Na olbrzymim placu przywięziennym, w połowie będącym łąką, a w niewielkiej części improwizowanym parkingiem, pełno wozów transmisyjnych telewizji publicznej i prywatnych. Tłum dziennikarzy i paparazzi. Niektórzy byli tu już o 6 rano, aby nie przegapić możliwości zrobienia zdjęć i ewentualnej rozmowy z bohaterką dnia.

Reklama

Tymczasem wszyscy oczekujący zostali wystawieni do wiatru. Nikt nie miał szans zamienić z nią choćby kilku słów. Spodziewałem się tego, gdyż plan szybkiej ewakuacji "Inki" znałem dzień wcześniej. Wiedziałem, że jej mąż, Francuz Jerome B., nie przyjedzie własnym samochodem na francuskiej rejestracji, aby uniknąć nagabywań dziennikarzy o rozmowę. Przywiezie go własnym samochodem jego znajomy. Ustawią się nieopodal bramy wyjściowej z dziedzińca, tak aby wychodząca "Inka" mogła w miarę szybko znaleźć się w oczekującym na nią aucie. Aby wszystko poszło sprawnie, "Inka" i jej mąż umówili się, że na krótko przed jej wyjściem uruchomią przez komórki "gorącą linię". Ona miała mu zasygnalizować, że jest już gotowa do wyjścia, a on miał jej powiedzieć, gdzie stoi jego samochód i jak wygląda sytuacja na zewnątrz. Jakie są media, ilu jest dziennikarzy itd.

Mimo tej wstępnej wiedzy, którą miałem, to, co zobaczyliśmy, i dla mnie było szokujące. Dwie, trzy minuty przed ósmą pod areszt podjechał czarny, osobowy mercedes. Ustawił się tyłem do bramy dziedzińca tak, aby być przygotowanym do szybkiego odjazdu. Kierowcą był ok. 30-letni ogolony na łyso mężczyzna. Na oko mógłby uchodzić za "człowieka z miasta".Na tylnym siedzeniu siedział skulony Jerome B., z kapturem na głowie. Zaciągnął go tak mocno, że jego twarz była niewidoczna.

Nagle wszystkich zelektryzowała postać, która pojawiła się w bramie więziennej. Przez tłum dziennikarzy przebiegł szmer: "Inka, Inka". Teraz wszystko rozegrało się niczym w gangsterskim filmie. W ciągu kilku sekund. "Inka" po wybiegnięciu z bramy więziennej, na chwilę zwolniła i szybkim krokiem przeszła dziedziniec. Nikt nie miał szans nawet zobaczyć dokładnie jej twarzy. Ubrana w jasnoniebieskie dżinsy i stalową bluzę od dresu z kapturem. Kapturem zakryła twarz, zaś oczy przesłoniła słonecznymi, ciemnymi okularami. Z furtki w bramie zjazdowej czmychnęła wprost na tylne siedzenie mercedesa stojącego nie dalej jak metr od bramy.

Reklama

Po otwarciu drzwi w stronę dziennikarzy, którzy oblegali z kamerami, aparatami fotograficznymi i mikrofonami samochód, jakby na pożegnanie wykonała jedynie ostentacyjny, obrażający gest -pokazała wyciągnięty do góry środkowy palec. Mercedes wystartował niczym bolid Formuły 1. W pościgu za nim ruszyły dwa samochody paparazzi.

Jeszcze w sobotę po południu Jerome i "Inka" odjechali do Francji. Na posesji swojego polskiego kolegi zapakowali się do należącego do Jerome'a potężnego vana, mercedesa vito, i ruszyli w kierunku zachodniej granicy. Jak powiedział swoim znajomym Jerome B., to on zdecydował, żeby odbyć podróż własnym samochodem, a nie np. samolotem. W samolocie najprawdopodobniej "Inka" byłaby rozpoznana przez polskich współpasażerów.

Jerome - historia powrotu

Reklama

Frapującą zagadką będzie to, jak "Inka" ułoży sobie życie w nowych warunkach? W obszernej rozmowie, jaką przeprowadziłem z nią blisko rok temu powiedziała: "Wolność jest dla mnie jak kosztowanie lizaka przez szybę. Wiem, że ona istnieje, ale jej nie czuję". Od soboty w odczuwaniu wolności wspiera ją Jerome B. Powiedzmy dość surowo, ale prawdziwie - znany jej również "niczym lizak przez szybę". Choć zakochany w niej od 11 lat. Wtedy to właśnie, w 1998 r., Jerome B. był częstym gościem w Polsce. Przyjeżdżał do naszego kraju jako przedstawiciel spółki francuskiej sprzedającej sprzęt pożarniczy. W sekretariacie jednej z firm warszawskich za biurkiem zobaczył młodziutką wówczas, ale będącą już po przejściach Halinę G. I zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia.

On też zrobił na niej wrażenie. Zawiózł ją też do swojej rodziny na południu Francji. Tam oświadczył jej się, ale "Inka" odrzuciła jego propozycję, nie ujawniając, że jest już mężatką, a jej małżeństwo okazało się kompletną klapą. A co najważniejsze, nie powiedziała też, że związana jest z mafijnym bossem z Wiednia - "Baraniną". Wtedy Jerome i Halina rozstali się. Jerome wrócił do Haliny G. niespodziewanie, kiedy siedziała już w więzieniu. Twierdził, że "nie może bez niej żyć”. Odwiedzał ją regularnie za kratami przez trzy lata. Pod koniec 2004 roku w więziennej sali odwiedzin ożenił się z Haliną G., która od tego momentu używa wyłącznie nazwiska męża.

Oczy i uszy "Baraniny"

"Inka” pochodzi z patologicznej rodziny. Ojciec zmarł w 1999 roku, nie mając jeszcze 50 lat, w wyniku alkoholizmu. Wcześniej odszedł od matki i od kilkuletniej Haliny. Pozostał po nim stary, zdezelowany domek w pobliżu podwarszawskiego Otwocka. Ze swojej rudery, zza płotu zaniedbanej posesji, "Inka” oglądała nowe, kolorowe, potężne wille wyrastające po przeciwnej stronie drogi. Już w szkole podstawowej marzyła, żeby przenieść się do jednej z nich. Wyrwać się do innego, bogatszego świata. Udało jej się to rok po skończeniu technikum chemicznego, kiedy była 20-latką. Był to rok 1995. Poznała wtedy młodego gangstera, Adama Szymańskiego. Usamodzielniła się w tym czasie. Pracowała w butiku, w nowo otwartym centrum handlowym Promenada. Choć sama nieźle zarabiała, zaimponowały jej jego pieniądze, samochód i posłuch, jaki miał wśród kumpli w czasie nocnych dyskotek w Coloseum. Zamieszkała z nim, szybko wchłonęło ją środowisko młodocianych gangsterów. Zaczęła chodzić na siłownię na Gwardię z Adamem i jego kompanami. Nauczyli ją strzelać z glocka i cezetki.

W tym czasie też poznała niejakiego Marka, który po kilku tygodniach znajomości oświadczył się jej. A ponieważ w tym czasie rozstała się z Adamem Szymańskim, który nie raz traktował ją brutalnie, zgodziła się na małżeństwo z Markiem. Zawarła je latem 1996 roku, ale po tygodniu uciekła od niego z powrotem do Adama. Jednakże w grudniu 1997 roku Adama Szymańskiego znaleziono zastrzelonego w samochodzie, w lesie pod Otwockiem. Od tego momentu została luksusową call girl. Latem 1998 roku nieżyjący już dziś gangster Rafał Kanigowski pojechał z "Inką" na Słowację, gdzie miała rzekomo dostać atrakcyjną pracę. Jej nowym "pracodawcą" został Jeremiasz Barański vel "Baranina", a z nim pojechała już na dłużej do Wiednia, stając się jego kochanką. Nie przeszkadzało jej to, że jej kochanek mógłby być równie dobrze jej ojcem. Miał już wtedy bowiem ponad 50 lat, a ona 22. Nawykła już jednak do luksusu i beztroskiego trybu życia, co zapewniał jej "Baranina". On płacił też za ich wspólne podróże do atrakcyjnych kurortów w basenie Morza Śródziemnego. Ale wypoczywali też na Florydzie, na Karaibach i w Hong-Kongu.

Po powrocie do kraju "Inka" nadal była uzależniona od "Baraniny". Była na sowitej pensji za pełnienie roli opiekunki dzieci siostry swojego protektora, Bożeny T. Jednocześnie, w wolnych chwilach, miała zbierać informacje o ludziach zarówno z półświatka, jak i biznesu, z którymi się stykała towarzysko lub z obowiązku. A także tych, których wskazał "Baranina". Krótko mówiąc, stała się jego oczami i uszami w Warszawie. Tak trafiła m.in. do Jacka Dębskiego.

Śmiertelny spacer

Już na zawsze pozostanie nierozwiązaną zagadką, czy "Inka" wiedziała, że prowadzi Jacka Dębskiego pod kulę zabójcy, kiedy w noc z 10 na 11 kwietnia 2001 r. wymykała się z nim z restauracyjki "Casa Nostra" na warszawskim Wale Miedzeszyńskim, w pobliżu mostu Poniatowskiego. Udało jej się przekonać sąd, że nie mogła przewidzieć tak tragicznego końca tego spaceru dla byłego ministra sportu.

Była ciepła, wiosenna noc. "Inka" szła lekko przytulona do Dębskiego, adorującego ją już otwarcie od wielu miesięcy. Nagle, zza rosnących na poboczu chodnika zarośli wyłonił się "Sasza", zawodowy morderca, znajomy "Inki” i "Baraniny”. Stanął o pół kroku przy spacerującej dwójce, i z najbliższej odległości oddał strzał w głowę Dębskiego.

Dębski zmarł po kilku godzinach w szpitalu, nie odzyskawszy przytomności. Zabójca i dziewczyna rozbiegli się z miejsca zdarzenia w różnych kierunkach. Świadkowie widzieli tylko postać kobiety wbiegającej po schodach wiaduktu mostu Poniatowskiego. Kiedy policja i prokuratura poszukiwały owej kobiety, a wiedziały, że jest nią Halina G., ona sama zgłosiła się na policję.Zrobiła to na polecenie samego "Baraniny", zeznając według poleconej przezeń wersji. Utrzymywała, że nic nie pamięta z tamtego wieczoru, ponieważ była kompletnie pijana. Po kilku tygodniach jednak, przyjmując propozycję współpracy z prokuraturą w zamian za łagodny wyrok, sypnęła "Baraninę" jako zleceniodawcę zabójstwa. Po roku śledztwa przebywająca cały czas w areszcie "Inka" ujawniła też mordercę - "Saszę". W nagrodę za współpracę sąd dał jej ośmioletni wyrok, kwalifikując jej czyn jako pomocnictwo w zabójstwie.

Więzienny romans

Na kilka dni przed wyjściem ”Inki” z więzienia udało mi się dotrzeć do dwójki jej dawnych znajomych. Jednym z nich jest były kolega z technikum chemicznego, jej dawny sąsiad z podwarszawskiego osiedla. Sporo powiedziała mi też jej dawna koleżanka, z którą "Inka” pracowała w dawnych czasach w butiku. Według ich opinii, a z każdą z tych osób rozmawiałem oddzielnie, wyłania się mało korzystny obraz "Inki”. Obydwoje nie wróżą też długiej przyszłości jej obecnemu małżeństwu.

Wyjazd >Inki< z kraju z Jerome’em jest dla niej koniecznością” - mówi jej kolega. "Nie ma mieszkania, bo matka pozbyła się rodzinnego domku. Nie ma nikogo bliskiego poza matką. Ale one we dwie już kiedyś nie potrafiły żyć w zgodzie. Halina nie ma też teraz pieniędzy, do których przywykła. Już nauczyła się je wydawać lekką ręką na drogie kosmetyki, ciuchy, buty. I prowadzić wystawny styl życia. Takie luksusy w tej chwili zapewnić jej może właśnie Jerome i dlatego jakiś czas przy nim pozostanie. Niemal ręczę, że w międzyczasie będzie odgrzewała stare znajomości w Polsce. A tu ma tylko jedno środowisko, w którym czuje się jak ryba w wodzie: to kryminaliści, gangsterzy, geszefciarze. Jak tylko poczuje mocny grunt pod nogami w Polsce, ani przez chwilę nie zawaha się opuścić Jerome’a” - kończy swoją prognozę dawny bliski znajomy. I dodaje: "Zobaczy pan, że za kilka lat klawisze powitają ją na Olszynce Grochowskiej jak starą znajomą”.

Również dawna koleżanka "Inki” przewiduje dla niej podobną przyszłość. "Poznałam >Inkę< w czasach, kiedy była już związana z >Baraniną<” - opowiada. "Raz czy dwa zadrwiłam sobie z niej pytając, dlaczego zadaje się z emerytem. >Inka<, będąc nieco na rauszu, wyznała mi, że rajcują ją mocni mężczyźni, prawdziwi twardziele. Tylko tacy wyzwalają u niej adrenalinę, którą uwielbia. Kilka razy widziałam w tamtych czasach Jerome’a. Jest fantastycznie przystojny i atrakcyjny. Ale >Inka< widziała w nim zawsze tylko człowieka posiadającego duże pieniądze, który może zapewnić jej materialny komfort” – mówi dawna znajoma "Inki”. Jej zdaniem "Inka” szybko wróci do kraju, by zanurzyć się w dobrze jej znanym towarzystwie z półświatka. Czyżby tak właśnie miały się potoczyć losy "Inki”? Może to, co mówi jej dawna koleżanka, nie jest dalekie od prawdy? Jej czarny scenariusz był tak bliski temu, co się niedawno zdarzyło. A ja prawdopodobnie jako jeden z niewielu znałem tę tajemnicę "Inki” z ostatnich kilkunastu miesięcy. W tym właśnie czasie jej obecne małżeństwo wisiało na włosku.

Przypomnę, że w latach 2005-2006 "Inka” siedziała w więzieniu w Grudziądzu. Tam właśnie poznała pewnego kryminalistę, który odsiadywał kilkuletni wyrok za napady i... wdała się z nim w romans. W tamtejszym więzieniu do dziś historia tej niespodziewanej miłości jest głośna. Znają ją koleżanki z celi "Inki”, wiedzą o niej strażnicy. Po przeniesieniu "Inki” do więzienia na Olszynce Grochowskiej gorący romans nadal trwał. "Inka” i jej nowy wybranek wyznania składali sobie teraz w listach. Jej oczarowanie nowym związkiem było tak silne, że chciała opuścić Jerome’a, a będąc już na wolności, poprosić o rozwód. Dopiero na początku tego roku "Inka” dała się przekonać swemu francuskiemu mężowi, by pozostała przy nim.