"Fakt" spotkał Danutę, żonę Krzysztofa Ziemca, jak zdenerwowana szła odwiedzić męża w szpitalu. Niosła mu coś domowego do jedzenia. Choć wszystkie jej myśli były wokół męża, znalazła chwilę, by porozmawiać.

"Znam go tyle lat, a nie wiedziałam, że jest takim dzielnym facetem. Krzysiek bardzo cierpi. Ból musi być niewyobrażalny. Płonąca parafina bardziej go poparzyła, niż zrobiłby to ogień. Codziennie lekarze zmieniają mu opatrunki. Zabieg trwa nawet kilka godzin, ale Krzysiek znosi to dzielnie. Ma cudowną pielęgniarską opiekę i może też liczyć na wsparcie rodziny. Mąż się nie poddaje, walczy. Próbuje już ćwiczyć: ruszać palcami, ręką, nogą" - opowiada.

Reklama

Choć to dla niej niełatwe, żona Ziemca zgodziła się opowiedzieć o tych dramatycznych chwilach.

"Parafinę przygotowuję od lat, bo mam alergię skórną. Robię sobie z niej okłady".

Tak też było tego dramatycznego wieczoru. "Nagle parafina zaczęła się palić na kuchence. Złapałam garnek. Byłam przerażona. Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Pobiegłam z garnkiem na balkon. Jedną ręką złapałam deskę. Chciałam, żeby Krzysiek postawił na niej garnek na balkonie. On zamiast zrobić podkładkę, przykrył deską garnek. Ogień buchnął jeszcze bardziej".

Reklama

"Nie wiedziałam, co robić. Ręka zaczęła mi się palić. Rzuciłam garnkiem o ścianę. Mieszkanie stanęło w płomieniach, a nas rozdzieliła ściana ognia. Uciekłam za róg ściany. Od tego momentu nie wiem, co się działo z Krzyśkiem. On się przewrócił. Może się poślizgnął na rozlanej parafinie".

Co wtedy robiła jego żona? "Musiałam ratować dzieci. Mąż wstał z podłogi, mimo że się palił. Otwierał okna, próbował nas ratować. Potem wybiegł na klatkę, gdzie sąsiedzi pomogli go ugasić. Szybko przyjechała straż pożarna, pogotowie i policja".

Reklama

To oczywiste, po takim wypadku każdy myśli, jak mogło do niego dojść. Żona Ziemca też. "Teraz już wiem, że w każdym domu powinna być gaśnica. Niestety, na korytarzu w bloku też nie było. Najbliższa gaśnica, jaką miałam, była w samochodzie na parkingu".

Dzieci: Franio, Ola i Mania są u babci. "Cały czas pytają o tatę. Na razie nie pozwalam im go zobaczyć. Jeszcze za wcześnie. Nie chciałabym, żeby widok poparzonego taty utkwił im w pamięci na całe życie. Cieszę się, że dzieci nie pamiętają pożaru" - opowiada "Faktowi" Dorota Ziemiec.

Krzysztof Ziemiec nie może jeszcze się z nikim widywać. Jednak za pośrednictwem pielęgniarki przekazał parę słów. Powiedział: "Pozdrawiam kolegów, wszystkich dziennikarzy. Na razie jest za wcześnie, żeby rozmawiać, bo się źle czuję. Za wcześnie na odwiedziny i rozmowy". "Przełożeni przynieśli Krzyśkowi laptopa z nagranymi życzeniami: urodzinowymi i szybkiego powrotu do zdrowia od całej redakcji" - mówi "Faktowi" jego żona.

"Jest lepiej niż w zeszłym tygodniu" - kończy Danuta Ziemiec i znika za drzwiami sali, w której leży Krzysztof. A lekarz dorzuca: "Jego stan się poprawia. Ale nadal jest na silnych środkach przeciwbólowych".