Projekt, którym właśnie zajęła się sejmowa podkomisja, reguluje dokładnie, co wolno, a czego nie wolno stróżom prawa. Po części jest to odpowiedź na słynną sprawę posłanki PO Beaty Sawickiej uwiedzionej przez agenta ABW, a po części reakcja na częste dylematy policjantów, którzy nie wiedzą, jak daleko mogą się posunąć, jeżeli np. biorą udział w inwigilowaniu mafii.

Reklama

"Nad projektem pracowali praktycy, czyli ludzie ze wszystkich służb: policji, ABW, CBA, ale przy udziale sędziów i prokuratorów. Naszym celem jest poddanie służb większej kontroli. Chcemy, by sami funkcjonariusze precyzyjnie wiedzieli, co mogą, a co jest łamaniem prawa" - powiedział DZIENNIKOWI wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Adam Rapacki, który nadzoruje prace legislacyjne.

Wiemy już, jakie granice i uprawnienia wprowadza projekt. "Pojawi się pojęcie agenta specjalnego. Będzie to funkcjonariusz, który będzie mógł przenikać do grup przestępczych, siatek terrorystycznych i szpiegowskich" - wyjaśnia jeden z twórców projektu.

Szpieg koronny - coś nowego

Żeby zdobyć zaufanie mafiosów, policjant pod przykrywką będzie mógł popełniać przestępstwa. Jedyne, czego nie będzie mógł zrobić, to zabójstwo, ciężkie pobicie oraz gwałt.

Reklama

"Dziś nie wiadomo, jak rozliczyć agenta, który udając gangstera, jedzie na kontrolowaną transakcję narkotykową. Załóżmy, że po drodze jego koledzy zatrzymają się na stacji benzynowej i dokonają na nią napadu. W myśl obecnego prawa w tym momencie jako policjant musi podjąć interwencję" - mówi doświadczony oficer Centralnego Biura Śledczego zajmujący się operacjami specjalnymi. Jeżeli tego nie zrobi, stanie przed sądem. Jeśli to zrobi, zniszczy często misternie i długo przygotowywaną operację.

Nowa ustawa - jeżeli zostanie przegłosowana w takiej formie - wprowadzi także do systemu prawnego kompletnie nową kategorię. Chodzi o szpiega koronnego - instytucję stosowaną w wojnach wywiadu. Szpieg koronny to osoba, którą służby danego kraju przyłapują na współpracy z obcym wywiadem. W zamian za uniknięcie wieloletniego wyroku lub śmierci ktoś taki zgadza się na udział w grze - udaje, że nadal współpracuje, faktycznie zaś jego rola polega na dezinformowaniu swoich byłych mocodawców. Policja do tej pory nie mogła w ten sposób postępować z mafiosami i członkami grup przestępczych.

Reklama

"Literalnie podchodząc do prawa, taką osobę należało najpierw oskarżyć, skazać i dopiero przewerbować. Teraz szefowie służb uzyskają możliwość odpuszczenia jej win bez sądu. To rozwiąże wiele problemów, np. w werbowaniu członków siatek terrorystycznych" - twierdzi były szef tajnych służb.

Policjant aresztował agenta

O tym, jak wygląda policyjna operacja specjalna robiona po omacku i z udziałem nieskoordynowanych "wtyk", przekonano się wiosną 2000 r., gdy policja próbowała nakryć gang handlarzy narkotykami. Oficerowie Centralnego Biura Śledczego (CBŚ) zdobyli wymagane zgody na operację "zakupu kontrolowanego". Dyskretnie obstawili restaurację w warszawskim hotelu Gromada.

Gdy doszło do wymiany pieniędzy na narkotyki, zdecydowali się zatrzymać sprzedającego. Nie wiedzieli, że ich kontrahentem jest agent Urzędu Ochrony Państwa (UOP), który z kolei dokonywał... sprzedaży kontrolowanej. Jego ochrona składała się z przebranych za bandytów oficerów tajnych służb. Ci rzecz jasna nie wiedzieli, że bandyci po drugiej stronie to policjanci.

"Rozpętało się piekło. Choć rozbroiliśmy obstawę rzekomego dilera okazało się, że w hotelu jest jeszcze kilkunastu - jak wtedy uważaliśmy gangsterów z długą bronią. Musieliśmy wiać tylnym wyjściem i uciekać autami po chodnikach Pola Mokotowskiego, bo gangsterzy zaczęli nas gonić" - wspomina policjant, który wówczas znalazł się w oku cyklonu.

Dopiero gdy policjanci szczęśliwie dotarli do ich siedziby, okazało się, że zatrzymany przez nich handlarz jest... tajnym współpracownikiem Urzędu Ochrony Państwa. I że on z kolei dokonywał kontrolowanej sprzedaży narkotyków. UOP robił dokładnie to, co w Ameryce robi FBI, ale ponieważ nie miał podstawy prawnej, akcja była utajniona. Gdyby operacje jak ta były legalne, można by wymienić się informacjami z CBŚ. A tak każdy działał na własną rękę.

"Kilka osób z UOP straciło wtedy stanowiska, dwóch odpowiedziało karnie za tę amatorkę. Teraz o każdej takiej operacji będzie decydował prokurator generalny oraz Sąd Apelacyjny" - mówi jeden z uczestników zajścia, które o mały włos nie zakończyło się śmiercią któregoś z funkcjonariuszy.

Politycy jednym głosem

Co do tego, że akcja z Pola Mokotowskiego nie ma prawa się powtórzyć, panuje pełen konsensus. O konieczności legalizacji pracy operacyjnej przekonani są przedstawiciele wszystkich partii obecnych w parlamencie. "Zbyt wiele niejasności, podejrzeń i płynnych granic. Taka ustawa powinna powstać 17 lat temu, może oszczędzilibyśmy sobie wielu afer" - mówi DZIENNIKOWI szef sejmowej komisji spraw wewnętrznych i administracji Marek Biernacki.

Wielu ma jednak wątpliwości, czy wszystkie działania policji i służb da się skodyfikować. Jeden z byłych polskich szefów tajnych służb mówi wprost: gdyby stróże prawa działali zawsze legalnie, często byliby bezsilni. Na przykład musieliby powstrzymać się od zakładania podsłuchu handlarzom narkotyków, którzy mają immunitety dyplomatyczne.

Przy okazji twórcy nowego prawa starają się zawczasu zatrzeć wrażenie, jakoby dawali policji zbyt szerokie uprawnienia. Równolegle proponują więc przepisy, które je ograniczają.

I tak, na przykład Polacy dowiedzą się, jaka dokładnie liczba podsłuchów została założona w całym kraju. Corocznie, do ostatniego dnia marca taką informację Sejmowi będzie musiał przedstawić minister sprawiedliwości. "Dziś policja włącza około 6 tysięcy podsłuchów. Podobną ilość Polaków podsłuchują nasze służby specjalne. Oczywiście nadal pozostanie w ścisłej tajemnicy, kto jest podsłuchiwany" - ujawnia nam poseł z komisji do spraw służb specjalnych.

p

Jest we mnie policjant, jest we mnie bandyta

ROBERT ZIELIŃSKI: Nie ma pan rozdwojenia jaźni? Kim pan jest bardziej - policjantem czy bandytą?
OFICER POLICJI, UCZESTNIK OPERACJI SPECJALNYCH: Wyglądam jak bandyta, potrafię myśleć jak oni, umiem pić i żyć jak bandyta. Ale jestem policjantem. Nie mam też wątpliwości, po której stronie stoję. Choć metody, którymi służę prawu, są kontrowersyjne.

Co dokładnie ma pan na myśli, mówiąc o kontrowersyjnych metodach?
Gdy rozpoczyna się operacja specjalna, usypiam w sobie funkcjonariusza. Muszę zdobyć zaufanie grupy, więc funkcjonuję jak oni. Gdy uda się zdobyć pieniądze, razem z innymi przeznaczam je na prostytutki, narkotyki i alkohol. Widząc przechodzącego policjanta, drwię z niego wraz z kolegami. Zresztą nie muszę się specjalnie wysilać. Rzeczywiście czuję wyższość nad krawężnikami. Czym taki ryzykuje w porównaniu ze mną? Gdyby moja rola wyszła na jaw, zostałbym obdarty ze skóry.

Jak daleko można się posunąć, aby zdobyć zaufanie grupy?
Bardzo daleko. Nie mam problemu, aby wsiąść za kierownicę po pijaku. Gdy zostanę zatrzymany, po prostu przekupię drogówkę. Wezmę udział nie tylko w planowaniu napadu, ale również w samym skoku. Tak naprawdę funkcjonuje jedna granica, czyli życia ludzkiego. Nie zabiję. Chyba że we własnej obronie. Wbrew temu, co wydaje się osobom z zewnątrz, nie każda z operacji ma na celu zatrzymanie lub aresztowanie członków grupy. Czasem chodzi tylko o to, aby zweryfikować prawdomówność naszych informatorów z wnętrza świata przestępczego.

W jaki sposób osoba z zewnątrz nawiązuje pierwszy kontakt z grupą?
Tworzenie wiarygodnej legendy jest najbardziej pracochłonnym etapem. Najprostsza z metod to poparcie bandyty, który jest naszym informatorem lub agentem.

Tylko wtedy trzeba przejść egzamin, tak? To prawda, że mafia jako inicjację każe zabić człowieka?
Na najwyższych szczeblach tak. Pruszków, Wołomin i wiele lokalnych, niebezpiecznych grup zlikwidowaliśmy dzięki świadkom koronnym. Wyciągnęli z tego nauczkę, przewertowali ustawę i odkryli, że świadkiem koronnym nie zostanie morderca. Stąd dziś, aby zostać dopuszczonym do jądra, w którym podejmuje się decyzje, trzeba zabić. W ten sposób bossowie zapewniają sobie szczelność.

Czy zdarzyła się dekonspiracja policjanta?
W pewnym wojewódzkim mieście nie wyszło nam kilka operacji. Mamy podejrzenia, że jeden naszych kolegów przeszedł na drugą stronę. Stał się hiperniebezpiecznym bandytą. Wie pan, niektórzy z nas już po pierwszej operacji zaczynają się uważać za bogów. Do tego dochodzi uzależnienie od adrenaliny i pieniędzy.

Pieniędzy?
A co pan myśli? Łatwo później wrócić do szarej rzeczywistości, jeśli jeździ się najlepszymi bmw, na rękach nosi się oryginalne roleksy, a 100-dolarówkami wciąga kokainę? Oczywiście takich ludzi staramy się szybko odsuwać od spraw. Jednak nie jest to proste - oni mają naprawdę rewelacyjne wyniki.

A w prawdziwym życiu? Ile o panu wie żona?
Wie, że nie może zadawać pytań, że każdy z nas może na długo zniknąć, a po powrocie niewiele powie. Albo to akceptuje, albo...

p

Największe doświadczenie w operacjach undercover ma amerykańska FBI. Jej legendą walki operacyjnej stał się agent Joaquin "Jack" Garcia. Potężny, blisko dwumetrowy barczysty emigrant z Kuby rozpracowywał mafię od wewnątrz przez 26 lat. Tylko w ostatnim roku swojej służby funkcjonował w trzech wcieleniach naraz. Jako członek mafijnego klanu Gambino z Nowego Jorku udawał włoskiego mafiosa z udokumentowanymi sycylijskimi korzeniami. W tym samym czasie w Bostonie działał jako wielki hurtownik narkotyków, a w stanie New Jersey w azjatyckich triadach - jako "specjalista od spraw trudnych". Wszystkie grupy dzięki jego zeznaniom zostały rozbite, a ich członkowie trafili na wiele lat do więzienia. Dopiero w ub.r. Garcia przeszedł na emeryturę.