Tak postąpiła 28-letnia Monika z Wielkopolski. Kiedy okazało się, że nie może zajść w ciążę, zrobili z mężem serię badań. Okazało się, że wina leży po stronie mężczyzny i jedyną szaną na posiadanie wspólnego dziecka jest selekcja jego plemników i pomoc lekarza w zapłodnieniu. Monika zaczęła przeglądać internet i tak trafiła na ogłoszenie 34-latka, który napisał, że "pomoże pani mieć dziecko".

"Była bardzo wystraszona. Długo rozmawialiśmy przez telefon, pisaliśmy też na gadu-gadu. Jej mąż to tradycjonalista. Nigdy w życiu nie zgodziłby się na poproszenie o pomoc kogoś obcego. Przesłałem Monice swoje zdjęcia, wszystkie aktualne badania" - mówi mężczyzna. Jest niewysokim brunetem, dokładnie takim, jak mąż Moniki. Mają też identyczną grupę krwi. Kobieta zdecydowała się na jego usługę. "Spotkaliśmy się w motelu pod Poznaniem. Byliśmy ze sobą godzinę. Najpierw rozmawialiśmy, potem uprawialiśmy seks. To naprawdę urocza kobieta. Ona po prostu miała dość włóczenia się po lekarzach. Mężowi powiedziała, że ma tego dnia wizytę w klinice. Ostatnio dostałem od niej sms-a, że spodziewa się dziecka" - mówi zawodowy zapładniacz. Monika jest jego drugą klientką, która zaszła w ciążę. "To nie jest zdradzanie męża" - przekonuje zapładniacz. - "Przecież one tego nie robią dla przyjemności".

Dawcy spermy, którzy oferują kobietom pomoc w zajściu w ciążę, biorą za swoje usługi od tysiąca złotych wzwyż. Reklamują się w internecie. Sami często mają żony i dzieci. Swoje klientki zapładniają poprzez stosunek lub inseminację.



Reklama