Do Mumtaza Bangasha dotarli dziennikarze "Superwizjera" TVN. Skontaktowali się z nim, bo to on trzy miesiące temu za zgodą talibów nagrał apel Piotra Stańczaka do władz, by te spełniły prośby porywaczy. Pakistańczyk musiał być w stałym kontakcie z terrorystami, bo zna kulisy targów między nimi, a pakistańskim rządem. Mało tego, wie co przeżywał polski inżynier w krytycznych godzinach przed upływem terminu ultimatum.

"Kiedy przenoszono go do nowego miejsca nigdy nie zasłaniali mu oczu, ani nie skuwali go kajdankami by nie wzbudzać podejrzeń u ludzi mieszkających w tym rejonie" - cytuje Pakistańczyka TVN24. Zdaniem Bangasha, porwany nigdy nie chciał do nikogo dzwonić, mimo że miał możliwość zadzwonienia do rodziny. Z talibami próbował rozmawiać po angielsku. Nie zawsze się to udawało, więc nauczył się kilku słów po pasztuńsku.

Tuż przed upływem ultimatum
"Talibowie zostali poinformowani, że odzyskją swoich ludzi przed upływem północy w piątek. Po tym talibowie ogolili Piotrowi brodę I oddali mu jego własne spodnie i koszule, by je ubrał, ponieważ oczekiwali, że zostanie on przekazany rządowi w zamian za ich ludzi" - powiedział Mumtaz Bangash.

"Jednakże w piątek rano rozmowy zerwano. Był całkiem zdrowy, ale wyglądał słabo. Na jego twarzy malowało się zdenerwowanie I zmartwienie" - dodał Mumtaz Bangash.

Zdaniem Pakistańczyka, talibowie starali się dobrze traktować Polaka. Bangash mówi, że Polak karmiony był tym samym jedzeniem, które jedzą talibowie, a czasem nawet jadał lepiej niż oni. Starszyzna plemienna, która miała negocjować uwolnienie do końca liczyła, że odda zakładanika w zamian za talibów więzionych przez pakistańskie władze.














Reklama