Pilot, który nie przeżył katastrofy to żołnierz z 49. Pułku Śmigłowców Bojowych z Pruszcza Gdańskiego. Specjaliści sugerują, że mógł być pilotem strzelniczym, czyli tym członkiem załogi, który siedzi na najniższym poziomie pokładu. Wojsko wstrzymywało się przez jakiś czas z podaniem informacji o zgonie pilota, by wcześniej powiadomić jego rodzinę.

Wojciech Łuczak, specjalista ds. lotnictwa wojskowego i redaktor naczelny "Raportu" mówił na antenie TVN24, że helikoptery szturmowe Mi-24 spadają rotując wokół swej osi. Wprawdzie mają specjalne pancerze, ale upadki z wysokości powyżej 100 metrów odkształcają konstrukcję maszyny. Choć śmigłowiec spadł z dużej wysokości, nie eksplodował. Prawdopodobnie właśnie dlatego niedokończony lot nie skończył się tragicznie dla całej trójki.

Reklama

>>>Zobacz polski Mi-24 w akcji

Z wraku, który znaleziono w okolicach Szadłowic (powiat inowrocławski) wyciągnięto żywych dwóch pozostałych członków załogi: technika pokładowego oraz pierwszego pilota. Obaj są już pod opieką lekarzy. Mają rozcięcia i potłuczenia. Ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Wiadomo, że jeden z nich został przewieziony do szpitala w Toruniu.

Wojciech Łuczak powiedział na antenie TVN24, że Mi-24 jest wyjątkowo wytrzymałym śmigłowcem, bo jego pancerz wytrzymuje ostrzał z broni o dużym kalibrze. Jednak - jak dodał inny ekspert w tej samej stacji, Krzysztof Krawcewicz z "Przeglądu Lotniczego" - silniki maszyny mogły nie wytrzymać oblodzenia. Krawcewicz powiedział, że oblodzenie wlotów silnika zdarza się często przy lataniu na wysokości powyżej 100 metrów. To samo zdarzyło się kilka lat temu przy awarii rządowego helikoptera Mi-8.

Helikopter Mi-24 odbywał lot szkoleniowy z Pruszcza Gdańskiego do Inowrocławia. Żołnierze szkolili się przed wyjazdem na misję w Afganistanie. Ćwiczyli loty nocne. Łuczak powiedział, że prawdopodobnie namierzali cele zainstalowane gdzieś w okolicach pułku w Inowrocławiu.

Rzecznik straży pożarnej, Paweł Frątczak powiedział w TVN24, że na specjalną prośbę wojska w rejon wysłano 10 ekip strażackich. W sumie helikoptera poszukiwało 60 strażaków, ale swoją drogą poszukiwania prowadziło też wojsko.

Warto wspomnieć, że w ubiegłym tygodniu w katastrofie innego śmigłowca Mi-2 - w tamtym przypadku należącego do pogotowia - zginęły dwie osoby: pilot i pielęgniarz. Tamten helikopter rozbił się pod Wrocławiem.

Mi-24 to dwusilnikowe śmigłowce bojowe produkcji radzieckiej, nazywane przez żołnierzy "latającymi czołgami". Najmniej wysłużone maszyny mają już powyżej 20 lat. Niektóre z nich trafiły do naszego wojska w latach 80. Inne - którymi wciąż latają polscy piloci - nawet dekadę wcześniej. Jednak są to śmigłowce, które cieszą się dobrą opinią i nadal są używane przez armie na całym świecie.