Zdjęcia wraka dowodzą, że śmigłowiec musiał uderzyć w ziemię z dużą prędkością. Tylna część maszyny z belką ogonową jest oderwana i zniszczona, kadłub za kabinami pilotów, mimo opancerzenia 5mm blachą również jest pęknięty i częściowo odłamany. Urwane są skrzydełka z miejscami podwieszenia uzbrojenia, nie ma śladu po wirniku. "Prosze zobaczyć na skutki, oni że tak powiem, po prostu przyłożyli w las" - mówi nam dr. inż. pil. Juliusz Werenicz, szef wojskowych pilotów doświadczalnych który w latach 70 badał przyczyny wypadku innego polskiego Mi-24.

Reklama

We wraku zginął pilot-operator uzbrojenia, lekko ranni zostali dowódca oraz technik pokładowy. Operator, por. Robert Wagner, znajdował się w pierwszej, niżej od pilota położonej kabinie i prawdopodobnie dlatego przy uderzeniu doznał większych obrażeń.

Wiadomo, że śmigłowiec należący do 49 Pułku Śmigłowców Bojowych był uzbrojony - w piątek w nocy miał trenować na poligonie Toruń pod Inowrocławiem nocne strzelanie z użyciem noktowizorów. Maszyna zniknęła z radarów około 22.12, pilot nie sygnalizował wcześniej żadnych kłopotów. Początkowo wojsko informowało, że doszło do "lądowania awaryjnego", ale wkrótce okazało się to nieprawdą.

"To nie było awaryjne lądowanie, tylko katastrofa" - powiedział szef MON Bogdan Klich na sobotniej konferencji w szpitalu w Bydgoszczy, gdzie trafili ranni lotnicy. Minister rozmawiał z nimi, ale dziennikarzom powiedział tylko tyle, że obaj są w szoku pourazowym i nic nie pamiętają. Zapowiedział jednak, że wyniki prac komisji badającej przyczyny katastrofy zostaną ujawnione tak samo jak stało się to z raportem w sprawie transportowca CASA

Reklama

Na to, że powodem wypadku był błąd pilota popełniony w locie na małej wysokości mogłoby wskazywać to, że Dowództow Wojsk Lądowych nie zawiesiło lotów Mi24 - a zazwyczaj maszyny naleźące do rozbitego typu są uziemiane na czas wyjaśnienia przyczyn. Gen. Waldemar Skrzypczak, szef DWL wytłumaczył decyzję koniecznością zapewnienia osłony powietrznej polskim źołnierzom w Afganistanie - operuje tam osiem Mi24.

Powodem awarii mogłoby być jednak oblodzenie. Szturmowy Mi24 został opracowany na podstawie transportowego Mi8 -- czyli śmigłowca, który w nocy 4 grudnia 2003 roku rozbił się z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie. Wówczas przyczyną okazało się bardzo szybkie oblodzenie wlotów powietrza do obu silników i w efekcie ich wyłączenie. Jednak eksperci wskazują, że w piątek pogoda nie była zła.

"Przycznyną mogły być okoliczności w jakich lecieli piloci: ciemności i mała wysokość. Sprzęt nawigacyjny mógł nie wystarczyć w tak trudnych warunkach. Oblodzenie raczej nie wchodzi w grę. Tego dnia była wysoka podstawa chmur, ok. 700 metrów a oni lecieli znacznie niżej" - mówi płk. Antoni Milkiewicz, ekspert ds. katastrof lotniczych.Rozbity Mi24 według eksperta lotniczego Tomasza Hypkiego służył kilka lat w Iraku a w maju czekał go generalny remont. Jaki był stan techniczny maszyny tuż przed wypadkiem okaże się po wydobyciu rejestratora parametrów lotu czyli "czarnej skrzynki". Potem wrak zostanie przetransportowany na lotnisko i tam poddany szczegółowym badaniom.

Reklama

Mi-24 to dwusilnikowe śmigłowce bojowe produkcji radzieckiej, nazywane przez żołnierzy "latającymi czołgami". Najmniej wysłużone maszyny mają już powyżej 20 lat. Niektóre z nich trafiły do naszego wojska w latach 80. Inne - którymi wciąż latają polscy piloci - nawet dekadę wcześniej. Jednak cieszą się dobrą opinią i nadal są używane na całym świecie.

Po piątkowej katastrofie Mi-24 dowódca wojsk lądowych wstrzymał loty maszyn tego typu.

p

MATEUSZ WEBER: Co mogło być przyczyną piątkowej katastrofy śmigłowca Mi-24? Czy mógł być to skutek oblodzenia, tak jak wypadku śmigłowca Mi-8 z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie?
JULIUSZ WERENICZ*: Raczej nie. Wtedy była zupełnie inna pogoda. Moim zdaniem katastrofę spowodowały trudne warunki, w jakich lecieli piloci. Było bardzo ciemno. W takiej sytuacji dużą rolę odgrywają przyrządy nawigacyjne. Nie jestem przekonany, czy te, w które wyposażony jest Mi-24, pozwalały na lot w takich okolicznościach.

Jak to się stało, że mimo takich zniszczeń dwóm członkom załogi udało się wyjść prawie bez szwanku?
Mi-24 ma jeszcze mocniejszą od Mi-8, którym leciał premier Miller. A pasażerów tamtego lotu również uratował mocny kadłub.

Zna pan ten śmigłowiec, czy często zdarzają się mu awarie?
To maszyna bezawaryjna. Ostatnia w Polsce katastrofa z jego udziałem miała miejsce w latach 70. Wtedy jednak doszło do wypadku przez złe serwisowanie maszyny - mechanicy za słabo posmarowali przekładnie tylnego wirnika, które się zatarły. Na szczęście wówczas obyło się bez ofiar.

*Juliusz Werenicz, instruktor, pilot, były szef wojskowych pilotów doświadczalnych