Już od lipca ubiegłego roku w prokuraturze czeka na Zientarskiego decyzja o postawieniu zarzutów. Według śledczych to on prowadził samochód. W rozerwanym na dwie części po uderzeniu w betonowy filar sportowym ferrari 360 modena zginął Jarosław Zabiega, dziennikarz motoryzacyjny „Superexpressu”.

Reklama

Zientarski cudem przeżył, ale został bardzo ciężko ranny. W tej chwili śledztwo jest jednak zawieszone właśnie z powodu jego stanu zdrowia. Według biegłych psychiatrów i neurologów, którzy badali go we wrześniu, dziennikarz po urazach głowy stracił pamięć i przesłuchanie było wtedy wykluczone. Zastrzegli jednak, że badania po trzech miesiącach trzeba powtórzyć.

"I to właśnie robimy. Od decyzji biegłych zależy, czy dojdzie do ogłoszenia podejrzanemu zarzutów. A w zależności od jego wyjaśnień podejmiemy dalsze kroki" - mówi DZIENNIKOWI Katarzyna Dobrzańska, szefowa Prokuratury Rejonowej Warszawa-Mokotów.

Zientarski może się przyznać, może też odmówić wyjaśnień lub złożyć własne wnioski dowodowe, np. kontrekspertyzę dotyczącą przebiegu wypadku. Jeśli stanie przed sądem, grozi mu od sześciu miesięcy do ośmiu lat więzienia.

Ojciec Macieja Włodzimierz Zientarski mówi DZIENNIKOWI, że syn cały czas przechodzi rekonwalescencję. Im lepszy jest jednak stan młodego dziennikarza tym bliższy jest dzień wezwania do prokuratury. "Nie będę myślał co będzie. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby był zdrowy. Dla mnie jest moim synem. Chorym. Co będzie dalej? Nie wiem. Nie mam nic do powiedzenia" - mówi nam Włodzimierz Zientarski.

Reklama

Ferrari prowadzone - według świadków - przez Zientarskiego rozbiło się o betonowy filar wiaduktu na warszawskim Ursynowie. Samochód wypadł z drogi podrzucony przez poprzeczny garb - w tym miejscu drogowcy postawili znak ograniczenia prędkości do 50 km/h. Jednak ferrari nie pędziło 300 km/h, jak spekulowała prasa. Z ekspertyzy biegłych wynika, że jechało najwyżej 150 km/h a przed uderzeniem wyhamowało do mniej niż 100 km/h.

O potwornych skutkach wypadku przesądził fakt, że auto zderzyło się z twardym betonem, a nie innym samochodem. Biegli wskazali, że kierował raczej Zientarski, chociaż nie przesądzili tego kategorycznie. Rozbite ferrari warte 400 tys. złotych nie należało do dziennikarza, ale do jego znajomego, finansisty, z którym mieli razem organizować motoryzacyjne wydarzenia dla biznesmenów. Auto kupiono dwa dni przed wypadkiem. Nie miało jeszcze ani ubezpieczenia AC ani nie było przerejestrowane.

Reklama

p

Mózg nie raz nas zaskoczył
Rozmowa z Jerzym Pobochą, psychiatrą sądowym

PAWEŁ SŁUPSKI: Ofiara wypadku, ma ciężkie obrażenia głowy, ale zdrowieje, zaczyna chodzić, rozmawiać. Jednak twierdzi, że przebiegu wypadku nie pamięta. Co pan na to?
JERZY POBOCHA: Wszystko zależy od indywidualnego przypadku, ale dość często się tak zdarza. Ludziom się wydaje, że jak ktoś stanął na nogi, to od razu jest w pełni sił, a jego sprawność jest stuprocentowa. Tymczasem zdarza się, że mózg potrzebuje nawet ponad roku, aby się zregenerować i wrócić na właściwy tor.

Jaka jest szansa na odtworzenie tego, czego nie pamiętamy?
Znam taki przykład ze Szczecina, gdzie bandyci wpadli do pubu, zastrzelili dwóch ludzi, a kolejne dwie osoby z personelu postrzelili w głowę. Jednak udało się je uratować, mało tego, po tak poważnych uszkodzeniach mózgu ranni mogli zeznawać przed sądem pamiętając wszystko, co się wydarzyło na miejscu zbrodni.

Można jakoś pomóc umysłowi wrócić na pełne obroty?
Są pewne sposoby - podawane są specjalne leki, w USA popularna jest hipnoza. Historia pokazywała, że nawet usunięcie dużego fragmentu mózgu nie musi wpłynąć negatywnie na pamięć.