Stawiński jest jednym z dwóch tysięcy ojców, którzy co roku przychodzą po pomoc do rzecznika praw dziecka. Instytucja zajmuje się nie tylko bitymi dziećmi, ale broni ich fundamentalnego prawa: by nie rozdzielano ich od ojców.

Historia Jacka jest banalna. Ożenił się z Barbarą cztery lata temu, Edytka urodziła się trzy lata później. Matka Barbary nigdy go nie polubiła, nawet wtedy, gdy był już ojcem "jej wnusi". "Mówiła mojej żonie, że jestem życiową niedojdą, że nie można na mnie liczyć" - opowiada.

Reklama

Wybuchnął nagle, wyjechał do rodziców. Mieli dać sobie z Barbarą czas na ochłonięcie i rozmowę. Gdy po dwóch dniach wrócił do domu, żony już nie było. Dziecka też nie. Ochłonął, odnalazł obie w domu teściów. "Z początku chciałem jakoś się dogadać i poprzepraszać. Nic z tego nie wyszło, od tej pory chodzi mi już tylko o kontakty z małą" - mówi Stawiński.

W biurze rzecznika jest tylko jedną ze spraw. "Ojcowie po trudnych rozwodach doskonale znają ten temat: najpierw jest poczucie siły" - przecież prawo jest po mojej stronie, nadzieje, że matce też zależy, by dziecko widywało się z ojcem. Potem następuje nagłe twarde zderzenie z rzeczywistością, w której to matka dyktuje warunki. Na końcu zwątpienie - mówi Robert Kucharski z Fundacji Akcja, który najczęściej kontaktuje walczących ojców z rzecznikiem.

Reklama

Jacek miał poczucie siły. Barbara nie chciała, by przychodził do córki, więc za radą kolegi spróbował "na partyzanta". Stanął w progu jej mieszkania i kategorycznie zażądał widzenia z córką. Przestraszyła się. Nigdy jednak nie pozwoliła mu zabrać dziecka.

"Chodzę do niej regularnie i czasem otwiera przede mną drzwi, czasem odmawia. A gdy otwiera, zezwala mi jedynie na godzinne odwiedziny" - opowiada Jacek.

Edytka ma niewiele ponad rok i niewiele z tego rozumie. "Bawię się z nią w pokoju, w którym nieprzerwanie przebywa albo żona, albo teściowa. Mała początkowo z rezerwą patrzy na tatę. Potem dopiero nawiązuje bliższy kontakt. Patrzę na swoje dziecko, które jest coraz mniej moje" - mówi.

Reklama

Przez rok Stawiński ani razu nie był z Edytką nawet na spacerze. "Wie pan, ja tak bardzo marzę, żeby z nią pójść do parku. Byłem naprawdę dobrym ojcem. Nie wiem, czy kiedyś ożenię się jeszcze raz, ale przecież Edytka zawsze będzie moją małą córeczką" - mówi. "Rozumie pan, ja mam pełnię praw rodzicielskich, a zrobiły ze mnie obcego faceta. Zabrały mi kogoś, kogo kochałem najbardziej" - skarży się. Kiedyś policzył: widuje ją raz na dwa tygodnie. Przez godzinę. To zaledwie doba w ciągu roku.

Jego sprawa toczy się w sądzie. Długo i przewlekle, końca nie widać. On sam stracił wiarę, że kiedyś będzie tak jak dawniej. Proceder ten opisał dokładnie środowy DZIENNiK. Sąd potrzebuje czasu, by ustalić, czy ojciec nie jest pedofilem albo sadystą, a gdy to zrobi i wyda wyrok, cała gra często zaczyna się od nowa. Jacek Stawiński ma tylko nadzieję, że dostanie prawo do normalnych widzeń. "Ale nawet jak będę miał wyrok, to wiem, że ona coś wymyśli, że Baśka znów się postawi okoniem. Mało to takich przypadków?" - mówi.

Ewa Drapińska z biura rzecznika praw dziecka przyznaje, że takie historie to dla niej norma i że jej instytucja stała się w już rzecznikiem praw "ojca i dziecka". "To 27 proc. z ogółu ośmiu tysięcy spraw. Przy czym do biura trafiają jedynie te najbardziej drastyczne i dramatyczne sprawy" - mówi.

Stawiński nie uważa się za ofiarę i nie przeczy, że są gorsze przypadki niż jego. Są ojcowie, którzy w ogóle nie widują dzieci, z których byłe żony zrobiły sadystów i pedofilów. "Nie obchodzi mnie to. Dziecko było dla mnie wielką miłością. Odebrano mi je. Boję się, że już nigdy nie wróci" - mówi.

Nazwiska i imiona głównych bohaterów zostały zmienione.