Podczas spotkania w Jałcie postanowiono między innymi, że działający w Polsce Rząd Tymczasowy zostanie zrekonstruowany - stanie się organem demokratycznym, który zobowiązuje się do przeprowadzenia wolnych, nieskrępowanych wyborów na zasadzie powszechnego głosowania. Dla przywódców Polskiego Państwa Podziemnego wydawało się oczywiste, że oni również będą partnerami w tworzeniu nowej polskiej władzy. Informację o tym, że dowództwo Armii Czerwonej pragnie niedługo podjąć rozmowy, przekazano generałowi Okulickiemu w połowie lutego 1945 roku. Wkrótce propozycję spotkania z przedstawicielem 1. Frontu Białoruskiego otrzymał również Jan Stanisław Jankowski, Delegat Rządu RP na Kraj.

Reklama

Nie wiemy, jakie argumenty ostatecznie przeważyły, że zaproszenie do rozmów zostało przyjęte. Do pierwszego spotkania Jankowskiego z pułkownikiem Pimienowem, który zapewniał, że rozmowy umożliwią stronnictwom i Radzie Jedności Narodowej (RJN) podjęcie jawnej działalności oraz bezpośrednie porozumienie z rządem, doszło 17 marca.

Kolejne spotkanie delegata rządu odbyło się 21 marca. Pułkownik Pimienow zaproponował wówczas Jankowskiemu zorganizowanie spotkania w szerszym gronie, na którym miano przedyskutować na przykład stanowisko wobec postanowień jałtańskich czy kwestię zachowania spokoju na zapleczu frontu. Jankowski przyjął propozycję. Ustalono, że ze strony sowieckiej obecni będą generał Iwanow i pułkownik Pimienow.

Zaproszenie do więzienia

W składzie delegacji znalazło się niemal całe kierownictwo Polskiego Państwa Podziemnego: Delegat Rządu RP na Kraj wicepremier Jan Stanisław Jankowski, członkowie Krajowej Rady Ministrów Adam Bień, Stanisław Jasiukowicz i Antoni Pajdak, przewodniczący Rady Jedności Narodowej Kazimierz Pużak i jego zastępca Aleksander Zwierzyński, członkowie Rady Jedności Narodowej: Józef Chaciński, Kazimierz Bagiński, Eugeniusz Czarnowski, Kazimierz Kobylański, Stanisław Michałowski, Stanisław Mierzwa, Zbigniew Stypułkowski, Franciszek Urbański, a także dowódca rozwiązanej Armii Krajowej generał Okulicki i pełniący funkcję tłumacza Józef Stemler-Dąbski.

Reklama

Obrady miały się odbyć 28 marca. Jednak dzień wcześniej zorganizowano spotkanie w mniejszym gronie. Do Pruszkowa na rozmowy z generałem Iwanowem udali się Jankowski, Okulicki, Pużak i Stemler-Dąbski. Po ich powrocie z Pruszkowa miało się odbyć wspólne posiedzenie Krajowej Rady Ministrów i Rady Jedności Narodowej. Po obiedzie wszyscy udali się na odpoczynek, by nazajutrz kontynuować rozmowy. Gościom zapowiedziano, że rano polecą do Londynu na spotkanie z marszałkiem Żukowem. Tak się jednak nie stało - samolot z Polakami skierował się do Moskwy, wywieziono ich do więzienia NKWD na Łubiance. Mimo że z obrad wstępnych nikt nie powrócił, 28 marca 1945 roku reszta delegatów stawiła się na umówione rozmowy. Scenariusz z grubsza się powtórzył: z Pruszkowa przewieziono ich do podwarszawskich Włoch, gdzie przenocowali. Następnego dnia oświadczono im, że w Poznaniu czeka na nich marszałek Żukow. Samolot, do którego wsiedli, poleciał oczywiście nie na zachód, lecz na wschód. Z racji złej pogody wylądował w szczerym polu dość daleko od Moskwy, o mało się nie rozbijając. Porwanych przewieziono pociągiem prosto na Łubiankę.

Na arenie międzynarodowej

Reklama

Dobrowolne niemal oddanie się w ręce sowieckie przywódców Polskiego Państwa Podziemnego zastanawia i budzi zdumienie. Polacy stawili się na rozmowy, mając przecież w pamięci los oficerów polskich w Katyniu, Armię Czerwoną stojącą bezczynnie nad Wisłą, gdy płonęła Warszawa, znając losy ujawniających się w trakcie operacji "Burza" oddziałów AK-owskich. Zdając sobie sprawę z ryzyka, jakie niesie ze sobą ta decyzja, propozycja rozmów została przyjęta, choć gwarancją bezpieczeństwa było jedynie "słowo honoru" sowieckiego oficera.

Zbigniew Stypułkowski ze Stronnictwa Narodowego w swoich wspomnieniach zapisał: "Bez względu na to, co się kryje za propozycją sowiecką, odrzucenie jej w tych warunkach pozwoli dalej głosić Rosji, że chciała szczerze porozumieć się z Polską […]. Wszystko to kazało szukać jakiejś drogi wyjścia z sytuacji - choćby najtrudniejszej, drogi najbardziej nieprawdopodobnej, aby ulżyć doli narodu." Po aresztowaniu 16 przywódców podziemia tymczasowe kierownictwo Delegatury Rządu RP na Kraj objął Stefan Korboński, dyrektor Departamentu Spraw Wewnętrznych. Wobec braku informacji o losach polskiej delegacji zaalarmował Londyn. Emigracyjne władze szybko podjęły akcję dyplomatyczną - rozmawiano z rządem angielskim i amerykańskim, niestety bezskutecznie. Nie udało się uzyskać żadnych informacji o losie Polaków. Aresztowanie ich Sowieci utrzymywali w tajemnicy aż do 3 maja 1945 roku, kiedy to Wiaczesław Mołotow, minister spraw zagranicznych, w San Francisco publicznie potwierdził ten fakt. Dzień później amerykański sekretarz stanu Edward Stettinius i ambasador William Averell Harriman w rozmowie z Mołotowem dowiedzieli się, że zatrzymani przez Sowietów Polacy są oskarżeni o działalność przeciwko Armii Czerwonej i wkrótce staną przed sądem. W Moskwie 25 maja zjawił się Harry Lloyd Hopkins, wysłannik prezydenta USA Trumana. W trakcie rozmów ze Stalinem zapytał o aresztowanych. Wódz ZSRR poinformował go, że będą sądzeni, ale wyroki nie będą surowe. Po tej rozmowie w depeszy do Trumana Hopkins napisał, że nie ma potrzeby uzależniania rozmów na temat nowego rządu polskiego od sprawy szesnastu.

p



Proces na pokaz

Mikołajczyk dał się przekonać Churchillowi i odleciał do Moskwy 16 czerwca. Miał rozpocząć trudne negocjacje ze stroną radziecką, domagając się uwolnienia Polaków. Dwa dni wcześniej został podpisany protokół zakończenia śledztwa w sprawie 16 przywódców Polski Podziemnej i sporządzony akt oskarżenia.

Przed najwyższym sądem wojskowym w Moskwie 18 czerwca rozpoczął się proces szesnastu, a tak naprawdę piętnastu, bowiem Pajdak był sądzony później. Ambasady USA i Wielkiej Brytanii miały wolny wstęp na salę sądową, jednak nikt z urzędników tych państw się nie stawił. Proces przywódców Polskiego Państwa Podziemnego odbywał się równolegle z konsultacjami w sprawie utworzenia Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Nie ulega wątpliwości, że był brutalną formą nacisku, która miała pomóc w przeforsowaniu stalinowskiej idei powojennej Polski. Jednocześnie proces miał skompromitować w oczach opinii międzynarodowej zarówno kierownictwo Polski Podziemnej, jak i Polaków sprzeciwiających się narzuceniu sowieckiej dominacji.

Sowiecki akt oskarżenia zarzucał polskim przywódcom udział w nielegalnej AK, nielegalnej Radzie Ministrów oraz nielegalnej Radzie Jedności Narodowej, a także to, że na odebranych Polsce przez armię radziecką obszarach byli organizatorami polskiego oporu, że utworzyli wojskowo-polityczną organizację NIE w celu kontynuowania walki o polską niepodległość, że na tyłach armii sowieckiej prowadzili szkodliwą działalność dywersyjną. Proces, jak zapisał Kazimierz Bagiński, był wspaniale wyreżyserowany: "Podkarmili, wyprasowali ubrania, wyprali bieliznę, w której przyjechaliśmy, ogolili, używając nawet wody kolońskiej i pudru."

Po trwającej trzy dni rozprawie, którą sowiecki prokurator wojskowy ZSRR generał Nikołaj Afanasjew określił jako podsumowanie zbrodniczej działalności reakcji polskiej, 21 czerwca ogłoszono wyrok. Tego samego dnia, gdy skazywano polskich przywódców Państwa Podziemnego, w Moskwie dobito targu w sprawie nowego rządu polskiego. Mikołajczyk podpisał porozumienie, otrzymując funkcję wicepremiera i cztery z 21 tek ministerialnych.

Faktycznym przywódcom podziemia wymierzono surowe wyroki: generałowi Okulickiemu - dziesięć lat więzienia, Jankowskiemu - osiem lat, Bieniowi i Jasiukowiczowi - po pięć lat, Pużakowi - osiemnaście miesięcy, Czarnowskiemu - sześć miesięcy, Chaciński, Mierzwa, Stypułkowski i Urbański otrzymali po cztery miesiące. Uniewinniono Kobylańskiego, Michałowskiego i Stemlera-Dąbskiego. Minister dla spraw kraju oraz III zastępca Delegata Rządu RP na Kraj Pajdak był sądzony w odrębnym procesie w listopadzie 1945 roku i został skazany na pięć lat więzienia. W sowieckich więzieniach zmarli w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach Okulicki (1946), Jasiukowicz (1946) i Jankowski (1953).

Mikołajczyk szukał pomocy u Churchilla - ten przyjął go nietrzeźwy i stwierdził, że nie ruszy palcem w polskiej sprawie.

Hańba Zachodu

Zachodnia opinia publiczna nie protestowała przeciwko tak jawnemu pogwałceniu prawa, mimo że, jak to napisała później podziemna "Rzeczpospolita": "Przed sądem w Moskwie stanęli najlepsi synowie Polski, którzy przez 5 lat z największym poświęceniem, z bohaterskim narażaniem życia kierowali nieugiętą walką Narodu przeciwko hitleryzmowi […]." Dzień później londyński "Times" zamieścił haniebny komentarz do wyroku: "Nie ma w tych zeznaniach nic, co by zdziwiło tych, którzy śledzili z niepokojem coraz wyraźniej antysowiecką działalność polskich agentów tutaj [tj. w Wielkiej Brytanii] i zagranicą w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy." Norman Davies, oceniając postawę Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych w sprawie procesu szesnastu, stwierdził: "[…] akt, który dla nasycenia politycznej zemsty publicznie znieważał i upokarzał jednego z członków założycieli koalicji antyhitlerowskiej, plami sumienie każdego, kto przyglądał się temu w milczeniu."

Proces moskiewski był skutkiem polskiej wytrwałości w dążeniu do zachowania niezależności i suwerenności. Ponieważ dla przywódców podziemia nie do przyjęcia była kapitulacja przed Stalinem (choć gotowi byli do porozumienia), ten postanowił zhańbić i poniżyć ich na oczach i w oczach całego świata. Stanęli przed sowieckim sądem oskarżeni o wrogą działalność przeciwko ZSRR i kolaborację z Niemcami, samotni wobec stalinowskiej zasady: siła ponad prawem.

Zaprenumeruj "Wielką kolekcję 1944-1989: Historia PRL"