W rozmowach z DZIENNIKIEM pasażerowie skarżą się, że nie odzyskali pieniędzy lub że linie oferują im w zamian przelot... na innej trasie.

Marek Węcowski, historyk z Uniwersytetu Warszawskiego, 11 listopada miał polecieć do Edynburga. Bilety kupił w sierpniu w taniej linii lotniczej Centralwings. "To miał być lot na konferencję naukową, w którym oprócz mnie miało polecieć kilku innych naukowców z uniwersytetu" - mówi DZIENNIKOWI. Pod koniec sierpnia dostał informację: lot odwołany. Dołączono numer infolinii.

Reklama

"Kiedy na nią zadzwoniłem, dowiedziałem się tylko tyle, że lotu nie będzie, linia lotnicza nie ma żadnego zastępczego. Na moje pytanie o zwrot pieniędzy odpowiedzieli, że będzie, ale nie wiadomo kiedy i jak" - mówi.

Węcowski pieniędzy jeszcze nie odzyskał, biletu nie ma, za to musi kupić sobie nowy.

Do Rzymu nie polecą rodzice Magdaleny Janczarek z Gdańska. "Bilety kupiłam im z dużym wyprzedzeniem, by były tańsze. Mieli polecieć w grudniu, po odwołaniu lotu usłyszeliśmy, że zamiast z Gdańska mogą polecieć z Warszawy. Ale już o zwrocie kosztów przejazdu do Warszawy pani na infolinii nic nie wiedziała" - opowiada.

Reklama

W podobnej sytuacji znalazło się kilkuset klientów Centralwingsu. Bo choć rzecznik prasowy tej linii obiecuje, że wszyscy dostaną zwrot pieniędzy lub bilety na loty zastępcze, to przyznaje, że nie zawsze będą to loty dokładnie na trasach, które kupili: "Zamiast Bolonii, będą to loty do Mediolanu, a zamiast wylotów z Krakowa czy Gdańska będziemy mogli zaoferować wyloty z Warszawy" - mówi DZIENNIKOWI Kamil Wnuk z Centralwingsu.

Dla wielu pasażerów to sprawa, z którą mieli co najwyżej do czynienia w czasie oglądania słynnej lotniskowej sceny z "Misia" i monologu o bilecie do Tokio, który można zamienić na Melbourne. "To niedopuszczalna praktyka, przecież wylot czy przylot do innego miejsca to zupełnie inna usługa, a nie lot zastępczy. W takim wypadku przewoźnik powinien nie tylko zapewnić pasażerowi przejazd do miejsca docelowego, ale także wypłacić mu odszkodowanie" - twierdzi prawnik z Europejskiego Centrum Konsumenckiego Małgorzata Furmańska.

Reklama

Ale nawet zwroty pieniędzy, które obiecuje Centralwings, wcale nie są pewne. "Jeszcze nie doczekaliśmy się od Centralwingsu zwrotów za lot odwołany w kwietniu, a minęły już przecież cztery miesiące" - mówi nam Agnieszka Banaszek z biura podróży First Class. "Coraz mniej liczymy na to, że się doczekamy" - dodaje.

Propozycje załatwienia tej sprawy przez Centralwings są kuriozalne: "Przedwczoraj naszemu klientowi w zaproponowali zastępczy lot w to samo miejsce, ale z trzydniowym opóźnieniem" - denerwuje się Monika, sprzedawca biletów w First Class.

Furmańska ocenia, że linie co najmniej dwa razy złamały prawo i że jego naruszeniem było już samo poinformowanie pasażerów SMS-em. "Zgodnie z prawem linia powinna wypłacić zwrot pieniędzy w ciągu siedmiu dni od zawiadomienia klienta o odwołanym locie" - mówi.

Centralwings sygnalizował problemy finansowe już od wielu miesięcy. W tym roku z ich powodu anulował kilka lotów w marcu, tuż przed świętami Wielkanocy. Najbardziej poszkodowani byli Polacy z Wielkiej Brytanii, którzy przez kilka dni nie wiedzieli, czy będą mieli szanse przyjechać do domów.

Wówczas przejęły ich samoloty innego taniego przewoźnika Wizzair, teraz transport zastępczy ma zapewnić LOT - właściciel plajtujących tanich linii. O kłopotach i grożącym Centralwingsowi bankructwie mówiono przez wiele miesięcy jednak spółka konsekwentnie zapewniała, że sytuacja się poprawia i nic nie wskazuje na dalsze odwoływanie lotów. Ze współpracy z nimi zaczęły się wtedy wycofywać biura podróży. Jak widać, uratowały w ten sposób swoich pasażerów przed niepotrzebny