Informacje o wykroczeniach Kurskiego trafiły już do marszałka Sejmu. Policja nie wyklucza, że przekroczył dozwoloną szybkość, ale nie ma na to dowodów - nikt nie załapał go na radar. W piśmie do marszałka znalazła się tylko sugestia, że czy tak było, można sprawdzić na podstawie czasu przejazdu posła - dowiedział się DZIENNIK.

Reklama

>>>"Kurski ma szczęście, że żyje. Mogła go zastrzelić policja"

Z informacji DZIENNIKA wynika jednak, że ta notatka policji to nie wszystko. Funkcjonariusze ponoć analizują, czy Kurski nie spowodował "wielkiego zagrożenia w bezpieczeństwie ruchu drogowego". Jeśli tak, jego sprawa trafi do prokuratury. Wówczas konieczny może okazać się wniosek o uchylenie immunitetu. Prawo jazdy straciłby na pewno.

Co na to sam zainteresowany? Zapowiada, że sam odda prawo jazdy, jeśli zrobi to Sławomir Nowak, szef gabinetu politycznego premiera. Kurski wypomina incydent dokładnie sprzed roku, kiedy to tą samą trasą, co on - z Gdańska do Warszawy - Nowak wiózł Donalda Tuska na inauguracyjne posiedzenie Sejmu. "Jest bezsporne, że jechali z prędkością 150 kilometrów na godzinę" - uważa poseł PiS.

Reklama

>>>Przeczytaj o rajdzie premiera i jego ministra

Jacek Kurski w środę na trasie z Gdańska do Warszawy "przykleił się" swoim autem do policyjnego konwoju. Włączył awaryjne światła i jechał tuż za radiowozem, w którym - jak się okazało - mundurowi przewozili groźnego przestępcę. Policjanci, obawiając się, że mercedesem jadą kompani bandziora i że będą chcieli go odbić, czym prędzej wezwali posiłki.

Tajemniczego kierowcę zatrzymano dopiero na specjalnie zorganizowanej blokadzie niedaleko Ostródy. Ku zdumieniu policjantów z auta wysiadł Jacek Kurski. Ponieważ jako poseł ma immunitet, drogówka puściła go w dalszą drogę.

Poseł PiS tłumaczył się, że pędzi do stolicy na spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim i że sądził, iż policjanci obstawiają jakiegoś polityka. "Przeszarżowałem. Dobrowolnie poddam się karze, wpłacę pieniądze na fundację ofiar wypadków drogowych" - zapewnił.