"W dniu 23 września 2008 r. na Cmentarzu na Służewie, ul. Fosy 17 odbył się pogrzeb dzieci, które urodziły się martwo w naszym Szpitalu lub zmarły zaraz po urodzeniu. Na ogół rodzice, których spotkało to smutne wydarzenie zabierają ciało dziecka ze szpitala. W innych przypadkach pochówkiem zajmuje się Szpital. W uroczystości pożegnania wzięli udział Dyrektor Szpitala i Pielęgniarka Społeczna" - ten komunikat od kilku dni to główna informacja na stronie Szpitala Ginekologiczno-Położniczego im. Świętej Rodziny w Warszawie.

Reklama

Reklama dźwignią handlu

"Ja rozumiem, że to może być ważny komunikat dla wielu osób, ale proszę zrozumieć, jak się poczułam, kiedy zobaczyłam tę informację. Szukałam miejsca, w którym mogę bezpiecznie urodzić dziecko, a przeczytałam coś takiego. Od razu zaczęłam myśleć, że podczas mojego porodu coś pójdzie nie tak" - mówi nasza Czytelniczka.

Obok komunikatu o pogrzebie czytamy. "Wszystkim Pacjentkom, przebywającym w naszym szpitalu oferujemy opiekę medyczną na wysokim poziomie. Mamy doświadczony, życzliwy personel, który zapewnia poczucie bezpieczeństwa i komfortu."

Dlaczego państwowe szpitale dzielą matki?

Reklama

"Tego szpitala na pewno nie wybiorę. Czasami liczy się pierwsze wrażenie. W tym wypadku było ono tragiczne" - dodaje kobieta. "Poza tym, jestem wkurzona. Nie rozumiem dlaczego publiczne szpitale w Warszawie nastawione są przede wszystkim na wyłapywanie bogatych matek, które mogą zapłacić za położną, pojedynczą salę i znieczulenie. A jak nie masz pieniędzy, to odsyłają cię od porodówki do porodówki. Chyba coś tu jest nie tak. Publiczne placówki powinny zapewnić wszystkim taki sam, możliwie jak najwyższy standard urodzin. A jak ktoś ma pieniądze i chce czegoś lepszego, to powinien rodzić w prywatnym szpitalu. To co się teraz dzieje w publicznych szpitalach to dzielenie matek na biedne i bogate."

>>>Nie musisz rodzić w bólach - przeczytaj w DZIENNIKU o tym, jak powinien wygladać poród

Sekretariat szpitala nie odbiera telefonów. Administracja placówki nie pracuje w weekendy.