrócił.

Zanim zweryfikowano tożsamość Rene Oswina, władze stanu zdążyły wpaść w panikę. "Jestem pod dużym wrażeniem tego, co Yesmenom udaje się w szybkim czasie zrobić" - mówi DZIENNIKOWI Maura DeBernart, socjolog z Uniwersytetu w Bolonii, zaangażowana w ruch alterglobalistyczny.

Yesmeni działają z chirurgiczną precyzją. Uderzają tam, gdzie mechanizmy wolnorynkowe rzeczywiście komuś doskwierają, jak w Bhopalu czy Nowym Orleanie. Ale na warsztat wzięli sobie też język, specyficzną neoliberalną nowomowę. Ich głównym antybohaterem jest Milton Friedman. Kilka lat po śmierci guru liberalnej ekonomii próbują szydzić z jego najwierniejszych uczniów. "Kilka lat temu zgłosili się do Cato Institute, udając poważnych filmowców, którzy chcą nakręcić dokument o Friedmanie. Ale sprawdziliśmy tych prowokatorów i udało nam się zapobiec zbezczeszczeniu pamięci mistrza. Odtąd uczulam wszystkich, by uważali na tych lewaków" - stwierdza Richard Morrison z Competitive Enterprise Institute, organizacji zajmującej się promowaniem wolnego rynku.

Zwolennicy Yesmenów widzą sprawę inaczej. "Rację przyznał im kryzys. Kiedy cały świat przekonał się, że u podstaw załamania gospodarczego legła pazerność banków i wielkich korporacji, okazało się, że z powodu niekontrolowanych mechanizmów rynkowych cierpieć mogą wszyscy, nie tylko niewidoczni dla zachodu biedacy z Bhopalu" - dodaje DeBernart. Sami Yesmeni przyznają, że jedyne, co swoją działalnością mogą osiągnąć, to zwrócić ludziom uwagę na to, że prawdy, którymi są powszechnie częstowani, nie są do końca oczywiste. "Może to rzeczywiście sprawa języka. Warto zwrócić powszechną uwagę na to, że pod takimi hasłami, jak <postęp> i <wolność gospodarcza>, kryją się czasami nadużycia" - stwierdza Bonanno.

Czy pokazywany na festiwalu dokument nie sprawi, że Bonannie i Bilchbaumowi trudniej będzie realizować swoją życiową misję? Czy zamknięcie działalności Yesmenów w ramy - nawet bardzo udanej - filmowej roboty nie zaszufladkuje ich jako awangardowych artystów? Nie zrobi z nich Borata czy Michaela Moore’a dla zaawansowanych? "Moim zdaniem wręcz przeciwnie. Szeroka dystrybucja tylko im pomoże. Łatwiej będzie dotrzeć do ludzi z naprawianiem świata" - uważa Michał Bielawski, dokumentalista, który wraz z Arturem Liebhartem zaprosił Yesmenów do Warszawy i przywitał ich happeningiem. Sam Mike Bonanno z nieco większą ostrożnością podchodzi do zamieszania, które od premiery towarzyszy Yesmenom. "No cóż. Trochę zagraliśmy va banque. Jeżeli jakiś dystrybutor zdradza zainteresowanie filmem, to liczy na to, że coś z tego będzie mieć. To zawsze powoduje pewne ryzyko" - stwierdza.