Dla urzędników urzędników z krakowskiego wydziału mieszkalnictwa sytuacja jest prosta: Marlenie Ptak, bez względu na to jak trudna jest jej sytuacja, nie przysługuje nowy lokal. Bo przepisy mówią jasno: mieszkania socjalne zamienia się dopiero po wygaśnięciu umowy najmu. Czyli w tym konkretnym przypadku dopiero w 2010 roku. Nie przekonują ich argumenty, że kobieta jest w ciężkiej depresji i panicznie boi się sąsiadów, którzy pod jej oknami robią pijackie burdy i wykrzykują obelgi pod jej adresem. ”Ostatnio jeden z tych ludzi zaczął mnie szarpać na schodach i grozić, że jeśli będę skarżyć się dziennikarzom, gorzko pożałuję. A potem krzyknął w kierunku naszego okna: oddaj wózek inwalidzki, ty k...!” - opowiada matka chorej Grażyna Ptak.

Reklama

Dla urzędników liczą się jednak tylko ustawy. ”Przepisy nie przewidują żadnych wyjątków” - odpisała nam sucho zastępczyni dyrektora wydziału Natasza Kucharska. Nie pomogły nasze tłumaczenia, że sytuacja Marleny Ptak jest wyjątkowa, bo zdesperowana kobieta próbowała już kiedyś popełnić samobójstwo. Wicedyrektor Kucharska poradziła jedynie, by Marlena zwróciła się o wsparcie do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Krakowie.

Niczego w sprawie chorej nie wskórała także Maria Aleksandra Jordan ze Stowarzyszenia św. Wincentego w Paryżu, które od dłuższego pomaga Marlenie. Gdy kilka dni temu poszła z interwencją w jej sprawie do dyrektora urzędu, usłyszała jedynie, że nic się nie da zrobić, bo przepisy są takie same od 20 lat. ”Ale jak oni wszyscy wytrzymają tam jeszcze cały rok? W tej rodzinie pomocy potrzebuje nie tylko chora na SM kobieta, bo także nerwy jej matki są w opłakanym stanie” - martwi się teraz Maria Jordan. Kobieta jest zdumiona tym, co usłyszała w urzędzie. ”Dyrektor poradził jedynie mojej podopiecznej, żeby do awanturujących się pijaków wzywała straż miejską, nawet co kilka dni. Ale to przecież nie jest wyjście z sytuacji!” - opowiada. Ona sama nie ma wątpliwości, że jeśli ktoś pilnie nie zajmie się Marleną, to skaże ją na powolną śmierć.

Nie chodzi o pałac

Ale postawą krakowskich urzędników zdziwiona jest też dyrektorka Miejskiego Ośrodka Opieki Społecznej w Stargardzie Szczecińskim. Twierdzi, że sprawę Marleny Ptak trzeba potraktować jako wyjątkową. ”Pracownik socjalny, który najlepiej zna sytuację rodziny, powinien im koniecznie zaproponować jakiś inny lokal. Nie chodzi przecież o przeniesienie do wielkiego pałacu, tylko o zmianę otoczenia. Przecież wyraźnie widać, że ta rodzina ginie!” - tłumaczy Danuta Bojarska.

Reklama

Matka Marleny potwierdza. "Tak, przeżywamy gehennę. Jesteśmy u kresu wytrzymałości" - mówi. Gdy 5 lat temu córka zaczęła tracić władzę w nogach, a w końcu przestała chodzić, Grażyna Ptak rzuciła pracę, żeby się nią zająć. Nigdy nie dostała żadnych pieniędzy na opiekę nad Marleną. "Gdy poprosiłam o pomoc opiekę społeczną, przyznano mi jednorazowy zasiłek: w 2004 r. dostałam 400 złotych, a potem już nic, same odmowy. Urzędnicy poradzili mi tylko, żebym zwróciła się do urzędu miasta, ale tam usłyszałam, że nic mi się nie należy, bo przecież Marlena bierze rentę. I kółko się zamknęło" - opowiada matka. Rzeczywiście, Marlena dostaje rentę, całe 600 zł. Ale co miesiąc tylko na lekarstwa powstrzymujące rozwój choroby wydaje ponad 700 zł. Przepisała na matkę prawa do opieki nad 6-letnim synkiem, bo w ten sposób rodzinne dochody zwiększyły się o 800 zł. Chora ma jeszcze 350 zł alimentów na małego Kacpra, ale i tak cała czwórka, (bo jest jeszcze 19-letni brat Marleny) żyje w nędzy. Czasem dostają jakiś zasiłek z MOPS, ale to zawsze jednorazowe wypłaty.

"Na szczęście, od czasu gdy Marlena napisała w internecie, że chce eutanazji, pomagają nam różni, nawet całkiem obcy ludzie. Ktoś przyśle parę złotych, inny podaruje pieluchy i tylko dzięki temu jakoś wiążemy koniec z końcem" - mówi matka Marleny. Jej samej jest przykro, że córka mówi ciągle o śmierci. Wie jednak, że to właśnie ten rozpaczliwy apel sprawił, że ktoś wreszcie zauważył chorą Marlenę.

Reklama

Uciec ze slumsów

Cała rodzina marzy o wyrwaniu się ze slumsów na nowohuckim osiedlu Kościuszkowskim. "Kacperek zaczyna chorować. Ciągle pokasłuje, ma katar. Ale czemu się dziwić, skoro grzyb w pokoju jest jedynie przykryty farbą?" - pyta Grażyna Ptak. Martwi ją również stan Kuby. "Chłopak wstydzi się zaprosić do domu kolegów ze szkoły i bardzo przeżywa całą sytuację. Ostatnio powiedział mi, że jak się stąd nie wyprowadzimy, to skombinuje skądś broń i kogoś zastrzeli. On też ma tego wszystkiego dość" - mówi łamiącym się głosem.

Najbardziej o wyrwaniu się z osiedla Kościuszkowskiego marzy jednak sama Marlena Ptak. Chciałaby uciec od ciasnoty, wiecznie pijanych sąsiadów i ich nieprzychylnych krzyków. To z powodu tych wrzasków w pokoju, w którym spędza na wózku całe dnie, od pewnego czasu nigdy nie otwiera się okien. To także dlatego niepełnosprawna kobieta rzadko wyjeżdża z domu. "Boję się ich złych oczu i złych słów. Wiele razy słyszałam, że symuluję chorobę, by wyłudzić od opieki społecznej pieniądze i że cała rodzina jest na państwowym garnuszku" - skarży się kobieta.

Marlena Ptak myśli o samobójstwie od dawna. To właśnie dlatego publicznie zaapelowała o eutanazję. "Pozwólcie mi zakończyć moją mękę" - poprosiła. Ale pytana, czy naprawdę chciałaby umrzeć, przyznaje, że bardziej niż śmierci chciałaby normalnego życia.