Największą bolączką polskiego bigbitu od początku lat 60. był brak tekstów piosenek rodzimych twórców. Apelowali o nie wykonawcy, domagali się ich krytycy i dziennikarze, a na koncertach w dalszym ciągu można było usłyszeć jedynie wykonywane lepszą lub gorszą angielszczyzną standardy klasyków zza oceanu. Nikt się nie spodziewał, że szybko przyjdzie zmiana.

Reklama

Pierwsze jaskółki zapowiadające wysyp polskich przebojów pojawiły się w 1963 roku, jeszcze przed sukcesami naszych rodzimych wykonawców w paryskiej "Olimpii" i wspólnym koncertem Niebiesko-Czarnych z Marleną Dietrich w Sali Kongresowej w następnym roku. Czesław Niemen - jeden z dwóch filarów zespołu (drugim był Michaj Burano) napisał w tym czasie "Wiem, że nie wrócisz", "Czy mnie jeszcze pamiętasz" "Jeszcze sen" i "Stoję w oknie". Te kompozycje do dziś uważane są przez wielu za jego najpiękniejsze utwory. Na te ciepłe, tęskne ballady, miały niewątpliwy wpływ depresje i kłopoty przetaczające się wówczas przez życie Niemena - pisze Marek Gaszyński w "Mocnym uderzeniu". Oddalenie od rodziny [została na Litwie], śmierć ojca, samotność, poszukiwanie własnej drogi, czasem brak akceptacji tego, co robił. Boska Marlena ("Pani Błękitny Anioł" - jak nazywał ją Czesław Niemen) włączyła jego kompozycję "Czy mnie jeszcze pamiętasz" do swojego repertuaru, pisząc do niej własny niemiecki tekst.

Już wówczas dziennikarze zauważyli ogromny potencjał twórczy Czesława Juliusza Wydrzyckiego i to nie tylko w sferze muzycznej. Nie ma jednego Niemena - charakteryzował go ojciec polskiego bigbitu Franciszek Walicki w "Szukaj, burz, buduj". Jest ich kilku, może kilkunastu: i o każdym można napisać książkę. Jest Niemen poeta, autor niebanalnych wierszy, i Niemen cieśla, który dłutem i strugiem posługuje się nie gorzej niż piórem. Niemen muzyk o niezwykłej wrażliwości i artysta malarz o niezwykłej wyobraźni. Kompozytor przebojów i twórca muzyki, którą trudno nazwać rozrywkową. Otwarty na świat i zamknięty w sobie. Łatwowierny i podejrzliwy. Jednak ów obdarzony nieprzeciętnym talentem jeden z liderów Niebiesko-Czarnych, mimo pozornego zadomowienia się w zespole, zawsze pozostawał nieco z boku. W piosenkach "Wiem, że nie wrócisz", "Zabawa w ciuciubabkę" czy "Czas jak rzeka" Niemena wspomagał głos Ady Rusowicz, wylansowanej przez żeńską grupę wokalną Błękitne Pończochy, która współpracowała z Niebiesko-Czarnymi. Po rozwiązaniu tej grupy w 1965 roku Ada Rusowicz została solistką Niebiesko-Czarnych, do których dołączył również wielki fan Elvisa, niejaki Wojciech Kędziora, znany bardziej pod pseudonimem Korda.

CZERWONE GITARY

Żeby w połowie lat 60. wiedzieć, co podoba się nastolatkom, wystarczyło włączyć radio (oczywiście Luksemburg). Na rok 1965 przypadał szczyt popularności Beatlesów. Właśnie tego roku w styczniu w kawiarni Crystal w Gdańsku Wrzeszczu dwóch muzyków - Jerzy Kossela i Henryk Zomerski - założyło zespół Czerwone Gitary, który już rok później podbił serca młodzieży w całej Polsce debiutanckim albumem "To właśnie my". Oprócz wymienionych muzyków w jego skład wchodzili także: Bernard Dornowski, Krzysztof Klenczon i Jerzy Skrzypczyk, a pod koniec 1965 roku Zomerskiego zastąpił młodziutki Seweryn Krajewski. Wszędzie, na ulicy, w szkole i w pracy, słychać było przeboje tego zespołu: "Nie zadzieraj nosa", "Nie mów nic", "Historię jednej znajomości", "No bo ty się boisz myszy" czy "Maturę". Druga płyta, zawierająca przeboje "Wędrowne gitary" i "Nikt na świecie nie wie", rozeszła się w niemal ćwierćmilionowym nakładzie. Trzecia, z 1968 roku, była bodaj najlepszą płytą grupy, zaś przeboje "Kwiaty we włosach", "Dozwolone do lat 18-tu", "W moich myślach Consuelo", a przede wszystkim "Takie ładne oczy" przyniosły Czerwonym Gitarom nagrodę na targach MIDEM w Cannes za największą liczbę płyt sprzedanych w kraju pochodzenia. Grupa odbierała ją wówczas razem z innym popularnym zespołem… The Beatles! Niestety, nic co piękne nie trwa wiecznie. Krzysztof Klenczon, siła napędowa zespołu, w 1970 roku utworzył własną formację muzyczną Trzy Korony i nagrał z nią takie przeboje, jak "Dziesięć w skali Beauforta", "Port" i "Powiedz stary gdzieś ty był". Ada Rusowicz i Wojciech Korda na długo zdominowali Niebiesko-Czarnych, których w 1966 roku opuścił Czesław Niemen. Artysta stworzył własny zespół, no, może nie tyle stworzył, ile przekształcił istniejącą formację Chochoły w Akwarele. To z nimi w 1967 roku zaśpiewał, a raczej wykrzyczał, własną kompozycję "Dziwny jest ten świat" - i odtąd już nic nie było takie samo jak przedtem. Ów protest song - milowy krok polskiego rocka - bo tak można już nazwać tę muzykę (w gruncie rzeczy był to dobrze znany w USA soul), przyczynił się do diametralnej zmiany stylu i repertuaru innych polskich zespołów. Ku soulowi skłonili się też Niebiesko-Czarni. Rockowo-soulowym brzmieniem "wybuchł" w 1968 roku zespół Breakout. Jego lider Tadeusz Nalepa, do niedawna siła sprawcza bigbitowego Blackoutu, przestał "deptać stokrotki" i wraz z Mirą Kubasińską tworzył muzykę wzorowaną na kompozycjach Johna Mayalla, Led Zeppelin czy The Who. Na polskie estrady przebojem wdarł się rock. Wojciech Korda, zafascynowany innym zagranicznym gigantem Jimmym Hendriksem, stworzył z Niebiesko-Czarnymi takie protest songi, jak "Na betonie kwiaty nie rosną" oraz "Mamy dla was kwiaty".

Reklama

ZACZĄŁ SIĘ ROCK

Jak wszystko co nowe, również ta muzyka nie od razu została zaakceptowana w betonowej rzeczywistości późnego Gomułki. Czesław Niemen, jako "główny podżegacz", stał się obiektem ataków wszelkich "pseudoznawców" i frustratów. Jeden z nich tak wyraził swoje zdanie na łamach kolorowego pisma studenckiego "itd": Normalny człowiek potrafi niemal wszystko znieść, nie wyłączając nawet tzw. big beatu, ale cierpliwość ignoranta ma swoje granice. Jazz mogłem jeszcze jakoś tolerować, ale tego już za wiele. Czy to nieludzkie wycie, te przeraźliwe wrzaski i jęki, ten rozdzierający i raniący uszy krzyk, ten okropny ryk, czy to wszystko jest muzyką? To samo pismo zamieściło wypowiedź krytyka ukrywającego się pod pseudonimem "kowalczyk": Nie potrafię w żaden sposób zrozumieć, co większość tzw. nastolatków, a nawet sporo poważnych, dorosłych ludzi z kilkoma uczonymi na czele widzi w panu Czesławie Niemenie, jego kolegach oraz całej tej, tfu(!)rczości, którą ci artyści uprawiają i reprezentują. […] Pan Niemen w jednej ze swoich pieśni oznajmia, że dziwny jest ten świat. A mnie się wydaje, że skoro większość nastolatków tak uwielbia pana Niemena, to przede wszystkim dziwny jest ten Niemen i ci wszyscy, którzy w niego wierzą.

Reklama

Publiczność najwyraźniej nie przejmowała się podobnymi opiniami. Ludzie nosili długie włosy i szerokie spodnie albo spódnice maxi i trwali w skupieniu, wsłuchując się w rockowe Niemenowskie aranżacje strof Norwida "Bema pamięci żałobny rapsod", Asnyka "Jednego serca", Przerwy-Tetmajera "Mów do mnie jeszcze" oraz Kubiaka "Kwiaty ojczyste", pierwszą w Polsce mszę beatową "Pan przyjacielem moim" Czerwono-Czarnych lub Stana Borysa użalającego się nad "Jaskółką uwięzioną" w katedrze i "Szukającego przyjaciela". Była to już prawdziwa rockowa publiczność lat 70.

W 1963 roku powstał zespół Trubadurzy z Ryszardem Poznakowskim i Krzysztofem Krawczykiem w składzie, jedna z popularniejszych w Polsce formacji bigbitowych łącząca elementy rockowe z muzyką ludową. Przeboje: "Cóż wiemy o miłości" czy "Znamy się tylko z widzenia" na długo pozostały w pamięci słuchaczy.

W ważnym dla polskiego bigbitu roku 1965 powstała grupa Skaldowie. "Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał" czy "Medytacje wiejskiego listonosza" to największe przeboje tej formacji. Do telewizji i na tzw. imprezy masowe zespół, ze względu na "wyzywające fryzury" (długie włosy), był zapraszany niechętnie.

W 1967 roku Piotr Janczerski odszedł z Niebiesko-Czarnych i założył zespół o nazwie Grupa Skifflowa No To Co, wykonujący piosenki ludowe w bitowej aranżacji. Do największych przebojów zespołu No To Co należą: "Po ten kwiat czerwony", "Te opolskie dziouchy", "Kocham swoje miasto".

p