Groźne sople

– Nie pojechałem samochodem do pracy, bo drogi były całe białe, ślisko i do tego jeszcze naprawdę mocno padało. Wolałem nie ryzykować i wsiadłem w tramwaj. W taką pogodę to mniejsza szansa na stłuczkę i na spóźnienie do pracy – opowiada nauczyciel Marek Wierzbicki z Kielc.

Reklama

Do pracy się nie spóźnił, ale samochód i tak jest do naprawy. – W dzień zaczęła się odwilż i kiedy wróciłem wieczorem, zastałem swój samochód z ogromną rysą na szybie i masce oraz z wgniecionym dachem. Okazało się, że z jednego z balkonów oberwały się sople i spadły na samochód. Odmalowanie, wyklepanie blachy oraz wymiana szyby będą kosztowały co najmniej tysiąc złotych – narzeka Wierzbicki.

Zamarzający sprzęt

– No tak, na opakowaniu komputera jest ostrzeżenie, by nie trzymać go w skrajnych temperaturach, ale nie spodziewałem się, że te -7, -8 stopni, jakie było w samochodzie, gdzie go zostawiłem na kilka godzin, jest aż tak skrajne – Jarek Siennicki, 27-letni grafik z Łodzi, teraz już wie, że dla producenta laptopów z Japonii skrajna temperatura oznacza jej spadek poniżej zera. – Wszystko wysiadło, nawet nie dało się go włączyć. W serwisie usłyszałem: po prostu zamarzł. Najpierw myślałem, że to żart. Niestety okazało się, że odrobina wilgoci wewnątrz netbooka naprawdę zamarzła i całkiem rozłożyła oprogramowanie – dodaje Siennicki. Teraz grafik musi czekać dwa tygodnie, aż sprzęt wróci z naprawy. Nie on jeden ma ten problem. Firma Kroll Ontrack zajmująca się odzyskiwaniem danych właśnie ostrzegła, że podczas mrozów użytkownicy komputerów dwa razy częściej niż zwykle tracą zawartość twardych dysków.

Reklama

Dachy padają pod śniegiem

– Wróciłam do domu w niedzielę wieczorem i zamiast ciepłego mieszkanka zastałam wodę lejącą się z sufitu. Okazało się, że pod wpływem ciężaru śniegu nie wytrzymał dach mojego domu – opowiada Katarzyna Szol, 26-letnia korektorka z Warszawy. Najpierw wilgoć rozmiękczyła papę, potem pod ciężarem śniegu rozszczelnił się spory kawał płaskiego dachu budynku z lat 50. – A ja mam to nieszczęście, że mieszkam na ostatnim piętrze, więc niestety zalało moje mieszkanie, i to już po raz drugi. Podobnie było trzy lata temu, dach wtedy też nie wytrzymał zimy, a mieszkanie wymagało odmalowywania – opowiada. I to nie tylko odmalowania: najpierw trzeba będzie osuszyć ściany, potem je odgrzybić i dwa razy pokryć farbą. – Co najmniej miesiąc roboty – wzdycha Katarzyna. I tak miała szczęście. W Krakowie śnieg tak obciążył dach kamienicy, że zawaliło się całe jej ostatnie piętro, a mieszkania straciło sześć osób.

Reklama

>>>Czytaj dalej>>>



Uwięzione samochody

– Stopy to myślałem, że mi odpadną, a przecież do stacji benzynowej wcale nie było tak daleko. Jednak zimno i śnieg ostro zacinający zrobiły swoje. To był straszny spacerek – opowiada Jerzy Wiśniewski, którego tir w nocy z soboty na niedzielę utknął na lokalnej drodze niedaleko Mińska Mazowieckiego. – Zakopał się i albo mogłem spędzić w nim całą noc, albo wrócić się do stacji, którą minąłem cztery kilometry wcześniej. Nie chciałem ryzykować, że utknę na dłużej, więc wybrałem spacer – mówi kierowca.

Samochód udało się wydobyć dopiero w poniedziałek po południu. Holowała go ciężarówka, a do tego jeszcze czterech mężczyzn z łopatami odkopywało śnieg wokół tira. Po półtorej godziny akcji Wiśniewskiemu udało się wyjechać. – Nieźle mnie ta zima kosztowała. Dwa noclegi w motelu, napiwek za pomoc w odkopaniu tira, kara za opóźniony dowóz towaru i całkiem zniszczone buty. Łącznie to ze dwa tysiące złotych wyjdzie – narzeka.

Ciemno wszędzie

– Zgasło nagle w sobotę wieczorem. Najpierw myśleliśmy, że na kilka godzin, może jedną noc. Potem, że uda się załatwić zaraz po weekendzie. Teraz tu już pięć dni bez prądu żyjemy – opowiada Jerzy Fornalik, sołtys liczącej ledwie 500 mieszkańców wsi Jamki Kowale niedaleko Częstochowy. – Ludzie przypomnieli sobie, jak to było dawniej. Wyciągnęli świeczki, odpalili stare piece w kuchniach – bo i działają bez prądu, i jeszcze ogrzewają kuchnię. Zamiast telewizora wieczorem w karty zaczęli grać i puzzle układać. Brakuje już tylko, by kobitki pierze drzeć zaczęły – opowiada sołtys. – Najgorsze jest to odcięcie od informacji. Ani nigdzie się dodzwonić, bo telefony zaczęły padać, ani telewizji nie ma, gdzie by powiedziano, jaka sytuacja z tym prądem. Ale i na to znalazł się sposób. Radia chodzimy słuchać, jak ktoś ma na baterie, a komórki podładowujemy w samochodach – dodaje Fornalik. – Ale teraz i tak jest już lepiej, bo w niedzielę to w ogóle byliśmy odcięci od świata. Drogę do wsi zawaliły drzewa, wylała rzeczka. Nie było ani jak tu dojechać, ani jak się wydostać. Trzy zastępy straży pożarnej nas uwalniały.

Kości lodu nie wytrzymują

– Najpierw usłyszałam trzask, a dopiero potem poczułam ból – Danuta Bojar z Warszawy miała do przejścia jeden przystanek autobusowy. – Leżało sporo śniegu, ale wolałam się przespacerować, niż wsiadać do autobusu. Tyle że pod śniegiem był lód i tak jakoś nagle źle stanęłam. Noga poleciała mi do przodu i wtedy usłyszałam, jak mi kości pękały, zupełnie jakby ktoś łamał gałęzie – wzdryga się kobieta. 50-latka od piątku leży na oddziale ortopedii Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie. Lewa noga na wysięgniku, stopa unieruchomiona i przebita metalowym prętem, dwa razy dziennie kroplówka ze środkiem przeciwbólowym. Lekarze czekają, aż zejdzie opuchlizna, by operować pogruchotaną kostkę i śródstopie. Potem jeszcze około trzech miesięcy w gipsie i kolejne trzy rehabilitacji. – Po zimowym spacerze na następny pójdę dopiero latem – wzdycha kobieta.

>>>Czytaj dalej>>>



Opóźnione pociągi

Co można robić w pociągu, któremu przejazd niecałych trzystu kilometrów zajął blisko 8 godzin, a w tym czasie temperatura w wagonach spadła do około 10 stopni? – Najpierw się człowiek denerwuje, potem śmieje, że ma na trasie Warszawa – Kraków atrakcję w postaci kolei transsyberyjskiej, a na koniec to już tylko zębami szczęka i na GPS-ie obserwuje, czy daleko jeszcze do końca – opowiada Jarosław Nyk, prezes firmy PR Vision, któremu w ostatni poniedziałek przytrafiła się podróż zawodowa do Krakowa. – W przejściach między wagonami zwały śniegu, w warsie tłumy zmarzniętych i głodnych pasażerów. Kiedy w barze po 5 godzinach jazdy skończyło się już jedzenie, przypomniała mi się zima stulecia z lat 80. – opowiada Nyk. „Siedzę sobie w pociągu Intercity relacji Warszawa – Kraków, który stoi od dwóch godzin gdzieś w szczerym polu, jakieś 50 km od Krakowa, i czeka na DRUGĄ spalinową lokomotywę, żeby nas przeciągnąć po przerwanej trakcji. Tak, tak, DRUGĄ, bo pierwsza co prawda przyjechała, ale jak rzekł konduktor, koła jej się urwały” – na Facebooku relacjonuje Małgorzata, koleżanka z pracy Nyka, z którą wybrał się w podróż. – Dopiero trzecia lokomotywa nas wyciągnęła, bo tej drugiej paliwa zabrakło. W efekcie zamiast przed godziną 18 do Krakowa dotarliśmy po 22, z pięciogodzinnym opóźnieniem.

Drogi nie do przejechania

Bokserzy z Poznańskiego Klubu Bokserskiego na walkę z drużyną Motor Babelsberg Poczdam szykowali się od kilku tygodni. 12 zawodników nie mogło się doczekać spotkania. Wszystko było już ustalone, zarezerwowano nawet poznańską Arenę. Niestety, imprezę zatrzymał śnieg. – Niemiecki zespół pięściarzy zdołał przejechać 112 km w drodze do Poznania. I na tym się skończyło. Drogę zablokowała cysterna i przejazdu nie było. Po czterech godzinach stania w pięciokilometrowym korku Niemcy zadzwonili, że nie dojadą – opowiada prezes poznańskiego klubu Zdzisław Nowak. Kiedy okazało się, że w sobotę wieczorem mecz się nie odbędzie, zapadła decyzja o przesunięciu go na niedzielę, ale zima tak ograniczyła dojazdy, że nawet tego terminu nie udało im się dotrzymać. – Tak się cieszyłem na te walki – martwi się Nowak.

Odwołane loty

– Anglicy naprawdę nie wiedzą, co to zima. Spadło trochę śniegu, zrobiło się -5 stopni i nie można było Wysp przez cztery dni opuścić – żartuje 31-letnia Małgorzata Biegalska. – Dziś się z tego śmieję, ale jak staliśmy już piątą godzinę na lotnisku, nie było nam do śmiechu – dodaje. Małgorzata z mężem i córeczką do Anglii poleciała na sylwestra. – Wracać mieliśmy 5 stycznia. Wtedy jednak zawiało, zasypało i wszystkie loty odwołano. Blisko tysiąc pasażerów zostało pozostawionych samym sobie. Mieliśmy szczęście, bo mogliśmy spędzić kilka dni u znajomych. Ale na lotnisku było polskie małżeństwo, któremu zostało siedem funtów w kieszeni – opowiada. Z lotniska w Liverpoolu nie można się było wydostać, bo autobusy przez śnieg przestały pod nie podjeżdżać. – Następnego dnia w sklepach brakowało nie tylko pieczywa, ale w ogóle jedzenia – opowiada kobieta. Biegalscy wrócili do kraju 9 stycznia. Do nowych biletów musieli dopłacić ponad 350 złotych.

Ani wody, ani chleba

Takich kolejek za chlebem, jakie stały we wtorek, mieszkańcy Wolbromia niedaleko Krakowa nie pamiętają od lat 80. Każdy chciał się zaopatrzyć na kolejne dni, dlatego zamiast dwóch bochenków ludzie brali po cztery. W miasteczku i okolicach przez trzy dni prąd raz był, raz go nie było, wody za to ani tej ciepłej, ani zimnej nie było w ogóle. – Kilka otwartych sklepów oświetlanych było zniczami – opowiada Andrzej Bachór, właściciel sklepu Andriu. – Ja miałem lepiej, bo sprzedaję nie tylko spożywkę, ale także latarki i baterie. Kasę fiskalną podłączyłem do samochodowego akumulatora, odpaliłem kilka latarek i ruszyłem do dzieła. To było najlepsze, co mogłem zrobić. We wtorek sprzedałem aż 2,5 tysiąca baterii! Brali, jak leci, bo jakoś musieli się w domach ratować przed zimą.