"Jestem gotowy negocjować nawet do wtorku" - twardo zapowiada Zbigniew Religa. Ale od razu zaznacza, że lekarze mogą na razie zapomnieć o podwyżkach pensji. "W tym roku nie ma pieniędzy" - rozkłada ręce. "Na spełnienie żądań lekarzy trzeba poczekać przynajmniej cztery lata" - tłumaczy.

Reklama

Ale medycy, choć chcą rozmawiać, nie zamierzają ustąpić. W radomskim szpitalu głoduje już 10 lekarzy. W poniedziałek do pracy zgłosi się jedynie 38 z 240 zatrudnionych tam medyków. 135 złożyło wypowiedzenia. Reszta jest na zwolnieniach lekarskich lub urlopach wychowawczych.

Strajkujący tłumaczą, że muszą brać kilkudziesięciogodzinne dyżury, bo za mało zarabiają. "Podwyżka jest niezbędna!" - upierają się.

Na razie nie widać szans na porozumienie. Władze Radomia i całego województwa mazowieckiego biorą pod uwagę najgorszy scenariusz. Jeśli 1 października lekarze masowo odejdą z pracy, szpital trzeba będzie ewakuować. Pacjenci trafią do innych placówek na terenie całego województwa.

Reklama

"Jesteśmy na to przygotowani" - zapewnia wojewoda mazowiecki Jacek Sasin, który razem z ministrem zasiadł do negocjacji ze strajkującymi lekarzami. "Żaden z mieszkańców Radomia nie zostanie bez opieki" - dodaje.