Krzysztof, 27 lat, pracował 3 lata w dużym koncernie teleinformatycznym w Warszawie

Kiedy rozpocząłem karierę w korporacji, skończyło się moje życie osobiste. Spędzałem w biurze cały dzień - od 8 rano co najmniej do 21. Zdarzało się również, że późnym wieczorem dzwonił przełożony i wzywał mnie z powrotem do firmy. Musiałem być dyspozycyjny 24 godziny na dobę, komórki nie wyłączałem nigdy. Przez wszystkie lata w korporacji ani razu nie wziąłem urlopu. Ale nie narzekałem, bo czułem się odpowiedzialny za pięcioosobowy zespół, którym kierowałem. Lubiłem moją pracę i dostawałem za nią niezłe pieniądze. Poza tym łączyła mnie silna więź z osobami z mojego teamu. Bliskość w korporacji jest jednak specyficzna, gdyż nikt nikomu do końca nie ufa.

Reklama

Królowała plotka. Kto, z kim, gdzie, za ile - to tematy przerabiane przy porannej kawie. Te opowieści o romansach nieraz powodowały jednak napięcia czy nawet konflikty, więc o wiele bezpieczniejsza była postawa tych kolegów, którzy zamiast szukać wrażeń w firmie, po prostu udawali się po pracy czy szkoleniu do domów publicznych. Na przygodny seks czy korzystanie z usług prostytutek jest w tym środowisku ciche przyzwolenie. Nikogo to nie gorszy i nikt się z tym nie kryje. Podobnie jest ze wszelkiego rodzaju używkami. W firmie nikt nie zwracał uwagi na to, w jakim stanie jest pracownik. Liczyło się tylko to, żeby był na czas i wywiązywał się ze swoich obowiązków. Częste były wspólne wyjścia na libacje, które kończyły się nad ranem, i przyjeżdżanie do pracy na gigantycznym kacu. Z czasem, kiedy frustracje związane z korporacyjnym życiem wzrosły, zaczęły się eksperymenty z lekami i narkotykami. Marihuana, amfetamina, ecstasy, kokaina. Przed pracą, w jej trakcie i po wyjściu z biura. Jestem przekonany, że kierownictwo doskonale o tym wiedziało. Mnie samemu zdarzyło się rozmawiać z szefem po zażyciu amfetaminy i trudno uwierzyć, że się nie zorientował.

Wszystkim puszczały hamulce podczas wyjazdów integracyjnych. Po przemówieniu szefa, w którym mieszał z błotem podwładnych, następowała część mniej oficjalna. Spotkanie w klubie, open bar i tzw. głęboka integracja załogi, czyli upijanie się do nieprzytomności połączone ze wspólnym wciąganiem kokainy i uprawianiem seksu z kim popadnie. To może się wydawać zupełną degrengoladą, ale zrozumie to tylko ten, kto choć na chwilę zostanie trybikiem w wielkiej fabryce pieniędzy.

Reklama

Małgorzata, 33 lata, pracowała 3 lata w lokalnej redakcji dużego koncernu prasowego

Kiedy dostałam tę pracę, byłam przekonana, że złapałam Pana Boga za nogi. I tak było, bo od początku byłam rozpieszczana przez firmę: karnet na basen, wyjazdy na atrakcyjne szkolenia. Ale ten czas pamiętam przede wszystkim jako straszną harówkę. Każdy chciał dać z siebie wszystko, każdy pragnął błyszczeć, dostawać pochwały od szefa i zgarniać premie za teksty.

To oznaczało pracę po kilkanaście godzin dziennie, przez 6 dni w tygodniu. Takie tempo dawało się wytrzymać tylko przy pomocy dopalaczy. W automacie z napojami zawsze najszybciej schodziły redbule. Potem furorę zrobił energetyczny napój w musujących pastylkach. Był tańszy od dopalacza z automatu, bo kosztował 5 zł za 20 tabletek. Kto nie był w stanie pić tego świństwa o jaskraworóżowym kolorze, pił kawę. Koleżanka z sąsiedniego biurka półtora litra dziennie. To wszystko zapijało się musowanym magnezem, bo bez tego podobno zawał serca murowany.

Reklama

Z tego okresu najlepiej zapamiętałam wyjazd integracyjny, a właściwie firmową wigilię w wynajętym dworku nad jeziorem. Już w autokarze koledzy wydobyli z plecaków prowiant: wyborową i colę. Kiedy dotarliśmy na miejsce, niektórzy musieli od razu położyć się do łóżek, by dojść do siebie przed kolacją. Szef złożył życzenia i zaczęło się świętowanie, a właściwie wielka balanga. Na parkiecie prym wiodła zgrabna stażystka z sekretariatu. Do pierwszego tańca wyrwała samego szefa i już go nie puściła. Potem poszli razem do jego pokoju.

Mną zajął się mój bezpośredni przełożony, który właśnie wrócił z podróży poślubnej. Zaczął od prawienia komplementów, a potem bez ogródek wyartykułował, co chce zrobić ze mną w jego pokoju. Kiedy go spławiłam, zajął się inną podwładną. Po północy większość była już spita do nieprzytomności, a jeden kolega zasnął z opuszczonymi spodniami na korytarzu przed swoim pokojem, prezentując czerwone slipy w myszki Miki.

Rano półprzytomni wsiedliśmy do autokaru. Zastanawiałam się, co teraz będzie. I tu niespodzianka - w pracy wszystko było jak dawniej. Szef na powitanie rzucał stażystce chłodne dzień dobry, przełożony zdawał się nie pamiętać o perwersyjnych propozycjach, jakie mi składał, nikt nie pytał kolegi, czy znów założył majtki z myszką Miki. Wróciliśmy do hektolitrów kawy, drobnych romansów i intryg. Większość z niecierpliwością czekała na kolejny wyjazd integracyjny.

Filip ma 29 lat. Od roku pracuje w dużej i prestiżowej agencji reklamowej.

Jedno jest pewne: gdy zacząłem pracę w agencji, moje życie uległo całkowitej zmianie. Przede wszystkim musiałem przenieść się na zaoczne studia. Więc teraz w tygodniu pracuję od rana do wieczora, w weekendy studiuję. Pojęcie czasu wolnego musiałem wykreślić ze swojego słownika. Życie towarzyskie właściwie zamarło, poza tym straciłem kontakt z częścią znajomych. Nawet nie dlatego, że nie mam już dla nich czasu. Ja po prostu żyję zupełnie inaczej, na innym poziomie. W pewnym momencie po prostu się rozminęliśmy, bo ja idę naprzód, a oni stoją w miejscu.

W szybki rozwój kariery wpisane są pewne koszta, jestem tego w pełni świadomy. Moja praca jest bardzo stresująca, więc pewnie prędzej czy później odbije się to na moim zdrowiu. Odżywiam się głównie fast foodami, dlatego ciągle walczę z nadwagą. Od kiedy zacząłem pracę, zdecydowanie więcej palę, piję też sporo kawy. Ale na razie nie jest ze mną najgorzej, jestem jedynie trochę nadpobudliwy i rozdrażniony. Bywam też przemęczony, więc czasem zwykłe obowiązki domowe, takie jak wyrzucenie śmieci, są dla mnie mission imposible.

Na pewno trudno mi będzie zbudować stały związek, bo skoro większość czasu poświęcam firmie, to w grę wchodzą jedynie znajomości bez zobowiązań. Najczęściej są to zresztą przygody z osobami z agencji, bo one są w takiej samej sytuacji. Zależy mi na tym, by móc żyć na odpowiednim poziomie. Dobry samochód, markowe ciuchy, gadżety, a w przyszłości własne mieszkanie lub dom. To mój priorytet. To wszystko zrekompensuje mi obecne poświęcenia i niedogodności.