Wczorajsza rozprawa przebiegała początkowo według ustalonego schematu: kpt. Olgierd C. znany jako "Olo" przekonywał, że ostrzał moździerzowy Nangar Khel był samowolką jego podwładnych, czyli pozostałej szóstki oskarżonych z 18. batalionu desantowo-szturmowego z Bielska-Białej.

Reklama

Spokój prysł, gdy po około godzinie oficer oznajmił, że chce dołączyć nowe dokumenty.

Wyciągnął z teczki plik papierów. I to nie byle jakich. Były to podpisane przez jednego z oskarżonych, porucznika Łukasza Bywalca, pisma świadczące o zapoznaniu się przez niego z obowiązującymi w Afganistanie zasadami użycia siły oraz ochrony ludności cywilnej. Jeśli są prawdziwe, można zakładać, że Bywalec ostrzeliwując wieś, doskonale zdawał sobie sprawę, że nie miał prawa tego zrobić.

Ujawnienie dokumentów wywołało burzę. "Jakim prawem on ma te dokumenty? To jest własność wojska!" - protestowali adwokaci pozostałych żołnierzy.

Kapitan, który już wcześniej wyłamał się ze wspólnego frontu oskarżonych i próbuje obarczyć winą za śmierć cywilów pozostałą szóstkę, był spokojny.

Reklama

"To moje prywatne pisma. Jako dowódca zespołu bojowego miałem prawo je mieć" - odpierał zarzuty. Olgierd C. wyjaśnił, że znajdowały się one w jego kancelarii, tymczasem wojskowa prokuratura zrewidowała tylko jego mieszkanie. Tu zaczęły się kolejne pytania. "Dziwne, że kancelarii nie przeszukano. Ten dokument powinien być znaleziony wcześniej" - powiedział nam obrońca Bywalca Jacek Kondracki.

Na reakcję śledczych nie trzeba było długo czekać. Prokurator po zakończeniu rozprawy zapowiedział wyjaśnienie sprawy, bo Olgierd C. jako jeden z podejrzanych o udział w masakrze cywilów nie miał prawa posiadać wojskowych dokumentów. Teraz grozi mu za to do dwóch lat więzienia.

Reklama

Na tym nie koniec. Kpt. Olgierd C., który wysłał swoich żołnierzy pod Nangar Khel, długo rozwodził się nad rzekomą winą swoich podwładnych. Sytuację ułatwiało mu to, że po rozkazie, który został wydany ustnie, nie pozostał żaden ślad. "Gdybym ja był na miejscu Bywalca, zażądałbym go na piśmie lub sporządził pisemne potwierdzenie jego otrzymania" - atakował "Olo". Jego zdaniem brak potwierdzenia oraz żądania rozkazu na piśmie świadczy o tym, że polecenia ostrzału Nangar Khel po prostu nie było.

Z kolei podwładni oficera - kiedy przyjdzie pora na złożenie przez nich wyjaśnień - prawdopodobnie będą dowodzić, że dostali od kapitana taki rozkaz. Mówili już o tym w śledztwie, zgodnie obciążając dowódcę. Olgierd C. w wulgarnym stylu miał im kazać "przep...ć wioski".

Bezbronna wioska została ostrzelana 16 sierpnia 2007 roku. Tamtego dnia w prowincji Paktika niedaleko polskiej bazy Wazi-Kwa w Afganistanie dwa pojazdy z polsko-amerykańskiego konwoju wpadły na rozstawione przez talibów miny. Dowódca konwoju poprosił o pomoc i zabranie uszkodzonych pojazdów. Przybyli na pomoc żołnierze ostrzelali z granatów wioskę, której mieszkańcy szykowali się do wesela. Zginął pan młody, kilka kobiet i dziecko. Sześć osób zmarło na miejscu, dwie w szpitalu. Żołnierze przerwali ogień dopiero po interwencji jednego z oficerów z konwoju.

p

PAWEŁ SŁUPSKI: Kolejny dzień procesu i wielka niespodzianka ze strony byłego dowódcy Olgierda C. Okazało się, że posiada bardzo ważne dokumenty o których istnieniu nie wiedziała prokuratura
*RAFAŁ CIASTOŃ: To naprawdę zadziwiające, że miał takie papiery w swojej teczce. Bez wątpienia powinien je złożyć w kancelarii tajnej swojej jednostki.

Czy ich ujawnienie może zmienić bieg sprawy?
Z pewnością wpłynie to na kierunek procesu, ale na razie jest za wcześnie, aby cokolwiek przewidywać. Ciekawe za to jest to, że wyraźnie widać oddzielenie się dowódcy od swoich byłych podwładnych. Wygląda na to, że przestaje być ważne czy ostrzelali oni wioskę celowo czy przez pomyłkę. Ważniejsze dla oskarżonych staje się teraz wybronienie się z jakiegokolwiek zarzutu.

Każdy zaczyna dbać o własną skórę, bez skrupułów?
Tak to widzę. W sumie im się nie dziwię. To w sumie przecież młodzi ludzie, przed którymi stoi wizja 25 lat za kratami. Każdy na ich miejscu by się bronił. Pozostaje tylko kwestia klasy tej obrony.

*Rafał Ciastoń jest ekspertem Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego, znawcą prawa międzynarodowego i konfliktów zbrojnych