Rodzinna tajemnica

Rok 1947 - wiosna. Kolumna pojazdów wypełnionych żołnierzami wolno posuwała się bieszczadzkimi serpentynami, nie napotykając praktycznie nikogo na swej drodze. W wysłużonym willysie na tylnym siedzeniu młody porucznik wpatrzony w niebo zdaje się drzemać. Cisza.

Reklama

Intensywny szum silników samochodów przerywa nagle jak grom z jasnego nieba huk wybuchu. Kolumna rozprasza się. Krzyki i jęki rannych żołnierzy przeplatają się z hukiem wystrzałów. Kilkunastominutowa wymiana ognia nagle urywa się. Sanitariusze uwijają się wśród leżących i zakleszczonych we wrakach aut, wypatrując jeszcze żywych. Jeden z nich odwraca na plecy żołnierza leżącego obok willysa. Panie poruczniku! O Boże!

Dwa dni później wieczór. Małe miasteczko pod Rzeszowem. Ktoś puka do drzwi. Nieoczekiwany przybysz o tak późnej porze może przynosić tylko złe wieści. Matka już wie. Ojciec i brat Michał nie wierzą. Jak to powiedzieć żonie Staszka, Krysi i dzieciakom?

Reklama

Żal. Żałoba i smutek. ”Jak Krysia poradzi sobie bez męża? A może...? Może ty zastąpiłbyś dzieciom ojca, Michałku? Jesteś bratem Staszka. Tak trzeba. Tak będzie lepiej dla niej i dzieci”.

Ale Irena? Staszek zna ją od dwóch lat. Jest jego pierwszą, jedyną i największą miłością. Na jesieni planowali wziąć ślub... Rodzina podjęła jednak decyzję za niego. ”Wybacz Irenko - muszę się z Krysią ożenić dla tych dzieciaków”.

Irena bardzo to przeżyła. Została sama z młodszym bratem. Rok później ślub z Jankiem, a w kolejnym syn Mirosław. Ale dwa razy w roku przez blisko 40 lat dostawała przepiękne kartki ze stemplem z Rzeszowa. Z życzeniami na urodziny i w dniu imienin: ”Dla kochanej na zawsze Irenki”.

Reklama

Rok 1982 to nieuleczalna choroba Ireny i wnuk, który zgodnie z jej życzeniem ma na drugie imię Michał. Zapytałem wtedy w szpitalu mamę, czy mam zawiadomić tajemniczego pana Michała, że jest bardzo chora, dała mi znak, abym nie ważył się.

Kiedy jedenaście lat później odszedł mój ojciec, przypadł mi obowiązek uporządkowania domowego archiwum. Wśród wielu listów leżały cztery, których mama nie zdążyła przeczytać. Z Rzeszowa. Stanowią namacalny dowód miłości, która przetrwała blisko 40 lat.

Kilka lat temu pojawił się u mnie pacjent. Po długiej rozmowie zaczął mi się nagle uważnie przyglądać. Okazało się, że na biurku najważniejszego urzędnika w Rzeszowie, pana profesora Michała X. stało zawsze zdjęcie podobnej do mnie młodej dziewczyny. Kiedy mój rozmówca, który w owym czasie był dyrektorem gabinetu profesora, zapytał, czy jestem może krewnym tej kobiety, wymigałem się od odpowiedzi. Ale zrozumiałem, na czyją fotografię patrzył codziennie pan profesor.