"W naszym warsztacie stoi polonez wart około trzech tysięcy. Wstępnie koszt jego remontu oszacowaliśmy na drugie tyle. A i tak auto wróci do naprawy za dwa, trzy tygodnie" - mówi nam oficer stołecznej policji.

Reklama

Zakaz przeprowadzania kosztownych remontów trafił już do wszystkich komend wojewódzkich policji. W praktyce oznacza on, że niedługo niebiesko-białego "poldka", który w milicji i policji służył od około 30 lat, zobaczymy jedynie na filmach. "Pod koniec 2008 roku używaliśmy jeszcze 2,5 tysiąca polonezów. Teraz jest ich już o tysiąc mniej. Liczymy, że do końca czerwca nie będzie już żadnego" - usłyszeliśmy wczoraj w Biurze Logistyki komendy głównej.

Rzeczywiście, obcięcie niemal do zera funduszu na remonty może przynieść policji spore oszczędności. "Koszt remontu silnika w polonezie jest równy jego wartości. Wymiana skrzyni biegów w passacie o przebiegu 300 tysięcy kilometrów to przynajmniej 5 tysięcy złotych" - tłumaczy oficer stołecznej policji. Złomowane lub sprzedawane na przetargach auta mają być zastąpione przez nowe. Głównie będą to auta koreańskiej marki KIA z fabryki na Słowacji. I to nie niebiesko-białe, ale pomalowane w nowe policyjne barwy, czyli srebrne z niebieskimi elementami.

Jednak nasi rozmówcy obawiają się, że nowe auta auta ze Słowacji nie dojadą. "A to dlatego, że oszczędności w związku z kryzysem szuka też minister spraw wewnętrznych Grzegorz Schetyna. Z tego powodu nie wiemy nawet, na zakup ilu radiowozów będzie nas stać. Obawiam się, że my będziemy złomować dość sprawne <poldki>, a nowych aut nie dostaniemy" - ostrzega jeden z wysokich rangą oficerów policji.

Reklama

Policyjna akcja z polonezem w tle

Radiowóz do spania

p

Reklama

Robert Zieliński: Długo jeździł pan polonezem?

*Dariusz W.: Od około 2000 r. Czyli zacząłem jeździć nim w czasach, gdy byle bandyta prowadził BMW.

Czyli nie budził pana sympatii?

Musieliśmy je polubić, choć często pijani kierowcy po pościgu musieli nam pomagać go odpalić. Bo choć polonez osiągał nawet prędkość 160 km/h, to po takiej jeździe dało się go uruchomić jedynie na popych. Zupełnie inną sprawą było, że każdy bandyta, widząc bordowego lub zielonego poloneza na cywilnych numerach, podejrzewał, że to my. Nie wolno było zostawiać auta bez funkcjonariusza, bo miał natychmiast przebijane opony.

*Dariusz W., sierżant pracujący od 11 lat w warszawskiej policji