Pierwsze Państwowe Gospodarstwa Rolne ruszyły 12 lutego 1949 roku, czyli ledwie kilka tygodni po wejściu w życie ustawy tworzącej je. Ale władze do ich powstania szykowały się znacznie dłużej. Pod wpływem nacisków ze strony Stalina, który domagał się jak najszybszego "usunięcia z widoku całej klasy ziemian”, już w 1944 roku rozpoczęto reformę rolną, która miała doprowadzić do zlikwidowania własności ziemskiej.

Reklama

Tylko w pierwszym roku zlikwidowano ponad 1700 majątków, parcelując 200 tysięcy ha ziemi. Ich właściciele byli brutalnie wyrzucani ze swojej własności, a w wielu wypadkach także aresztowani i wywiezieni w głąb ZSRR. W czasie całej reformy, czyli do roku 1948, przejęto 9707 nieruchomości o łącznej powierzchni blisko 3,5 mln hektarów.

Właśnie z tej ziemi oraz z ziem na terenach poniemieckich utworzono początkowo trzy różne rodzaje gospodarstw: Państwowe Nieruchomości Rolne, Zakłady Hodowli Roślin i Państwową Hodowlę Koni. 1 stycznia 1949 r. na mocy ustawy sejmowej zostały one połączone w jednolite Państwowe Gospodarstwa Rolne.

Najwięcej pegeerów było właśnie w Polsce Zachodniej. W niektórych województwach, takich jak szczecińskie, koszalińskie, słupskie, gdańskie i elbląskie, należąca do nich ziemia zajmowała ponad 50 procent powierzchni wszystkich znajdujących się tam użytków rolnych. Na pozostałych obszarach Polski pegeerów było znacznie mniej, mimo to zajmowany przez nie odsetek gruntów stopniowo się zwiększał od niecałych 10 procent w 1950 r. do blisko 20 procent w 1989 roku. Wtedy do pegeerów należało około 4,5 mln hektarów gruntu i pracowało w nich blisko pół miliona ludzi. Wraz z rodzinami stanowili wielką milionową rzeszę członków PGR.

Reklama

Tworzeniu się Państwowych Gospodarstw Rolnych towarzyszyły bardzo dramatyczne okoliczności. W pierwszej połowie lat 50. do pracy w pegeerach kierowano przymusowo na "rehabilitację przez pracę" tak zwany margines społeczny: prostytutki, chuliganów, włóczęgów. Dodatkowo zasiedlano je także ludnością przesiedloną z kresów. Dlatego w pegeerach ukształtował się specyficzny typ społeczności. Nie była przywiązana ani do miejsca pracy, ani zamieszkania. Miała własną, odrębną w dużej mierze od reszty społeczeństwa, kulturę, obyczajowość, sposób i styl życia.

Bardzo szybko okazało się, że te gospodarstwa były nieefektywne ekonomicznie. Zużycie pasz, nawozów, sprzętu i innych materiałów było w nich dwu-, lub nawet trzykrotnie wyższe niż w gospodarstwach indywidualnych, a produkcja z jednego hektara znacznie niższa. Mimo to pegeery były hołubione przez władzę. I tak naprawdę zawdzięczały swe istnienie głównie dotacjom z budżetu państwa i funduszu ubezpieczeń. Do roku 1988 pochłaniały one ponad 50 procent środków przeznaczanych na inwestycje w rolnictwie.

Kiedy wraz z końcem komunizmu odebrano im te dotacje, zaczęły się ich masowe bankructwa. Ostateczny koniec przyszedł w 1991 r. kiedy sejm uchwalił ustawę likwidującą pegeery. W ciągu dwóch następnych lat ziemia i inne środki będące ich własnością zostały przekazane Agencji Rolnej Skarbu Państwa, która sprzedała je firmom prywatnym.

Reklama

Upadek PGR-ów pociągnął za sobą całą gamę problemów w regionach, w których były one jedynymi pracodawcami. Po restrukturyzacji nowi właściciele ograniczali znacznie zatrudnienie, odłączali mieszkańcom prąd, wodę, a ci przyzwyczajeni, że PGR wszystko organizuje, nie umieli sobie poradzić w nowej rzeczywistości. Do dziś na terenach popegeerowskich poziom bezrobocia i wykluczenia społecznego jest najwyższy w Polsce.

SYLWIA CZUBKOWSKA: Dziś powiedzielibyśmy, że to był niezły obciach być pracownikiem PGR-u w czasach PRL?
EWELINA SZPAK*: Rzeczywiście nie mieli oni lekko. Z jednej strony w propagandzie władz pegeery były traktowane jako awangarda komunizmu. Z drugiej pracowników Państwowych Gospodarstw Rolnych wyśmiewał cały naród, że są tacy niewykształceni, prości. Dzieci z PGR-ów jak tylko się dało wyjeżdżały do miast i nie chciały przyznawać się do swoich korzeni. Ale mimo wszystko nie było tym pracownikom wcale tak źle. To była spokojna praca, w normowanych godzinach, dostawali mieszkanie praktycznie za darmo, mieli urlopy, premie, 13-stki i dodatkowo jeszcze deputaty czyli świadczenia w naturze. I to właśnie te pół litra mleka, czy ziemniaki, które dostawali za darmo dawni pracownicy pegeerów wspominają z największą nostalgią. Większą darzą może tylko spotkania z sekretarzami partii, czy organizowane specjalnie dla nich występy artystyczne.

Czyli w rzeczywistości to była całkiem niezła praca?
W odczuciu samych pracowników i w warunkach PRL, tak. Ale wiele zależało od tego w którym momencie pracowało się w PGRach. W latach 50. było ciężko, wiele osób było tam kierowanych do pracy przymusowej. Inni byli przesiedlani z kresów i nie bardzo rozumieli dlaczego ich praca ma wyglądać tak, a nie inaczej. Sczególnie, że w zarządach gospodarstw więcej było urzędników niż specjalistów i zarządzali według różnych centralnych pomysłów często oderwanych od życia. Wtedy też PGRy miały najgorszą opinię na zewnątrz. Nawet w "Trybunie Ludu" pisano o pijaństwie, patologiach, złodziejstwie jakie w nich panowały. Zmieniło się to w latach 70. W propagandzie gierkowskiej PGRy były niezwykle ważnym elementem, bo były idealne do ulubionej w tym momencie gigantomani. Były coraz większe, miały coraz więcej pracowników i oficjalnie coraz więcej produkowały. Więc i mówiło się o nich częściej i lepiej.

W PGR-ach wychowało się kilka milonów Polaków. Jak po latach wspominają te czasy?
Dominuje pretensja do władz za to jak ich potraktowano na początku lat 90. Zapomniano o nich, nie dostali wysokich odpraw, nie zadbano o ich przyszłość. Bardzo często porównują się do górników. Przez tyle lat wmawiano im, że są równie ważni jak oni. Jednak po zlikwidowaniu gospodarstw nikt się nimi nie przejmował.

*Ewelina Szpak, historyk, autorka książki "Między osiedlem a zagrodą. Życie codzienne mieszkańców PGR-ów".