Za te pieniądze wybudowano w Polsce tysiące domów, kupiono co najmniej drugie tyle mieszkań i założono kolejne kilka tysięcy mniejszych i większych biznesów. – A te 70 mld to czubek góry lodowej. Nikt nie jest w stanie oszacować, ile pieniędzy przywieziono w skarpetach. Może to być nawet drugie tyle – mówi nam Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP.

Reklama

Agnieszka Kraszewska do Londynu wyjechała w 2007 roku. W jej przypadku nie były to jednak zwykłe saksy i praca na zmywaku. Przez rok pracowała jako inżynier przy budowie linii metra we wschodnim Londynie. Na Wyspy przeniósł się w tym czasie także jej mąż. Choć 26-letnia Kraszewska pracowała w zawodzie, to coraz częściej marzył jej się powrót do Polski i własny biznes. Kobieta zaczęła więc odkładać pieniądze i przesyłać je do Polski. Kilka miesięcy temu zainwestowała londyńskie oszczędności w salon sukien ślubnych Evinion w Gdańsku. – Nie żałuję, bo klientów przybywa – mówi nam kobieta.

>>>Miliardy czekają na Polaków w obcych urzędach

Te kilkadziesiąt tysięcy złotych zainwestowane przez Kraszewską to tylko kropla w miliardach złotych, które przesyłają i inwestują w Polsce emigranci. A te miliardy to coraz większy procent światowych remittances. To nieprzetłumaczalny – na razie – na polski termin, który oznacza transfery pieniędzy od pracujących za granicą do ich bliskich pozostałych w kraju.

Reklama

Tak pieniądze do domów słali – często ratując rodziny od śmierci głodowej – irlandzcy emigranci z wielkiej fali wyjazdów w XIX wieku. Podobnie od lat rodziny utrzymuje 16 milionów Meksykanów pracujących w Stanach Zjednoczonych. Tylko w ubiegłym roku wysłali oni do Meksyku ponad 15 miliardów dolarów, przewyższając dochody, jakie Meksyk czerpie z inwestycji zagranicznych i z turystyki.

Polskie emigranckie oszczędności osiągnęły ostatnio taki poziom, że Bank Światowy obliczył, iż pod względem ich rocznej wartości wyprzedzają nas tylko cztery państwa: wspomniany już Meksyk, Chiny, Indie i Filipiny. Skok zaczął się oczywiście po naszym wejściu do Unii. Jeszcze w 2003 roku emigranci przesłali niecałe 7 mld, ale już rok później suma ta podskoczyła do 10,5 mld złotych. W 2008 r. według wstępnych szacunków emigranci przysłali blisko 19 mld. Łącznie przez pięć lat transfery te osiągnęły zawrotną sumę 70 mld złotych. To więcej niż dopłaty dla rolników i niemalże tyle samo, ile wyniosły dotacje z funduszy europejskich, czyli 73,3 mld złotych.

>>>Nie masz pracy? Jedź do Belgii

Reklama

Wpływ tych pieniędzy na polską gospodarkę zauważyli już ekonomiści. Krzysztof Rybiński, były wiceprezes Narodowego Banku Polskiego, ocenia, że tylko dzięki oficjalnym transferom polskie PKB jest co roku o 1 – 1,5 proc. wyższe. Janusz Jankowiak podkreśla, że pieniądze od emigrantów wyraźnie wpłynęły na boom w nieruchomościach oraz na umocnienie polskiej waluty. – Stabilność złotówki, nawet ta lekko zachwiana przez kryzys, możliwa jest także dzięki napływowi funtów i euro – mówi nam Jankowiak.

Ale najbardziej wpływ emigranckich oszczędności widoczny jest w biznesie. Są miejscowości, gdzie niemal co druga firma, zakład fryzjerski, restauracja czy nawet wybudowany ostatnio dom powstał właśnie dzięki nim. Podlaskie Siedlce rozkwitły na belgijskich euro, mazurskie Stare Juchy na islandzkich koronach, a Opole dzięki euro z Niemiec. Tak właśnie swoje oszczędności z pracy w Niemczech wykorzystał 29-letni Norbert Kostka z Opola. – Po wojsku wyjechałem do Niemiec. Przechodziłem z firmy do firmy i oprócz samych pieniędzy nic mi to nie dawało. Trochę ponad dwa lata temu wróciłem do domu i za oszczędności założyłem firmę remontowo-budowlaną – opowiada nam Kostka. – Na początku pracowałem sam. Teraz zatrudniam już dwóch fachowców i praktykanta z technikum – dodaje.

Na początku maja rynek dla polskich pracowników otworzyły oficjalnie Belgia i Dania. – Możemy więc teraz oczekiwać fali kolejnych pieniędzy – komentuje Rybiński.